Quantcast
Channel: Subiektywnie o finansach
Viewing all 78 articles
Browse latest View live

Wątpliwa prowizja za przelew i walka na śmierć i życie. Stawką Bóg, honor, Ojczyzna i... 5 zł

$
0
0

W wielu bankach doszli już do wniosku, że część reklamacji warto rozpatrywać z automatu, nie wchodząc zbyt głęboko w meritum. Dotyczy to zwłaszcza tych reklamacji, które są "groszowe", a klienci kłócą się z bankiem głównie dla zasady - po to, żeby dać mu nauczkę. Oczywiście, można chandryczyć się o każdy grosz i udowadniać klientowi, że nie ma racji, ale po co? Lepiej dać mu to, czego żąda (zwłaszcza jeśli to jest kilka złotych i przeprosiny), licząc na zwiększenie jego lojalności. Ten dylemat występuje zresztą nie tylko w branży finansowej, ostatnio opisywałem jak z buta potraktowali klienta przedstawiciele firmy LG. Banki działające w dużej skali zwykle starają się nie drażnić klientów walczących o drobne kwoty, choć dla odmiany denerwują ich długimi terminami rozpatrywania reklamacji. Te mniejsze, jeszcze na dorobku, procedur dopiero się uczą. I to na własnych, niestety, błędach. Napisał do mnie klient Banku Smart, instytucji finansowej, która tym różni się od innych banków, że nie ma ani jednego oddziału, zaś najwygodniejszym sposobem korzystania z jej usług jest smartfon. Bank Smart zaczął niedawno identyfikować klientów po głosie (żeby zalogować się do konta wystarczy coś powiedzieć), jako pierwszy bank w Polsce otworzył też możliwość korzystania z usług w trybie "dwuwalutowym", w Polsce i krajach strefy euro.

Czytaj też: Składasz w banku reklamację? Będzie ustawa, która każe mu się streszczać

O ile jednak pod względem innowacyjnych rozwiązań Bank Smart ewidentnie jest w awangardzie, o tyle jeśli chodzi o jakość obsługi klienta od czasu do czasu nawala, o czym donosicie mi w e-mailach. Dziś historia pana Pawła, który uważa, że bank powinien mu oddać 5 zł, zaś bank... no, najoględniej mówiąc nie zachowuje się jak "bystry" bank, lecz raczej wręcz przeciwnie. Cała "afera" zaczęła się, gdy pan Pawel postanowił przetransferować pieniądze przechowywane na koncie oszczędnościowym w Banku Smart na depozyt w Idea Banku . Przelał pokaźną sumkę z konta oszczędnościowego na ROR w Smart Banku i zapłacił za tę transakcję 5 zł prowizji (był to już drugi w miesiącu przelew z konta oszczędnościowego na ROR, więc był płatny). Niestety, plan założenia lokaty w Idea Banku spalił na panewce, bo w Banku Smart nawalił system transakcyjny i przelewy nie wychodziły . Wkurzony pan Paweł, po kilku nieudanych próbach wyekspediowania pieniędzy, przesunął je z powrotem na konto oszczędnościowe (żeby się nie marnowały, gdyż chodziło o dużą kwotę). I poprosił bank o zwrot 5 zł prowizji z tytułu transakcji, której nie udało mu się sfinalizować.

"Zgłosiłem reklamację 22 czerwca o godz. 10.35 i poprosiłem, by bank oddał mi 5 zł za przelew. O awarii w banku wiedzieli, lecz ani na stronie banku, ani podczas wykonywaniu przelewu nie było żadnej wzmianki o problemach i braku możliwości wykonania transakcji zgodnie z planem. Według mojej oceny bank naciągnął klientów - bo zapewne nie byłem jedynym tak potraktowanym - na prowizję. Dodatkowo zażądałem odsetek za dzień, w którym pieniądze przeleżały, bezczynnie na ROR w Banku Smart"

- opowiada pan Paweł. Bank zobowiązał się - a konkretnie obiecał to konsultant telefoniczny w rozmowie z moim czytelnikiem - do rozpatrzenia reklamacji w terminie 30 dni . Klient podał do kontaktu tylko telefon i poprosił o informację tą drogą. Gdy upłynął miesięczny termin, zaś odpowiedzi nie było, pan Paweł złapał za słuchawkę i zadzwonił do banku z pytaniem jak tam miewa się jego reklamacja o 5 zł plus odsetki od kwoty przelanej na jeden dzień na ROR. Konsultant chwilę pomilczał, a potem oświadczył, że bank wysłał odpowiedź na adres korespondencyjny tradycyjną pocztą . Pan Paweł zapytał dlaczego przynajmniej nie na e-mail. W banku odpowiedzieli, że nie ma takiej możliwości - musi być poczta tradycyjna. Dziwne to, biorąc pod uwagę, że mówimy o banku cyfrowym, ultranowoczesnym. Pan Paweł zapytał konsultanta, czy może ujawnić treść pisma, które bank mu wysłał pocztą zwykłą na adres korespondencyjny (pod którym mój czytelnik przebywa rzadko). Konsultant ujawnił, że w piśmie jest informacja, iż bank prosi o wydłużenie czasu na odpowiedź na reklamację. Niestety, nie chciał powiedzieć jak długi okres dał sobie na rozpatrzenie tej niezwykle skomplikowanej sprawy bank.

"Kwota, o którą się ubiegam, to 5 zł. Koszt wysłania listu do mnie to 4,2 zł, a jeśli to list polecony - 5,5 zł. Czy naprawdę bank jest taki rozrzutny, że woli procedować moją sprawę przez dwa miesiące, poświęcając czas swoich pracowników, wysyłać przy tym listy papierową pocztą?"

- nie może wyjść z podziwu poirytowany pan Paweł. Być może w banku postanowili być świętsi od papieża i doszli do wniosku, że jedynym zgodnym z przepisami sposobem komunikacji z klientem jest poczta i listy polecone . Tylko wtedy bank ma pewność, że klient odebrał jego komunikat. O ile jednak może to być sensowny sposób postępowania przy informowaniu klientów o zmianach w regulaminie lub tabeli opłat, o tyle przy drobnych reklamacjach spokojnie wystarczyłby e-mail, telefon lub SMS. A rozpatrywanie przez dwa miesiące reklamacji dotyczącej 5 zł (plus odsetki za jeden dzień) wygląda na przykład jakiejś niemocy . I to niemocy permanentnej, bo kiedy już przyszedł do klienta ten ściśle tajny list z informacjami, których nie można ujawnić przez telefon, okazało się, że bank prosi o przedłużenie terminu rozpatrzenia tej skomplikowanej reklamacji o... 90 dni . No, nieźle. Ale to nie koniec historii. Bank najwyraźniej postanowił dać zarobić Poczcie Polskiej i za dwa dni przysłał klientowi kolejny list, nie czekając owych 90 dni - że reklamację częściowo uznaje - 5 zł za bezcelowy przelew odda, ale odsetek za utracony dzień - ani myśli. Dobre i to. Uważam, że można było obyć się bez dwóch listów poleconych za 11 zł i wizerunkowej kompromitacji w oczach klientów.

Czytaj też: Bank nie odpowiedział na reklamację w sprawie 6 gr. Zemsta była straszna

5 zł okazało się też poważną kwotą dla banku BZ WBK , który pobierał z konta klienta, pana Krzysztofa, po 50 zł z tytułu wysłania listu przypominającego o zaległości w jakiejś-tam spłacie. Sama zaległość nie budziła wątpliwości, klient zbiesił się tylko z tego powodu, iż bank życzy sobie za wysłanie monitu nazbyt wysokiej kwoty. Bank się upierał, że wysyłanie monitów jest strasznie męczące i musi dużo kosztować, więc sprawa trafiła do sądu. A tam bank przegrał. Sąd nakazał zwrócić nienależne prowizje wraz z odsetkami na konto klienta. I tu zaczyna się kwestia 5 zł. Bank, zamiast zasądzonych 200 zł, przekazał panu Krzysztofowi jedynie 195 zł. Dlaczego? Ponieważ tym razem obciążył go kwotą 5 zł za przelew do innego banku (z BZ WBK do banku w którym aktualnie konto ma pan Krzysztof). Po interwencji dziennikarzy lokalnego pisma o uroczej nazwie „Znad Marychy” sprawą zajęły się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Komisja Nadzoru Finansowego. Być może specjalne posiedzenie poświęci tej sprawie rząd, a w najbliższej encyklice poświęci jej choć dwa akapity papież. Walka o te 5 zł może być kosztowna . Klient jest bowiem bardzo zły i odpuszczać nie zamierza. "Nie zreflektowali się po nakazie zapłaty z sądu, więc wszcząłem egzekucję, która już na starcie będzie kosztowała. 330,83 zł. Jednak, do dnia dzisiejszego komornik nie odnotował wpłaty, więc wniosłem zaliczkę 137,47 zł na wydatki komornika" - pisze do mnie pan Krzysztof sugerując, że być może taniej byłoby, gdyby przed zrobieniem tego przelewu na 200 zł, zasądzonego przez sąd, BZ WBK założył sobie konto np. w Idea Banku. Tam w ofercie kont dla spółek przelewy są za 0 zł, oczywiście pod warunkiem, że spółka zapewni wpływ na konto minimum 1000 zł. W sumie racja. Skoro od siebie BZ WBK pobrał 5 zł za przelew do obcego banku, to może przelewy do obcego banku powinien po prostu wysyłać z... obcego banku. Byłyby przynajmniej za darmo.

Jak inwestować i pomnażać ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ!  Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik  "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.

JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!

Zerknij też na inne odcinki "Samcik prześwietla". W nich m.in. o tym jak znaleźć najlepszą lokatę bankową i jak zabrać się do inwestowania pieniędzy.


Bonusy za płacenie kartą dogorywają? Banki wciąż kuszą zwrotem kasy za paliwo. Warto?

