O tym, że uchwalony przez PiS podatek bankowy nie będzie żadnym podatkiem od banków, lecz od ich klientów, pisałem na tych stronach nie raz i nie dwa. Pisałem też, że moim zdaniem najbardziej po głowie dostaną najmniej zamożni klienci banków. Wspominałem również, że choć podstawowym efektem podatku bankowego będzie podrożenie kredytów, to w górę pójdą wszystkie opłaty i prowizje, nie tylko te związane z kredytami. I że po tyłkach dostaną nie tylko ci, którzy pożyczają w bankach pieniądze, lecz również ci, którzy trzymają tam oszczędności. Dziś chciałbym przedstawić Wam emanację tych wszystkich przewidywań. Niczym w soczewce skupił je Citibank Handlowy, który ogłosił kilka dni temu nowe taryfy opłat i prowizji, obowiązujące klientów od marca 2016 r. Citi jest bardzo miarodajnym bankiem dla całego rynku, bo choć nie należy do gigantów, to w poprzednich latach jego szefowie bardzo trafnie przewidywali trendy rynkowe. To, co robił Citi w dziedzinie "manewrów prowizyjnych", inne banki kopiowały z kilku, kilkuastomiesięcznym poślizgiem.
Teraz Citi ogłasza kolejną podwyżkę prowizji dla klientów z niższej półki. Już jakiś czas temu pozbył się w ogóle klientów z dochodami poniżej średniej krajowej, likwidując konto CitiOne i podwyższając prowizje dla CitiKonta. Kto nie ma 3500 zł miesięcznych wpływów na konto, płaci za nie 6-12 zł miesięcznie (ten niższy poziom obowiązuje przy wpływach ponad 2000 zł miesięcznie). Do tego dochodzi 6 zł bezwarunkowej prowizji za kartę oraz kolejne 6 zł za dostęp do żywego konsultanta telefonicznego. Łatwo więc policzyć, że klient CitiKonta za przyjemność bankowania z Citi płaci co miesiąc, bagatela, 6-24 zł. Przyznacie, że to cena niemal zaporowa i trzeba mieć naprawdę dużo miłości do marki Citi, żeby takie warunki zaakceptować. Klienci wyższych pakietów - o ile legitymują się odpowiednio wysokimi wpływami (np. 5000 zł miesięcznie dla niedawno wprowadzonego konta Citi Priority) lub oszczędnościami przechowywanymi w banku, mogą za ROR, kartę, dostęp do konsultanta telefonicznego nie płacić.
Co zmieni się w marcu? Dla posiadaczy wyższych pakietów - nic. Dla tych mniej zamożnych, którzy nie mają 5000 zł miesięcznych wpływów, więc są skazani na najmniej prestiżowe CitiKonto, zmieni się sporo. Przede wszystkim nawet 3500 zł miesięcznych dochodów nie wystarczy już, żeby mieć ROR za darmo. Każdy klient, niezależnie od wysokości comiesięcznych wpływów, zapłaci 3 zł miesięcznie za konto . Przy niższych wpływach będzie to 8 zł lub aż 15 zł. Do tego oczywiście dochodzą jeszcze opłaty za kartę debetową (6 zł miesięcznie) oraz za dostęp do żywego konsultanta telefonicznego (6 zł). Oznacza to, że minimalny poziom opłaty za CitiKonto wyniesie teraz 9 zł miesięcznie, zaś maksymalny - 27 zł. Do tego bank przestaje oferować klientom CitiKonta darmowe konta walutowe, dzięki którym można uniknąć spreadów walutowych płacąc kartą debetową za granicą.
Image may be NSFW.
Clik here to view.
W Citi można sobie przepinać debetówkę między ROR-em złotowym, a kontami walutowymi i dzięki temu będąc w Niemczech płacić bezpośrednio w euro, a wizytując Londyn - w funtach (oczywiście o ile na subkontach walutowych jest odpowiedni osad). Teraz za każde subkonto walutowe Citi pobierze od najmniej zamożnych klientów po 3 zł miesięcznie. Jeśli mam jedno takie subkonto i nie wystarcza mi wpływów na bardziej prestiżowy ROR, to koszt mojego bankowania z Citi Handlowym może sięgnąć 30 zł. Citi daje więc klientom bardzo wyraźny sygnał - "jeśli nie masz 5000 zł miesięcznych wpływów, to w ogóle się do nas nie zbliżaj. Takich klientów nie obsługujemy, bo zwykle nie mają wystarczających aktywów, byśmy mogli zarobić na zarządzaniu nimi". W Citi słusznie doszli do wniosku, że w dobie podatku bankowego nie stać ich na cackanie się z klientami o niskich lub umiarkowanych dochodach. Sądzę, że tą samą drogą wkrótce pójdą inne banki.
W nowych tabelach prowizji Citi Handlowego jest jeszcze jedna bardzo niepokojąca zmiana. Otóż bank ten wprowadził prowizję za... posiadanie konta oszczędnościowego . Obczajacie? Trzeba będzie płacić bankowi za to, że trzyma się pieniądze na jego koncie oszczędnościowym! A trzeba powiedzieć, że nie jest ono jakoś szczególnie wysoko oprocentowane. Maksymalnie można wycisnąć 1,1% i to tylko pod warunkiem, że ma się w banku odpowiednie aktywa. Teraz takie konto oszczędnościowe może kosztować... 10 zł miesięcznie. Na szczęście ta opłata będzie dotyczyła tylko osób, które mają w Citi konto oszczędnościowe, ale nie mają ROR-u. Jeszcze kilka miesięcy temu bym się oburzył na bank, który każe sobie płacić za trzymanie pieniędzy na jego koncie oszczędnościowym. Teraz jednak nadchodzi era podatku bankowego i żaden bank nie potrzebuje ani złotówki więcej depozytów, niż jest w stanie udzielić kredytów. Citi będzie więc zniechęcał niestrategicznych klientów niskimi stawkami oprocentowania oraz prowizjami za prowadzenie rachunków oszczędnościowych. Jeśli komuś będzie nieźle płacił za depozyt, to tylko temu, na kim mu bardzo zależy ze względu na poziom gromadzonych w banku aktywów i dużą transakcyjność. Sądzę, że to też jest rzecz, którą za chwilę zobaczymy w innych bankach.
Na pocieszenie trzeba powiedzieć, że w Citi uczciwie komunikują klientom zmiany i prezentują wszystkie możliwości uniknięcia opłat (np. przejścia na jeden z wyższych pakietów i warunki prowadzenia kont za darmo). Można się zżymać na szefów Citi, ale trzeba przyznać, że prezes Sławomir Sikora już kilka lat temu bardzo trafnie zdefiniował zagrożenia, które mogą czyhać na kierowany przez niego bank. Podczas gdy inne, podobne gabarytowo instytucje finansowe, mają dziś potężne kłopoty z utrzymaniem rentowności, Citi zawczasu ściął koszty, ograniczył liczbę placówek, wyrzucił przez okno najmniej rentownych klientów i dziś jest jednym z nielicznych banków, które mogą sobie pozwolić na to, żeby wypłacić nawet i 100% zysków na dywidendę. Akcjonariusze są zadowoleni, ale cenę za ich zadowolenie płacą klienci niestrategiczni, ponosząc wyższe opłaty i dostając niższe odsetki od oszczędności, niż mieliby u konkurencji.