$
0
0

Programy typu money-back, czyli zwracanie klientom części pieniędzy z tytułu wykonanych transakcji kartowych, to już w bankach rzadkość. Dochody banków z transakcji kartowych są już na tyle niewielkie, że klient musiałby wachlować kartą, jak szalony, żeby bankowi money-back się opłacił. Tym bardziej zdziwiłem się widząc w Getin Banku reklamę nowej promocji organizowanej wspólnie z siecią stacji paliwowych Orlen . Oferta brzmi bowiem naprawdę nieźle: bank obiecuje 5% zwrotu wydatków za paliwo przez cały rok (jednak żeby nie było zbyt różowo: maksymalnie 50 zł w każdym miesiącu) . Zwrot dotyczy nie tylko zakupów paliwa, ale i innych, dokonanych na 1500 stacjach Orlenu w całej Polsce. W skali roku do ugryzienia jest więc 600 zł, a więc kwota dość kusząca dla każdego posiadacza czterech kółek. "A czy twój bank dba tak o ciebie?" - zdawała się pytać pracownica Getin Banku, wbijając we mnie wzrok, gdy czytałem materiały poświęcone tej promocji. No, wstyd przyznać, ale nie dba.

Czytaj też: Bank otworzył... klub dla kierowców. As z rękawa, czy pusty marketing?

Co trzeba zrobić, żeby bank oddawał część pieniędzy na tankowanie? Przede wszystkim trzeba być marketingową "dziewicą", a więc nie mieć na koncie korzystania z innych promocji organizowanych przez Getin (ale nie trzeba być nowym klientem Getinu). Po drugie trzeba mieć konto osobiste Getin Up i co miesiąc przelewać na nie 1000 zł. Po trzecie należy w każdym miesiącu "wykręcić" 300 zł obrotów kartą . I oczywiście tą samą kartą płacić też za paliwo i hot-dogi na stacjach Orlenu. Po czwarte należy szeroko otworzyć drzwi swojej prywatności przed sprzedawcami Getinu, wyrażając wszelkie możliwe zgody marketingowe. Całkiem spory pakiecik zobowiązań, ale trzeba powiedzieć, że i potencjalna nagroda jest nader namacalna. Dla nowych klientów, którzy do tej pory nie bankowali z Getinem, jest bonus dodatkowy - pakiet punktów w programie Vitay, przekładający się na darmowe zakupy w wysokości 100 zł.

getinpaliwo100

Gdzie widzę słabość tej promocji? Cóż, nie wiem ile wy wydajecie na paliwo, ale ja - jeżdżąc naprawdę sporo i wlewając do baku mojego auta 100 litrów E-95 miesięcznie (równoważnik przejechanego 1000 kilometrów), wydaję na stacjach paliw jakieś 500 zł. To oznacza, że nie mam najmniejszych szans, żeby "dobić" do maksymalnej wysokości zwrotu - miesięcznie bank odda mi góra 25 zł. No, chyba, że przeniosę się do Suwałk, żeby móc dojeżdżać do pracy z jakiejś przyzwoitej odległości, a nie tylko przez pół Warszawy ;-)

Czytaj też: Ten samochód jest dla mężczyzny... przedłużeniem jego karty. I to jakiej!

Ale do ugrania jest przecież znacznie więcej. "Dlaczego by nie podnieść większej kasy?" - zastanowiłbym się, widząc na koncie 25-złotowy zwrot. Jeśli sam nie wpadnę na tę myśl, to podrzucą mi ją bankowi marketingowcy. Interes jest bowiem tak pomyślany, żeby zmotywować mnie do dodatkowych zakupów innych rzeczy, niż paliwo, na stacjach Orlen . Dopiero wtedy wszyscy uczestnicy akcji będą do przodu, bo stacje paliwowe mają wielokrotnie większą marżę na sprzedaży wszystkiego innego, niż paliwo. I chętnie się nią podzielą z bankiem, który namówi klienta, by nie poprzestał na wizycie przy dystrybutorze. Jeśli nie dam się skusić na zakupy pozapaliwowe na Orlenie, to bank raczej nie będzie zbyt szczęśliwy - z obowiązkowego osadu na koncie będzie miał złotówkę miesięcznie, z prowizji od transakcji kartowych - 4 zł miesięcznie, od Orlenu (np. 1% od "przyniesionego" obrotu) - 5 zł. Sorry, nie ma bata - albo zaczniesz kupować na Orlenie również hot-dogi, których w innym wypadku byś nie kupował (bo i po co), albo bank będzie musiał znaleźć jakiś inny pomysł na to, żebyś płacił mu więcej, niż on płaci tobie (karty kredytowe, szybkie pożyczki, debet, konsolidacja zadłużenia...). Najlepiej, gdybyś został w banku dłużej, niż potrwa promocja, wówczas biznes sam się "zepnie"

Czytaj: Ubezpiecz u nich auto, a... odwiozą cię z nocnej imprezy

Nota bene Getin nie jest jedynym bankiem, który płaci kierowcom za tankowanie. Podobną ofertę ma Toyota Bank. Tu potencjalny zwrot jest wręcz astronomiczny, bo może osiągnąć nawet 10% twoich rachunków za paliwo. To rozwinięcie niegdysiejszych ofert, gdy bank płacił najpierw 4%, a potem zwracał 8% wydatków . Teraz poszedł na całość. Ale oczywiście są haczyki. Żeby dostawać z powrotem aż tak duży procent wydatków paliwowych, trzeba się z Toyota Bankiem naprawdę mocno zaprzyjaźnić. W podstawowym wariancie zwrot wynosi bowiem tylko 2% (przy moich wydatkach na paliwo - 500 zł miesięcznie - byłoby to 10 zł. A i to byłoby możliwe po spełnieniu kilku warunków, oprócz założenia w Toyota Banku konta z kartą i opłacania nią wydatków na stacjach, ma się rozumieć. Te warunki to co najmniej trzy transakcje "pozapaliwowe" w miesiącu , dokonywane poza stacjami benzynowymi i o wartości co najmniej 39 zł każda. Poza tym muszę utrzymywać średnie saldo na koncie w wysokości 1500 zł. Średnie! To znaczy, że tak naprawdę - przy założeniu, że pieniądze wydawałbym "liniowo", tyle samo każdego dnia - na konto muszę przelewać jakieś 3000 zł. Poza tym muszę w banku trzymać co najmniej 3000 zł oszczędności. Tak, tylko tyle, żeby zaoszczędzić na paliwie 10 zł miesięcznie.

toyotabank10paliwo

 Przy zwrocie wydatków na paliwo w wysokości 5% (tyle, ile oferuje Getin, w moim przypadku 25 zł miesięcznie), nie tylko te wymogi są bardziej podkręcone (średnie saldo na koncie osobistym 2500 zł, średnie saldo oszczędności na lokatach 15.000 zł), ale jeszcze do tego muszę zapłacić z ROR-u w Toyota Banku dwa domowe rachunki. To oznacza, że muszę mieć z bankiem naprawdę zażyłą i finansowo obfitą relację. Zwrot w wysokości 10% to już jest coś dla ludzi o naprawdę mocnych nerwach i grubych portfelach . Trzeba oczywiście płacić kartą za zakupy nie tylko paliwowe (trzy transakcje miesięcznie po minimum 39 zł każda) , mieć osad na koncie w średniej wysokości 3500 zł (co oznacza, że wpływ z pensji powinien wynosić minimum 7000-8000 zł), trzymać w banku 50.000 zł oszczędności oraz zapłacić z ROR-u dwa domowe rachunki. Nagrodą byłoby w tym wypadku 50 zł oszczędności na wydatkach paliwowych. A więc - 600 zł w skali roku. Tyle, co maksymalny zwrot w Getin Banku, ale tam wymogi są jednak ciut łagodniejsze - trzeba po prostu wydać na stacjach Orlenu znacznie więcej kasy, niż by się wydało bez promocji ;-). Inna sprawa, że ROR-y w Toyota Banku są bardziej multifunkcjonalne (choć dość drogie).

SUBIEKTYWNOŚĆ NIE TYLKO W BLOGU ;-) "Subiektywnie o finansach" ma w każdym miesiącu grubo ponad 200.000 czytelników na www.samcik.blox.pl (a bywa, że i pół miliona), ale także dziesiątki tysięcy obserwatorów w serwisach społecznościowych. Dołącz do 30.000 fanów blogu na Facebooku, podyskutuj ze mną i z gronem ponad 6.000 followersów na Twitterze, znajdź mnie na Google+, zobacz co wrzuciłem na Instagram). Subiektywność znajdziesz też w YouTube. Tam możesz zobaczyć i polubić wideofelietony i komentarze o twoich pieniądzach oraz zasubskrybować mój kanał. W tym kinie siedzi już 1.300 osób.

Jak inwestować i pomnażać ZADBAJ O PIENIĄDZE RAZEM ZE MNĄ!  Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik  "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku

Uwaga, nadchodzi: wielka przesiadka dla 600.000 klientów mBanku. Za dwa tygodnie

$
0
0

Wiadomo już kiedy posiadacze rachunków w dawnym Multibanku - w tym niżej podpisany - będą musieli rozstać się ze swoim starym, uroczo drewnianym systemem transakcyjnym. Do tej chwili mBank przygotowywał klientów dawnego Multibanku od dawna, a już od kilku miesięcy było wiadomo, że kres starego systemu nastąpi jeszcze w tym roku.  Wielką przesiadkę na nowy system - ten sam, którym cieszą się od pewnego czasu klienci "rdzennego" mBanku - zaplanowano na weekend, który nastąpi za dwa tygodnie. Będzie ona zresztą dotyczyła również klientów Private Bankingu dawnego BRE Banku. Jeśli wszystko pójdzie bez problemów, to 19 października - po weekendowej przerwie, w czasie której prawie nic nie będzie działało ;-) - ponad 600.000 klientów obudzi się w nowej rzeczywistości. Czy lepszej - to kwestia indywidualnej oceny, ale na pewno bardziej kolorowej. System mBanku w znacznie większym stopniu przypomina bowiem grę komputerową, niż narzędzie do wykonywania przelewów i zakładania lokat.

Kto uważa, że bank powinien służyć wyłącznie do tego, może poczuć się dziwnie i obco. Kto lubi bankować przez smartfona, przelewać pieniądze "na Facebooka", gadać z konsultantem przez wideokonferencję, albo korzystać z rabatów (mOkazje) - będzie do przodu, bo tych funkcji w systemie Multibanku nie ma. Nawet najbardziej konserwatywny klient musi polubić np. wyszukiwarkę przelewów, dzięki której można znaleźć historyczną transakcję po dowolnej części tytułu, nazwy odbiorcy lub kwocie. O ile oczywiście będzie w czym szukać, bo nie wiadomo za jaki okres mBank skonwertuje do nowego systemu historię transakcji klientów dawnego Multibanku. Być może nie byłoby najgłupszym pomysłem tuż przed "godziną zero" skopiować sobie na komputer pdf-a z historią rachunku. Doświadczenia pokazują, że po wymianie systemów transakcyjnych na nowe banki bardzo chętnie wprowadzają opłaty za pobranie przez klientów historii rachunku z bardziej odległych okresów. Tłumaczą to koniecznością zaglądania do archiwów i starych, zakurzonych serwerów.

Czytaj też: Lew zaryczy jesienią. Nowy system transakcyjny przyćmi konkurentów?

Z dobrych wiadomości: numery rachunków i numery identyfikacyjne klientów pozostaną bez zmian, umów nie będzie trzeba aneksować, kart wymieniać, a logowanie do nowego mBanku ma przebiegać tak samo, jak do Multibanku. Jedynie drobna część klientów Multibanku będzie musiała rozstać się ze swoimi numerami identyfikacyjnymi, bo pokrywają się one z numerami przyznawanymi klientom mBanku (ci pechowcy mają być zawczasu indywidualnie poproszeni o zmianę "swoich szczęśliwych numerków"). A jeśli ktoś ma dziś konta i w mBanku i w Multibanku? Na razie rachunki nie będą ze sobą łączone - klient po prostu będzie korzystał z dwóch oddzielnych kont w mBanku i do każdego będzie się logował osobno. Z czasem mBank wprowadzi możliwość oglądania obu profili na jednym ekranie (czyli wchodząc poprzez jeden z dwóch loginów klient zobaczy salda, karty, lokaty i historię operacji z obu swoich profili lub będzie mógł wybrać do oglądania jeden z nich). Docelowo konta mają być połączone, ale to dopiero melodia przyszłości.

Tak, jak napisałem wcześniej, w weekend za dwa tygodnie w związku z konwersją danych większość zdalnych kanałów dostępu do Multibanku (i nie tylko) będzie zamknięta. W piątek 16 października od 23.00 przestanie działać serwis transakcyjny mBanku, aplikacja mobilna oraz system SMS-ów autoryzacyjnych. Oznacza to m.in., że nie da się zlecić przelewów, a wpłat pieniędzy na rachunki. a mLinia oraz placówki będą działać tylko w trybie "informacyjnym". Mają natomiast działać bankomaty i karty płatnicze (możliwość płacenia "plastikiem" mBanku będzie wyłączona tylko w sobotę od 5.00 rano d 8.30 oraz w niedzielę między 1.00 w nocy a 4.00 rano). Wszystkie zdalne kanały mBanku mają być uruchomione w poniedziałek 19 października o 6.00 rano. Dla klientów dawnego Multibanku nie będzie już powrotu do starego systemu - inaczej, niż w przypadku klientów "rdzennego" mBanku nie będzie okresu przejściowego, w którym można byłoby korzystać ze starego systemu na przemian z nowym - tym razem przesiadka odbędzie się "na twardo". Cieszcie się więc systemem Multibanku, bo to już jego ostatnie dni. Dosłownie. A potem czeka Was przesiadka niczym z furmanki do pendolino ;-)

KIEDY WARTO SIĘ POŚCIGAĆ ZE SWOIMI OSZCZĘDNOŚCIAMI? SPRAWDZAM! W trzecim odcinku cyklu "Od oszczędzania do inwestowania" sprawdzam czy, kiedy i ewentualnie dlaczego mogłoby ci się opłacić wysłanie choćby niewielkiej części pieniędzy do zainwestowania poza bankiem.Jak w przeszłości się na tym wychodziło? I jak wpływa zwiększenie średniej prędkości na ostateczny wynik?

   

Zapraszam Was do subskrybowania samcikowego kanału na YouTube, gdzie obejrzycie kilkadziesiąt filmów poświęconych Waszym domowym finansom, a także odwiedzenia strony internetowej cyklu "Od oszczędzania do inwestowania" w portalu wyborcza.biz, gdzie znajdziecie mnóstwo rad o tym jak zabrać się do sensownego gromadzenia funduszu na spełnianie marzeń.

Jak inwestować i pomnażać ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ RAZEM ZE MNĄ!  Chcesz posiąść lub rozszerzyć wiedzę o tym, jak zabrać się do oszczędzania pieniędzy, jak zacząć budować prosty portfel inwestycji, jak zadbać o finansową przyszłość swoją i swoich dzieci, jak mieć pieniądze na spełnianie marzeń? Przeczytaj poradnik  "Jak inwestować i pomnażać oszczędności". To jedna z najpopularniejszych i najlepiej sprzedających się książek o finansach osobistych (doczekała się już drugiego wydania, Maciej_Samcikokladkapierwszy nakład się wyczerpał). Książkę, zarówno w postaci tradycyjnej, jak i w formie e-booka, kupisz na stronie serii "Samo Sedno" , a także w sieci księgarni Empik. Z kolei książka   "100 opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, wydawać i zarabiać z głową" to przewodnik po najważniejszych problemach finansowych, z którymi możesz się w życiu spotkać i dylematach, które przyjdzie ci rozwiązywać. Jak oszczędzać, żeby nie bolało, jak z tego oszczędzania "ukręcić" pierwszy milion, jak wybrać dla siebie najlepszy bank i jak nie dać się okraść z pieniędzy przez internet, jak wybrać najlepszy kredyt i jak dobrze kupić polisę samochodowego OC..Jak sprawić, żeby pieniądze nie przeciekały przez palce. Książkę kupisz na stronie www.kulturalnysklep.pl oraz w Empiku.

SUBIEKTYWNIE O PODATKU BANKOWYM. Tuż przed weekendem miałem okazję powiedzieć dwa słowa o podatku bankowym, planowanym przez Prawo i Sprawiedliwość, w okienku "Wiadomości TVP". Wygląda na to, że prawica też doszła już do wniosku, że lepiej obciążyć banki podatkiem od transakcji, niż od aktywów, czyli m.in. udzielanych kredytów.  

tvppodatekbnk

SUBIEKTYWNIE DLA POLONII O OSZCZĘDZANIU. W poniedziałek późną nocą miałem okazję powiedzieć widzom TV Polonia kilka słów o tym jak podchodzić do długoterminowego oszczędzania pieniędzy. I jak to zrobić, żeby nie bolało. Pojawiły się też wątki historyczne :-). Zapraszam do obejrzenia programu "Halo, Polonia"

halopolonia1halopolonia2

Przelew z telefonu na telefon, który dojdzie w kilka sekund. Konkurencja dla "ekspresów"?

$
0
0

Banki nieustannie starają się przyspieszyć przesuwanie pieniędzy między rachunkami klientów. Wszak mamy XXI wiek i jeśli przelewy nie przyspieszą, to klienci przesiądą się na pieniądz cyfrowy, czyli wirtualne banknoty "zamknięte" w smartfonie, które można przesuwać w ciągu kilkudziesięciu sekund z jednego końca świata na drugi (najpopularniejszy jej przykład to bitocin, ale i w Polsce ruszył taki system o nazwie billon). Cyfrowe banknoty, dzięki temu, że są szyfrowane (tak jak papierowe, które posiadają znak wodny i inne zabezpieczenia), nie wymagają żadnych pośredników, ani izb rozliczeniowych.

W większości polskich banków działają już systemy przelewów ekspresowych, dzięki którym da się wykonać przelew, który na koncie odbiorcy w innym banku znajdzie się w ciągu kwadransa. Część banków korzysta z systemu Express Elixir, a inne z konkurencyjnego Blue Cash (a niektóre banki - z obu tych systemów). Ale w większości banków przelewy ekspresowe wciąż nie są darmowe (kosztują 1-5 zł). Pojawiły się w bankach również przelewy "na konto w Facebooku" i takie, które można wysłać bezpośrednio na numer telefonu, ale ich przyjęcie z kolei wymaga pewnych zabiegów od odbiorcy, więc szału nie ma.

Przełom może przynieść pomysł, który zaprezentował kilka dni temu Bank Millennium, ale wkrótce ma być dostępny w kilku bankach. To przelew na numer telefonu zlecany nie poprzez system bankowości elektronicznej (jako przelew ekspresowy), lecz z poziomu systemu bankowości mobilnej BLIK. Tym, którzy nie znają BLIK-a wyjaśnię, że chodzi o sposób płacenia telefonem, ale nie wykorzystujący technologii zbliżeniowej (bo ta nie jest dostępna we wszystkich telefonach), lecz poprzez kody jednorazowe, które podaje się sprzedawcy przy kasie. Ani BLIK, ani będący jego pierwowzorem system IKO pod względem wygody płacenia nie dorównuje zwykłej karcie zbliżeniowej, ale już do zakupów w sklepach internetowych nadaje się dobrze. A wkrótce może podbić rynek szybkich przelewów.

Patent wprowadzony przez Bank Millennium polega bowiem na bezpośrednim przesłaniu pieniędzy z telefonu jednego użytkownika BLIK na telefon innego. Taki przelew tym będzie się różnił od "zwykłego", że na telefonie odbiorcy znajdzie się natychmiast, w ciągu kilku sekund. To prędkość przesuwania pieniędzy do tej pory nieosiągalna przez żaden system przelewów ekspresowych (kiedyś Citibank testował system przelewów poprzez "tryknięcie się" telefonami nadawcy i odbiorcy, ale to chyba nie chwyciło). No i nie trzeba znać numeru rachunku odbiorcy, wystarczy wklepać numer jego telefonu i zatwierdzić przelew. Przelewy typu p2p (bo tak w języku technologii nazywa się ten typ transakcji) to przyszłość w płaceniu, a telefon za kilka lat zapewne będzie w naszych kieszeniach zastępował portfel. 

Na razie usługa Banku Millennium jest "bonusem" dla stosunkowo niewielkiej liczby klientów - natychmiastowe przesuwanie pieniędzy jest możliwe tylko wewnątrz tego banku (i to tylko pod warunkiem, że obaj klienci korzystają z BLIK, czyli powiązali swój telefon z aplikacją mobilną banku). Tak samo zresztą działa to w ramach podobnej usługi IKO, do której mają dostęp klienci banku PKO BP. Ale po włączeniu usługi przez inne banki (w BLIK bierze udział sześć największych w Polsce banków), natychmiastowe przelewy na telefon będą dostępne dla ok. dziesięciu milionów posiadaczy kont bankowych. I to już będzie coś. Bo wszelkie sposoby, które zapewnią przesuwanie pieniędzy równie szybko, jak dzieje się to w przypadku cyfrowej waluty, mogą uratować bankowcom tyłki. 

Z polskim kontem w Londynie. Bankomaty za free, a przelew do kraju dojdzie tanio i szybko?

$
0
0

Bank Smart reklamuje się jako "pierwszy europejski dyskont bankowy". Dyskont, bo w dyskontach zwykle jest tanio. A europejski, bo podobno konto działa na terenie całej Unii Europejskiej tak samo, jak w Polsce. Koncept polega na tym, że między subkontami w euro i złotych da się przesuwać pieniądze ponosząc niskie koszty (nie ma opłat za przelew, a spread jest sympatyczny: gdy bank uruchamiał tę usługę - wynosił tylko 0,5%), a do konta w euro bank dorzuca kartę pozwalającą na darmowe wypłaty banknotów w krajach, gdzie obowiązuje euro. Pracując w Niemczech, Francji, czy Hiszpanii i mając konto w polskim Banku Smart wystarczy tylko poprosić pracodawcę, żeby przelewał na to "polskie" konto pensję. A później już można bankować wymiennie - to w euro, to w złotych, nie ponosząc poważniejszych kosztów. Wypłacasz gotówkę z bankomatu w euro, albo przesuwasz pieniądze do Polski online, tak jakbyśmy już byli w strefie euro. A zmiana waluty w tę i wewtę niewiele kosztuje. Do tego wszystkiego dochodzi możliwość logowania się głosem i kilka innych technologicznych bajerów, za którymi stał do tej pory nie kto inny, jak Sławomir Lachowski, niegdyś twórca mBanku (kilka dni w tajemniczych okolicznościach złożył rezygnację). Choć bank jest mały i nie szasta milionami na promocję, ostatnio wzrost liczby klientów sięgał ponoć 500 dziennie.

Miło? Wygląda na to, że Bank Smart szykuje nowy skok. Oficjalnie jeszcze nic o tym nie wiadomo, ale w piątek do klientów trafiła informacja o zmianie regulaminu i taryfy opłat. Wynika z niej, że oprócz konta osobistego w złotym i euro bank będzie oferował też... identyczne rachunki w dolarach i funtach brytyjskich. A do tego wejdzie z ofertą preferencyjnych przewalutowań przelewów z tych walut na złote (i na odwrót). Brzmi ciekawie. Oznacza to bowiem, że możliwość posiadania konta działającego tak samo w Polsce, jak i poza krajem może zostać rozszerzona na dwa inne miejsca na świecie, do których często podróżujemy i w których często pracujemy. Wyobraź sobie, że pracujesz np. w Londynie i że mając konto w Banku Smart po prostu prosisz pracodawcę, żeby przelewał na nie twoją tygodniówkę. A potem bez prowizji wypłacasz kasę z bankomatów w "Londku" (za pomocą karty "funtowej") albo przerzucasz ją bez wysokiego spreadu na polskie subkonto w złotych (z którego np. korzysta np. twój partner w Polsce, mający kartę "złotową").

Bankowanie transgraniczne po niskich cenach to coś, co może bankowcom, mającym zszarganą opinię, uratować tyłek i aż strach, że nikt do tej pory o tym nie pomyślał (no dobra, są pewne zajawki zmian, jak choćby wielowalutowa karta Banku Pekao ). Nasi bankowcy kantują spreadami, prowizjami za przelewy i opłatami za przewalutowania każdego Polaka, który wystawi nos za granicę. A jesli Bank Smart będzie pierwszym, który pokaże, że tak być nie musi... Przyjrzałem się ofercie combo-rachunku w dolarach i funtach. Założenie konta dolarowego lub funtowego w Banku Smart jest bezpłatne, nie ma też prowizji za jego prowadzenie. Karta do konta jest darmowa, o ile jest to pierwsza karta klienta w banku. Jeśli mamy już kartę "złotową", to za wydanie funtowej zapłacimy jednorazowo 4 funty (za dolarową - 6 "zielonych"), a za używanie przez cały rok - drugie tyle. Nie jest to szczególnie wysoka cena za możliwość wypłacania z "polskiego" w sumie konta funtów ze wszystkich bankomatów na Wyspach.

Kłopot pojawia się z kwestią przelewania na konto w Banku Smart pieniędzy od pracodawców w USA i Wielkiej Brytanii. Żaden z tych krajów nie jest w strefie tanich przelewów SEPA. Warunki wysłania funtowego przelewu z banku brytyjskiego na konto w polskim Banku Smart (np. systemem SWIFT) są znacznie mniej fajne, niż w przypadku przelewania euro (to dlatego funty wysyła się przekazami Western Union, albo w kopertach). Słyszałem, że w Banku Smart kombinowali, iż otworzą rachunki korporacyjne w najpopularniejszych bankach brytyjskich i to na te konta będą trafiały przelewy od zagranicznych pracodawców klientów. A potem, już w ramach przelewów wewnętrznych i wyrównywania sald (tak, jak działał kiedyś system przelewów ekspresowych Blue Cash) pieniądze będą trafiały na docelowe konta klientów Banku Smart. Nie wiem czy ostatecznie ta formuła wejdzie w życie, ale skoro odpalają rachunki w dolarach i funtach, to abyśmy mogli mówić o podobnej funkcjonalność, jak w przypadku rachunków w euro, byłoby to wskazane.

Ogarnięcie sposobu, by przelewy od pracodawców nic klienta nie kosztowały (mimo, że pracodawca np. w Londynie, a bank w Polsce), wydawanie kart do wypłat bankomatowych w funtach i dolarach to jedno, a tanie i natychmiastowe przesuwanie pieniędzy pomiędzy subkontami w różnych walutach - to drugie. Zamiana funtów (albo dolarów) na złote i z powrotem ma działać w Banku Smart szybko (ale czy tak szybko, jak w przypadku euro? zobaczymy...) i ma nie wiązać się z większymi kosztami. Za 80 pensów albo 1,3 dolara można aktywować usługę "tanich przewalutowań", czyli preferencyjnego spreadu (nie wiem tylko do jakiego poziomu spread spada w ramach "abonamentu"). A jej utrzymywanie rocznie kosztuje 2,5 funta i jakieś 4 dolary. Chętnie to przetestuję. Ale mam też na koniec uwagę bardziej ogólną. Im dalej w las tym więcej drzew, więc wcale nie jestem pewny czy Bank Smart nie biegnie zbyt szybko ku nowościom. Fajna, zintegrowana oferta dla osób chcących korzystać z tego samego banku w Polsce i strefie euro to świetny pomysł, ale rozszerzenie tej filozofii na inne kraje może być trudne. Choć z drugiej strony... można potraktować konta walutowe w Banku Smart nie aż tak ambitnie - jako jeszcze jedną usługę w stylu bankowego kantoru walutowego.

W weekend znów bankowe "wędrówki ludów". Jeśli masz lokatę internetową z kontem...

$
0
0

Przed tygodniem nerwowe chwile przeżywali niektórzy z 600.000 klientów dawnego Multibanku, których dane zostały przeniesione do ultranowoczesnego systemu mBanku. W ten weekend podobna historia czeka klientów Meritum Banku, którzy jakiś czas temu trafili grupy kapitałowej Aliora (ich bank został sprzedany). Przez pewien czas oba banki działały oddzielnie, ale teraz Alior Bank postanowił zamknąć systemy transakcyjne Meritum, a klientów przenieść pod swój dach. Dla niektórych klientów Meritum Banku może oznaczać to niejakie kłopoty. W szczególności dla tych, którzy mieli kiedyś konto w Alior Banku i żyją w przekonaniu, że je zamknęli, jednak tak się nie stało. Jakiś czas temu aliorowskim sprzedawcom zdarzało się tak zamykać konta klientów, żeby nie zostały zamknięte (bo za dopuszczenie do utraty klienta była bura). Co prawda większość tych spraw została wyprostowana, ale... wygląda na to, że takim klientem jest pan Piotr:

"Miałem kiedyś konto w Alior Banku, ale zamknąłem je, wypowiadając umowę ramową. Od początku października po zalogowaniu do systemu Meritum Banku wyświetlają się instrukcje jak będzie przebiegać logowanie w serwisie transakcyjnym po połączeniu systemów. W zależności od tego czy ktoś jest klientem Alior Banku czy nie pojawia się komunikat, że logowanie będzie następowało za pomocą loginu Alior Banku lub dotychczasowego Meritum Banku. Ja ujrzałem komunikat, że będę logował się za pomocą loginu Alior Banku. Zadzwoniłem na infolinię i usłyszałem, że będę musiał udać się osobiście do oddziału Alior Banku aby poznać dawny CIF (login) i odblokować dostęp elektroniczny (który kiedyś wypowiedziałem). Czy w porządku jest, że połączenie dwóch banków odcina mnie od pieniędzy zaraz przed wypłatą?"

- pyta pan Piotr. Oczywiście nie jest w porządku, choć źródłem problemu nie jest fuzja systemów, lecz fakt, że ktoś w banku zaniedbał obowiązków i nie zamknął konta zgodnie z dyspozycją klienta. Obawiam się, że wśród klientów Meritum Banku takich "utajnionych", równoległych klientów Aliora, którzy w poniedziałek obudzą się z ręką w nocniku, może być więcej. Oba banki specjalizowały się długo w przyciąganiu "poławiaczy wisienek". Meritum miał świetne lokaty i konta oszczędnościowe, a Alior - genialny money-back. Czasy jednak się szybko zmieniają i Alior przestał rozdawać pieniądze na prawo i lewo. Teraz, jeśli już komuś daje, to tylko aktywnemu klientowi, dla którego jest głównym bankiem. A nieaktywnym niechętnie zamykał konta, bo to psuło statystyki.

Z nieco innych powodów uważać powinny te osoby, które w Meritum Banku wyłącznie trzymają oszczędności, ale nie chcą zbyt zażyle wiązać się z Alior Bankiem, bo np. główne konto mają gdzieś indziej. Od poniedziałku po połączeniu banków, zmienią się bowiem ceny kont osobistych, pod które "podpięte" są lokaty internetowe Meritum Banku. Część "meritumowych" rachunków zostanie przekształcona w "Konta Wyższej Jakości" (jeden z flagowych produktów Aliora), a część w "Konta Osobiste Meritum". W tym ostatnim mocno wzrosną prowizje - karta debetowa będzie kosztowała 6-14 zł (w zależności od tego, czy konto jest puste, czy używane), zaś prowadzenie konta, na które nie wpada pensja, emerytura, stypendium (albo luźne 2000 zł miesięcznie) będzie kosztowało dodatkowe 8 zł. W sumie więc posiadacze depozytów w Meritum Banku, których rachunki będą skonwertowane na Konta Osobiste Meritum, zostaną wystawieni na poważny "strzał". W skrajnym wypadku całe zyski z lokat mogą pójść na pokrycie opłat związanych z niewystarczająco "gęsto" używanym ROR-em.

"Kiedy dowiedziałem się o zmianach w opłatach wypowiedziałem umowę rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego, prosząc aby środki z lokat terminowych w Meritum Banku, po ich zakończeniu, zostały przekazane na inny rachunek. I tutaj czekała na mnie przykra niespodzianka. Okazało się, że wypowiadając umowę ROR wypowiadam jednocześnie umowę ramową i rachunki lokat terminowych. A jeśli tak, to żadne odsetki nie są mi należne. Wychodzi więc na to, że Alior Bank znalazł sobie ciekawy sposób sfinansowania połączenia banków, polegający na niewypłacaniu odsetek od lokat, które klient musi zerwać nie chcąc mieć w banku płatnego ROR-u"

- napisał pan Wojciech. Rzeczywiście, w Meritum lokata i konto są "zgrzewką" i nie da się ich ze sobą rozdzielić. Czy to oznacza, że klient depozytowy Meritum Banku, jeśli chce uniknąć np. 22 zł miesięcznych opłat za konto, musi zacząć intensywnie używać ROR-u po fuzji z Aliorem lub przed terminem zerwać lokaty w Meritum i pozbawić się odsetek? Na szczęście tak źle nie jest, choć - niestety - bez pewnych turbulencji się nie obędzie.

"W Meritum Banku nie ma technicznej możliwości zamknięcia konta osobistego bez zerwania lokaty, która jest powiązana z zamykanym kontem osobistym (czyli lokaty zakładanej przez system bankowości internetowej). Natomiast nie jest prawdą, że ta sytuacja musi generować koszty po stronie klienta. Bank zadbał o to, aby klient miał możliwość pozostawienia lokaty do końca okresu jej trwania i jednocześnie, aby uniknął opłat z tytułu prowadzenia konta, z którego nie korzysta, lecz utrzymuje je jedynie z powodu posiadania lokaty. Proponujemy pozostawienie konta do czasu zakończenia lokaty, a po 26 października zamianę posiadanego rachunku osobistego na bezpłatne Konto Internetowe"

- wyjaśnił nam Julian Krzyżanowski, rzecznik banku. A więc: bez paniki - byle tylko nie zapomnieć zmienić konta w Alior Banku z tego, które zostanie nam przyznane automatycznie na darmowe "Konto Internetowe". Łatwiej jest, jeśli depozytowy klient Meritum Banku ma też konto w Alior Banku. Wówczas po poniedziałkowych przenosinach do Aliora po prostu powinien zmienić w systemie bankowości internetowej numer rachunku, na który ma nastąpić zwrot kapitału i odsetek z lokaty na rachunek "aliorowski". Potem może już zamknąć konto, które miał w Meritum, nie obawiając się utraty odsetek z lokaty, ani opłat za prowadzenie konta. Oczywiście wszystkie te rozważania dotyczą wyłącznie "meritumowych" lokat otwieranych w systemie bankowości internetowej, a nie dotyczy lokat otwieranych za pomocą formularza na stronie internetowej (w przypadku tych drugich zamknięcie konta nie powoduje zerwania lokaty).

Wyjątkowo "odważny" bank w smartfonie. Nie trzeba się nawet logować, żeby zobaczyć...

$
0
0

Aplikacje umożliwiające korzystanie z ROR-u przez smartfona to dziś strategiczny produkt w każdym banku . Po pierwsze dlatego, że smartfony są dziś najlepszym przyjacielem człowieka, zaś konsumenci oczekują, że sprawdzanie salda na koncie będzie wśród czynności obsługiwanych przez ich "komórki". Po drugie dlatego, że prędzej czy później smartfony wyprą karty płatnicze i staną się głównym instrumentem do płacenia za zakupy. Bankowcy się tym bynajmniej nie martwią, bo klienta ze smartfonem można "śledzić" i podpowiadać mu co, gdzie i kiedy powinien kupić. Sęk w tym, żeby klient - gdy już przyjdzie do tego płacenia - miał na wierzchu aplikację naszego banku, a nie konkurencji. Dlatego bankowcy dwoją się i troją, by dostarczyć klientom w ramach aplikacji mobilnej jak najwięcej użytecznych funkcji. Takich, które będą przyzwyczajały klienta do korzystania z banku przez smartfona.

Niedawno opisywałem nową aplikację mobilną Banku Millennium, w której nowością jest logowanie się za pomocą palca, klient może sam sobie "umeblować" stronę główną, a także zeskanować i wrzucić do "wirtualnej kieszeni" wszystkie posiadane karty lojalnościowe. Z kolei Bank Smart zaproponował logowanie się do konta głosem oraz płacenie rachunków za pomocą ich fotografowania , a przy tym uruchamia tanie przelewy międzynarodowe, dzięki którym można przesuwać pieniądze po Europie płacąc wielokrotnie mniej, niż w "normalnym" banku. W poniedziałek nową aplikację mobilną "odpalił" bank Citi Handlowy. W "mobilnym" Citi postawili przede wszystkim na... otwartość. Jeszcze przed zalogowaniem się do aplikacji będzie można zobaczyć znacznie więcej wiadomości o swoich pieniądzach, niż oferują aplikacje konkurencyjnych banków.

IMG_6903 Nowa apka Citi już w ramach ekranu powitalnego pokaże nie tylko saldo rachunku ROR, ale też salda kart klienta i... 15 ostatnich transakcji. Oczywiście klient będzie mógł w ustawieniach aplikacji ustalić czy chce te wszystkie informacje widzieć na ekranie przed zalogowaniem , ale w Citi twierdzą, że przeprowadzili badania i wynika z nich, że klienci nie mają z tym problemu. Przeciwnie: lubią wiedzieć w każdej chwili co dzieje się na ich koncie, a za wystarczające zabezpieczenie uznają konieczność ponownego podawania PIN-u do telefonu po jego dłuższym nieużywaniu. Oczywiście żeby wykonać przelew przez smartfona wciąż trzeba będzie się do banku zalogować (niestety wciąż login i hasło do bankowości mobilnej to ten sam komplet, którego używa się do bankowości internetowej). Ale j eśli ktoś ma nowy telefon, to może logować się do aplikacji za pomocą odcisku palca.

W przelewach też jest ciekawie, będzie można wykonywać je do niezdefiniowanych odbiorców. Co prawda IMG_6906 "mobilne" limity domyślnie będą ustawione dość nisko (i można je zmienić tylko korzystając z "dużego" systemu bankowości internetowej, ale w sytuacji, gdy hasła do kanałów dostępu przez internet i smartfona są takie same, warto uważać czy ktoś nie patrzy nam przez ramię, gdy logujemy się do apki mobilnej. O ile system logowania do "mobilnego" banku oraz możliwość przelewania pieniędzy do niezdefiniowanych odbiorców za pomocą smartfona budzi moje obawy, o tyle możliwość oglądania historii ostatnich transakcji i sald na kontach i kartach przed zalogowaniem nawet mi się podoba. Jestem z tych, którzy lubią wiedzieć co dzieje się na ROR-kach, choć zdaję sobie sprawę, że będę obnażony jeśli mój telefon wpadnie w obce ręce i zostanie użyty zanim ekran się zablokuje i zażąda podania PIN-u. W nowej aplikacji Citi jest bardzo wygodna możliwość przepinania karty debetowej pomiędzy kontami w złotych i walutach obcych (nie trzeba już dzwonić do call-center) , a także opcja wysyłania błyskawicznych i darmowych przelewów do innych klientów Citi na całym świecie. Wystarczy wybrać kraj, w którym rezyduje odbiorca przelewu, a potem podać ostatnich dziesięć cyferek numeru rachunku. Przelew dojdzie za chwilę (usługa nazywa się Citi Global Transfers).

IMG_6913 Z funkcji, które były już we wcześniejszej wersji bankowości mobilnej Citi Handlowego mamy mapę rabatów - aplikacja sama podpowie gdzie znajdują się najbliższe sklepy, w których płacąc kartą będzie można zaoszczędzić - oraz usługę Fotokasa, która pozwala klientom na błyskawiczne opłacenie rachunków za pomocą skanowania QR kodów. Niestety, w Citi nie można jeszcze płacić telefonem w sklepach. Bank jest w gronie tych, którzy w ciągu kilku miesięcy zamierzają uruchomić płatności mobilne oparte na standardzie HCE (działa to-to już m.in. w Banku Pekao), co oznacza, że posiadacze określonych modeli telefonów będą mogli "zainstalować" kartę płatniczą swojego banku w telefonie i płacić zbliżeniowo, tak jak kartą. Tymczasem jednak musi Wam wystarczyć możliwość podziwiania sald kont i ostatnich transakcji jeszcze przed zalogowaniem do aplikacji mobilnej. Kupujecie ten pomysł Citi? Od dziś możecie go testować na własnej skórze :-)

CO ZROBIĆ, GDY LOKATA WKURZA? Coraz częściej można się zdenerwować obserwując to, co dzieje się na naszych lokatach bankowych. Kto nie może już wytrzymać mikroprzyrostów odsetek, które trzeba oglądać przez lupę, zapewne myśli o alternatywie. Tylko jak ją znaleźć? Opowiadam o tym w moim najnowszym wideoporadniku. Wsiadłem w tym celu do jednego z najnowocześniejszych w Europie symulatorów lotu. Pozostałe klipy z serii o zarządzaniu oszczędnościami są na samcikowym kanale na YouTube. Zapraszam!

ILE MOŻNA ZAOSZCZĘDZIĆ NA... SAMOCHODZIE? Auto to dla wielu narzędzie pracy, dla innych narzędzie rozrywki, dla jeszcze innych przedłużenie... karty płatniczej ;-). Ale samochód to również jeden z większych wydatków każdego domowego budżetu. Co by się stało, gdyby tak troszkę na samochodzie... przyoszczędzić? ;-) 

JAK ZNALEŹĆ NAJLEPSZY KREDYT HIPOTECZNY: KROK PO KROKU. To temat najnowszego odcinka wideocyklu "Samcik prześwietla". Dowiesz się z niego czy dziś warto brać kredyt hipoteczny, jak sprawdzić czy cię na niego stać oraz na co zwracać uwagę porównując oferty i czy warto korzystać z pośrednika, czy też lepiej szukać samemu. Zapraszam!

Kocie opowieści, czyli jak dostać 5% z powrotem. Te banki wciąż płacą nam za zakupy!

$
0
0

Od przynajmniej dwóch lat zastanawiam się kiedy wreszcie nastąpi smutny koniec ofert typu money-back. Odkąd do żałosnego poziomu prowizje, które zgarniają banki od sklepów za każdym razem, gdy płacimy kartą, wydaje się, że takie pomysły po prostu nie mają już sensu. No, chyba, że jako coś, co ma zwiększać ogólną atrakcyjność konkretnego banku w sytuacji, gdy coraz trudniej oferować klientom konta za zero i darmowe bankomaty na całym świecie. Money-back całkiem jednak nie chce zejść ze sceny, a od ponad tygodnia występuje w nowej, dość atrakcyjnej postaci aktora Tomasza Kota. Kot ma konto w T-Mobile Usługi Bankowe (to wspólna spółka niemieckiego operatora komórkowego i Alior Banku) i jest szczęśliwy, bo nie płaci za konto, ani za kartę, a przy zakupach odzyskuje 5% pieniędzy. Fajne?

Nowy atak money-backiem wydaje się dość skutecznym wabikiem, zwłaszcza tuż przed świątecznym boomem zakupowym. Zwłaszcza, że o ile w większości konkurencyjnych ofert mamy do czynienia z "zawężeniem funkcjonalnym" zwrotu kasy (banki oddają pieniądze tylko za niektóre zakupy), o tyle w T-Mobile Usługi Bankowe 5% rabatu wraca na konto niezależnie od tego co kupujemy (wyłączone są tylko usługi pocztowe, bukmacherka i kasyna, zakupy z kategorii "podróże" oraz różnego rodzaju przekazy pieniężne, czyli wszystko, co umożliwia odzyskanie zapłaconej kasy i jednoczesne otrzymanie zwrotu 5% pieniędzy od banku). Nie ma też ograniczenia w postaci statusu "nowego klienta". W banku T-Mobile bardzo uczciwie potraktowano dotychczasowych klientów i oni też mogą dostawać zwrot - wystarczy, że zadzwonią do call-center i zadeklarują chęć korzystania z promocji. Po trzecie zaś promocja nie jest ograniczona czasowo.

O ile w większości banków z góry mówią, że trzeba być nowym klientem, a money-back będzie obowiązywał tylko przez pierwszy rok korzystania z konta, o tyle w T-Mobile zostawiają otwartą furtkę. Z jednej strony to oznacza, że mogą skasować promocję np. za kilka miesięcy (klientów trzeba będzie powiadomić z dwumiesięcznym wyprzedzeniem), a z drugiej strony możliwość odzyskiwania zwrotów za zakupy może trwać i trwać. Oczywiście nie przypuszczam, by szefowie banku T-Mobile chcieli być takimi miłymi misiami dla swoich dotychczasowych klientów i dlatego nie zamknęli im możliwości korzystania z promocji rezerwowanej zwykle tylko dla nowych klientów. Prawdopodobnie jest tak, że ponad 200.000 klientów T-Mobile Usługi Bankowe niespecjalnie chętnie integruje się ze swoim nowym bankiem. Skoro pracownicy zakładają im konta, to oni te konta biorą, ale niechętnie ich używają.

tmobilemoneyback

Jakiś czas temu - na pierwszą rocznicę swojego powstania - bank T-Mobile wprowadził warunkową opłatę za kartę debetową, której można uniknąć wykręcając symboliczne obroty rzędu 200 zł. To miało kopnąć w tyłek leniwych klientów i spowodować, żeby zaczęli przelewać do swojego "różowego" banku jakieś pieniądze. Ale niewykluczone, że klienci używają kart tylko w takiej skali, w jakiej muszą, a większość obrotów "wykręcają" innymi plastikami, tymi które mają w swoich "pierwszorzędnych" bankach. Opłaty za kartę w banku T-Mobile można też uniknąć po prostu jej nie zasysając przy podpisywaniu umowy lub też zastrzegając w trakcie jej trwania. "Różowi" stwierdzili więc zapewne, że nie mają już nic do stracenia i urzeźbili promocję, która obowiązuje zarówno dla nowych, jak i dla starych klientów. Jeśli dzięki niej uda się przyciągnąć nowych użytkowników to super, ale celem pierwszorzędnym musi być spowodowanie, żeby ci, którzy już w T-Mobile konto bankowe mają, zaczęli go wreszcie używać. I pomysł z płaceniem za używanie karty nie jest najgorszy. O tym, że dobra oferta może uaktywnić "śpiących" klientów przekonał już Raiffeisen Polbank, który miał dokładnie ten sam problem, z którym prawdopodobnie walczą dziś w "różowym" banku i dość ładnie sobie z tym poradził (choć słono go to kosztowało w postaci dotacji).

Money-back proponowany przez T-Mobile Usługi Bankowe jest nieograniczony czasowo i w zasadzie nieograniczony funkcjonalnie (działa we wszystkich sklepach. Jest natomiast ograniczony kwotowo, miesięcznie bank odda nie więcej, niż 25 zł (co oznacza, że limit zwrotu "wyczerpie" się po wykręceniu 500 zł obrotów kartą - nie jest to bardzo niski limit, ale zawsze to smutek). Z innych ograniczeń trzeba wymienić konieczność przelania 2000 zł miesięcznie na konto w T-Mobile (bądź dowolnej kwoty jako wynagrodzenia od pracodawcy lub stypendium , ale to już wymaga przeniesienia do banku T-Mobile domowych finansów). Konieczne jest też wyrażenie zgody na marketing bankowy i na to, żeby bank mógł zajrzeć do BIK i sprawdzić klientowski scoring. O ile konieczność zapewnienia wpływu na konto może aż tak nie boli, o tyle wystawiać się na ataki upierdliwych marketingowców, proponujących co drugi dzień jakiś kredyt, nie każdy ma ochotę. Nawet jeśli nagrodą będzie 25 zł miesięcznie tytułem zwrotu kosztów zakupów.

No i jeszcze na koniec dwa słowa o innych tego typu ofertach, obowiązujących jeszcze w bankach. Jest tego niewiele, ale zróbmy szybki przegląd. Podobny w skali zwrot 5% wciąż ma w ofercie Eurobank, ale dotyczy tylko kont Active i Prestige, czyli nie najtańszych wersji ROR-ów, a money-back przysługuje z tytułu wydatków na rozrywkę, sport i rekreację (trzeba być uczestnikiem programu "Rodzina i Przyjaciele", przez rok można dostawać po 60 zł miesięcznie). W Getin Banku w pakiecie o nazwie Getin Up zwracają 2% rachunków domowych, m.in. za prąd, gaz lub kablówkę, albo 5% za zakupy na stacjach Orlen (maksymalnie 50 zł miesięcznie, ale nie można się ograniczać wyłącznie do zakupów paliwa). W Banku Millennium mają Konto 360 i tam zwrot w standardzie jest niewielki, bo 2% i maksymalnie 30 zł miesięcznie (za to można kupować we wszystkich sklepach, a nie tylko w wyznaczonych), ale drugie tyle można dostać płacąc za zakupy systemem BLIK, czyli telefonem. W Toyota Banku płacą za tankowanie, a do wyjęcia jest aż 10% rachunku. Niestety, trzeba być dość zamożnym człowiekiem, żeby zasłużyć na maksymalny zwrot (maluczcy dostaną 2%). W Aliorze klienci "Konta Rozsądnego" dostają 3% zwrotu (do 50 zł), ale tylko za zakupy w spożywczaku i w hipsermarketach (no i w tym banku trzeba być naprawdę aktywnym klientem, żeby nie zapłacić 20-30 zł miesięcznie za ROR z kartą). Jest jeszcze mBank i jego kont mobilne z 3%-owym zwrotem. Mam nadzieję, ze nikogo nie pominąłem...

ZOBACZ MOJE SPOSOBY NA PROSTE OSZCZĘDZANIE. Korzystanie ze zwrotu części pieniędzy za kartowe zakupy to jeden z moich patentów na bezbolesne oszczędzanie. Ale niejedyny. Dziś w cyklu "Samcik prześwietla" opowiadam o moich oszczędnościowych strzałach w dziesiątkę i... odwiedzam miejsce, w którym pokazuję co zrobić, żeby gromadzić kasę w tempie iście... kosmicznym.

samcikingfoto1


Idzie czas finansowych fejsbuków? Dzięki znajomym twój kredyt potanieje. A lokata...

$
0
0

Była jakiś czas temu w bankach moda na zakupy grupowe. Proponowało się jakąś usługę po atrakcyjnej cenie (albo z nagrodą) i im więcej osób się zgłosiło, tym oferta była korzystniejsza lub nagroda atrakcyjniejsza. Ostatnio magia zakupów grupowych w ogóle przygasła, więc i w bankach tego typu ofert jest mniej. Zostały tylko programy rekomendacyjne, które pozwalają zarabiać na polecaniu usług bankowych (o tym ile można zarobić pisał niedawno Piotr Ceregra w "Pieniądzach Ekstra"). Ale to wcale nie oznacza, że skończył potencjał wynikający z faktu, że duża część Narodu jest na Facebooku i poleca znajomym lubiane przez siebie usługi. Jakiś czas temu pisałem o pomyśle jednego z programów lojalnościowych, która lada moment ma wystartować, a który koncentruje się na skanowaniu paragonów i dzieleniu się wiadomościami o naszych zakupach ze znajomym na Facebooku. Najwięcej punktów i zniżek w sklepach w tym programie będzie przysługiwać nie za to, że klient pojawi się we właściwym sklepie we właściwym czasie, ale za to, że o danej promocji poinformuje znajomych w portalu społecznościowym.

Podobny mechanizm "głosowania pieniędzmi znajomych" chce wykorzystać startujący w grudniu finansowy portal społecznościowy Ybanking , który zamierza oferować swoim zarejestrowanym członkom... premie w postaci obniżki oprocentowania kredytu bądź podwyżki oprocentowania lokaty . Rabat będzie tym większy , im więcej produktów bankowych (we wskazanym przez serwis banku, rzecz jasna) posiadasz i im więcej swoich znajomych namówisz do posiadania produktu przeciwstawnego. Interes jest prosty jak drut: serwis nie tylko przyniesie bankowi "hurtowo" większą porcję klientów na określony produkt bankowy (to już jest zaletą samą w sobie, ale robią to miliony zwykłych pośredników), ale również dostarczy "paczkę" klientów zrównoważoną pod względem potrzeb banku - będzie tam trochę potencjalnych kredytobiorców i trochę chętnych deponentów, dzięki czemu bank nie musi kiwnąć palcem w bucie, żeby zarobić na marży odsetkowej (wystarczy tylko przeprowadzić badanie zdolności kredytowej tych, którzy przyszli po kredyt). A skoro tak, to część tej marży odsetkowej bank może oddać pośrednikowi, ten zaś - swoim klientom.

ybankingfoto

Ybanking ma być wyłącznie pośrednikiem rozliczającym klientom premie w zależności od tego czy sami zgodzą się wziąć proponowany produkt finansowy, czy też zachęcą do uczestnictwa w "zabawie" znajomych. Oczywiście bardziej opłacalna będzie opcja z przyprowadzeniem znajomych, ale solo też będzie można coś-ram uciułać. Jeśli zarejestruję się w serwisie i zaciągnę wskazany kredyt, to dostanę 0,5% (punktu procentowego) rabatu w oprocentowaniu, zaś jeśli wezmę wskazaną lokatę - serwis dorzuci mi 0,1% (punktu procentowego) do odsetek . W przypadku zbudowania sieci znajomych, którzy też chcieliby skorzystać z oferty danego banku, korzystając z mojej rekomendacji, skala potencjalnych korzyści rośnie. Jeśli mam w polecanym przez Ybanking banku kredyt, a namówię znajomego, by założył lokatę o przynajmniej tej samej wartości, to mój kredyt potanieje o 2%. Jeśli znajomy założy depozyt, ale o połowę mniejszy - mój opust w oprocentowaniu też będzie mniejszy (wyniesie np. 1%). Ale mogę zebrać np. trzech znajomych, z których każdy zdeponuje we wskazanym banku trochę pieniędzy i oni wspólnie "zarobią" dla mnie te 2% opustu.

A jak to ma wyglądać od drugiej strony? Tak samo: zakładam depozyt w banku, z którym ma umowę Ybanking, po czym "organizuję" grupę chętnych, którzy chcieliby w tym samym banku zaciągnąć jakiś kredyt (gotówkowy, samochdowy, ratalny, może to być teżkartakredytowa). I tym sposobem - jeśli ci znajomi "pokryją" swoimi kredytami cały mój depozyt, dostanę 2-2,5% oprocentowania ekstra. Jak widać w przypadku deponenta, który przyciąga do wskazanego banku kredytobiorców nagroda jest proporcjonalnie znacznie większa - np. mam depozyt na 1,5% ale dzięki współpracy ze znajomymi jego oprocentowanie rośnie do 4% i nie muszę spełniać żadnych warunków, jak w większości banków oferujących promocyjne oprocentowania. Oczywiście: premie zgarniają obie strony. Jeśli ja mam kredyt i "zorganizuję" sobie deponentów po przeciwnej stronie bilansu, to zarabiam i ja (mój kredyt jest pokryty depozytem), jak i znajomy (bo jego depozyt jest pokryty moim kredytem).

W Ybanking zapewniają, że takie połączenia będzie można zbudować automatycznie, za pośrednictwem Facebooka. Zatem jeśli mam dużo znajomych i automatycznie połączę ich w usłudze Ybanking, to nie muszę nic im rekomendować - wystarczy, że któryś z nich całkiem przypadkowo weźmie objęty programem kredyt lub depozyt w tym samym banku, a już zaczynają wpadać rabaty. Oczywiście ten ktoś, poza tym, że via Facebook przyjmie zaproszenie do połączenia, musi się jeszcze zarejestrować w Ybanking (żeby serwis wiedział, że ma od banku ściągnąć prowizje, gdy delikwent zacznie korzystać z usług danego banku). Całość wygląda dość obiecująco od strony biznesowej - w Polsce jest wystarczająco dużo osób mających ogromne parcie na zgarnianie nagród, premii i bonusów, by nie trzeba było się obawiać, że ludzie będą się wstydzić polecania sobie produktów konkretnych banków. Zwłaszcza polecania ich po to, żeby dzięki wspólnej "sile pieniędzy" zarobić trochę kasy. Sądzę, że nie zabraknie też banków chcęcych się "bawić" w tę grę, bo zakupy grupowe i to na zasadzie społecznościowego skrzyknięcia się znajomych mogą okazać się dobrym źródłem pozyskiwania klientów od konkurencji (a przede wszystkim tańszym, niż reklamy). Ba, może do akcji wejdzie nawet pewien minister, który ciągle kombinuje jak by tu obniżyć prowizje bankowe? :-)

Jakie są czynniki ryzyka? Najpoważniejszym jest oczywiście kwestia rzeczywistej opłacalności ofert (bądź jej braku). Są na rynku banki tańsze i droższe. Tak się składa, że te tańsze koncentrują się na obsłudze własnych klientów i oferują im czasem naprawdę porządne warunki (by spojrzeć np. na takiego mikrusa, jak Toyota Bank) . Te droższe agresywnie pozyskują klientów od konkurencji, ale koszty tego "abordażu" wpisują sobie w ceny produktów. Jest więc dość prawdopodobne, że na platformie Ybanking pojawią się oferty stosunkowo drogie i nawet po uwzględnieniu rabatu "społecznościowego" bez trudu będzie można znaleźć na rynku bardziej opłacalne produkty. Niektórzy internauci, skuszeni rekomendacją znajomych, być może nie pomyślą żeby sprawdzić czy to, co oferuje Ybanking naprawdę jest dobre, tylko bezmyślnie dadzą się przerzucać z oferty do oferty, jak worek kartofli

Drugie ryzyko jest takie, że banki, "ograbiane" z części marży odsetkowej, będą sobie odbijały niższy zarobek wysokimi prowizjami kredytowymi. Ybanking sprytnie pomija temat prowizji - klient zyskuje rabat 2% na oprocentowaniu, ale ile bank weźmie od niego prowizji - to już jest inna sprawa. Po uwzględnieniu dodatkowych opłat (na które narażeni będą uczestnicy "zabawy" po stronie kredytowej) może się okazać, że na Ybanking więcej się traci, niż zarabia. Oczywiście, możliwe są podobne historie także po stronie depozytowej - lokaty w Ybanking mogą być obłożone warunkami (np. możesz włożyć tylko większą kwotę, albo są większe obostrzenia, niż w standardzie, jeśli chodzi o rolowanie depozytu). Choć więc społecznościowość niejedno ma imię i nie zawsze się tu wygrywa, to pomysł na Ybanking na pewno jest ciekawy i innowacyjny, być może nawet w skali światowej. Polska firma Yfin, która wprowadza go na rynek, na krajowy kapitał i zyskała już pewien rozgłos na świecie, kwalifikując się do TOP 20 startupów finansowo technologicznych przez Startup Bootcamp London.

Fuzja wypaliła, a teraz... klienci mają zapłacić 150 zł, żeby było po staremu?

$
0
0

Dość duże zamieszanie powstało wśród niektórych moich czytelników, byłych klientów Meritum Banku, po jego przyłączeniu do Alior Banku. Część z nich w czasach "meritumowych" lokowała oszczędności na lokatach połączonych z kontami osobistymi. Konta były darmowe, więc posiadanie ROR-u było wygodne - depozyt po wygaśnięciu wpływał na konto w tym samym banku i można było bardzo szybko go odnowić, o ile bank miał nadal dobrą ofertę (a zwykle miał). Kłopoty zaczęły się, gdy do Meritum Banku dobrał się Alior, mający zupełnie inne podejście do klientów i mniej przyjazną strukturę opłat. O ile w Meritum wszystko lub prawie wszystko było za darmo dla każdego klienta, o tyle w Aliorze darmowość jest luksusem zarezerwowanym dla klientów, którzy Alior mają jako swój pierwszy, najważniejszy bank. Pozostali za konta płacą i to słono.

W ostatni weekend października klienci dawnego Meritum Banku zostali przeniesieni do systemu Alior Banku, a co za tym idzie - zmienione zostały ich pakiety kont. Część klientów obudziła się z "Kontem Wyższej Jakości", a część - z "Meritum Kontem Osobistym" (na to ostatnie skonwertowane zostały "Proste Konto Osobiste" i "MeritumKonto Zarabiające"). Żadne z nich nie jest bezwarunkowo darmowe i w zasadzie nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby taki rachunek po prostu zamknąć, gdyby nie fakt, że często do tych kont są przypięte lokaty. Tuż przed przyłaczeniem klientów Meritum Banku do systemów Alior Banku pytałem jego przedstawicieli czy klienci na pewno nie nadzieją się na opłaty wynikające z przyznania im nowych pakietów kont: "Nie, opłat można uniknąć poprzez konwersję kont, które zostaną klientom przyznane, na bezpłatne "Konto Internetowe". To nowinka w ofercie Alior Banku, konto nie mające bonusów w formie money-backów, czy assistance, ale za to darmowe przy obsłudze zdalnej.

Sęk w tym, że - jak donoszą mi klienci byłego Meritum - aliorowcy niekoniecznie zachowują się tak, jak wynikałoby to z informacji, które mi przekazali. Mianowicie posiadacze "Meritum Konta Osobistego" są informowani, że jeśli chcą przenieść się do darmowego "Konta Internetowego", to muszą zapłacić 150 zł prowizji. Gdyby najpierw - jeszcze przed połączeniem systemów - zmienili swoje poprzednie konto w Meritum Banku na aliorowskie "Konto Wyższej Jakości", to teraz przejście z tego ostatniego do "Konta Internetowego" byłoby darmowe. Ale kto tej konwersji zawczasu nie zrobił i w ostatni weekend października został przeniesiony do "Meritum Konta Osobistego", musi płacić za to konto, albo wyłożyć 150 zł za przejście do konta bezpłatnego. Ewentualnie może też zamknąć konto i automatycznie wygasić lokatę w Meritum Banku tracąc odsetki. Czyli trzy rozwiązania i każde złe. Moi czytelnicy powoływali się nawet na tekst w blogu i informacje podawane tam przez przedstawiciela banku, ale i to nie pomaga:

"Potwierdzam, że tekst Pana Macieja Samcika był zgodny z prawdą, jednak przed fuzją operacyjną (miała miejsce 26-11-2015). Na tamten moment Klienci mieli możliwość bezpłatnej zamiany kont starego typu. Przed fuzją operacyjną ta zamiana była bezpłatna. Klienci, którzy skorzystali z tej możliwości i zamienili swoje konta na "Konto z Gwarancją" (po migracji te konta zmieniły nazwę na "Konto Wyższej Jakości") teraz mogą zamienić swoje konta ponownie na "Konto Internetowe" bez ponoszenia kosztów. Bank zachęcał do zamiany kont starego typu na "Konto z Gwarancją" od 1 kwietnia 2015 r. Niestety nie dokonał Pan zamiany przed fuzją operacyjną. W związku z powyższym od 26 października jeśli chce Pan dokonać zamiany tego konta na jakiekolwiek inne konto (np. na "Konto Internetowe") to obowiązuje Pana opłata w wysokości 150 zł za zamianę konta"

Taką odpowiedź otrzymał jeden z moich czytelników, który powołał się na informację z blogu. Natychmiast wsiadłem na koń i pocwałowałem do siedziby Alior Banku, by wyjaśnić nieporozumienie. Bo - niezależnie od fuzji, zmian systemów itp. klienci dawnego Meritum powinni mieć możliwość dokończenia trwających kontraktów na warunkach niepogorszonych. A więc jeśli mają lokatę w zgrzewce z kontem, to powinni mieć to konto nadal darmowe.

"Klienci wywodzący się z Meritum Banku, posiadający lokatę przypiętą do konta, z którego nie korzystają, otrzymali od Banku kilka możliwości uniknięcia opłat za konto osobiste: 1) Osoby posiadające "Konto Wyższej Jakości" mogą bezpłatnie zamienić je na bezpłatne "Konto Internetowe". 2) Klienci posiadający "Meritum Konto Osobiste" mogą poprosić w placówce o zmianę planu taryfowego na Konto Techniczne. 3) Klienci posiadający lokaty odnawialne, mogą w systemie bankowości internetowej Alior Banku „odpiąć” lokatę od konta osobistego i zamknąć konto, pozostawiając lokatę aktywną".

Wygląda więc na to, że bank w tzw. międzyczasie zmienił zdanie i nie pozwala już przenosić wszystkich kont byłych klientów Meritum Banku do "Konta Internetowego". Ci, którzy nie skorzystali z możliwości konwersji zawczasu, dziś będą musieli grzecznie podreptać do najbliższego oddziału Aliora i zmienić pakiet "Meritum Konto Osobiste" na konto techniczne. To konto jest bezpłatne i można z nim dotrwać do końca lokaty, którą założyliście w Meritum. Sprawa jest więc taka: nie trzeba płacić 150 zł za utrzymanie darmowego konta, ale straty i tak są, bo konieczny jest spacer do placówki. Nie podoba mi się to, choć trzeba też przyznać, że Alior namawiał klientów przez pół roku, żeby coś ze swoim kontem zrobili. No i trzeba też zaznaczyć, że konieczność spaceru do placówki Alior Banku dotyczy tylko tych klientów, którzy mieli w Meritum lokatę i ROR w konfiguracji zgrzewki, nie zaś każdego "przesiedleńca"z Meritum.

Klient, który zwrócił się do mnie z reklamacją - został przez Alior Bank ostatecznie usatysfakcjonowany możliwością darmowego przeniesienia z "Meritum Konta Osobistego" na :Konto Internetowe" bez konieczności wizytowania placówki.Tak w drodze wyjątku. Jest więc mały happy end i precedens, na który możecie się powoływać, jeśli znajdujecie się w analogicznej sytuacji. Kwestia opłat za konwersję kont na takie, jakie - pod względem pobieranych prowizji - klient miał wcześniej, to jedno. A sprawa niedoróbek wynikających z samego przeniesienia klientów Meritum Banku do Aliora - to drugie. Dochodzą mnie słuchy, że po zmianie systemu klienci dawnego Meritum mają dziwne znaczki przy liście kontrahentów. Tam, gdzie była nazwa kontrahenta pt. 'Ala-ma-kota' jest nazwa kontrahenta 'MB Ala-ma-kota 42'. Żeby usunąć denerwujący przypisek (tak, są klienci, którzy nawet na poziomie listy kontrahentów przykładają wagę do estetyki) trzeba uiścić opłatę za kod autoryzacyjny SMS (w wysokości 20 gr.), oczywiście o ile limit bezpłatnych został już wyczerpany "zwykłymi" przelewami.

Wolisz papierowe karty kodów zamiast SMS-ów? To masz problem. Płać i czekaj

$
0
0

Upłynęło już kilka tygodni od wielkiej podróży w czasie klientów dawnego Multibanku. Pożegnali oni raz na zawsze swój stary, wysłużony system transakcyjny, a w zamian zostali wpięci do nowego, tryskającego nowoczesnymi technologiami, z którego od dwóch lat cieszą się już pozostali klienci mBanku. Nie obyło się bez nieporozumień, bo niektórzy klienci nie otrzymali na czas nowych kodów dostępu, a inni nie mogli "z automatu" korzystać z bankowości mobilnej mBanku, ale przy operacji na żywym organizmie 600.000 klientów straty w ludziach muszą być. Oczywiście nie wszystkim klientom-pogrobowcom Multibanku nowy system przypadł do gustu, bo ma w sobie bardzo dużo... wszystkiego. Ale po to przecież istnieje duch nowoczesności, żeby z nim iść. Kłopot z tym, że odkąd Multibank przestał być samodzielnym bytem, a zaczął być częścią wielkiego mBanku, z duchem nowoczesności przestała iść jakość obsługi.

Tak przynajmniej stwierdził ostatnio jeden z moich czytelników, który w Multibanku był zawsze traktowany po królewsku (dedykowany doradca zawsze czekał w oddziale, załatwiał sprawy i pieścił dobrym słowem), a jako że jest Krakusem, to takie królewskie zwyczaje bardzo sobie cenił. Zaszedł ostatnio do mBanku i od razu się zaniepokoił, bo nie zauważył czerwonego dywanu, który zawsze przed nim rozwijano. Zamiast tego zauważył kilkuosobową kolejkę. Próba jej ominięcia została storpedowana okolicznościami natury organizacyjnej, bo gdy mój czytelnik poprosił o rozmowę z dyrektorem placówki, to okazało się, że teraz już tak nie ma, że doradca czeka na klienta i jest dostępny "od ręki". W mBanku nie przyjęto też sugestii mojego czytelnika, by bank pokrył koszt jego biletu parkingowego w sytuacji, gdy czas oczekiwania na obsługę wyniesie najmarniej kilkanaście minut, a do tej pory nie zdarzyło się, by był dłuższy niż minut pięć.

To był dopiero początek kłopotów. Mój czytelnik jest konserwatywny w każdym calu, także w kwestiach bankowych.Nie używa do autoryzowania transakcji haseł SMS, lecz tradycyjnych list z hasłami jednorazowymi w zdrapce (obawia się, że w smartfonie ktoś zainstaluje mu wirusa i przejmie hasła SMS-owe). Plus tego jest taki, że kart z kodami nikt mu nie przechwyci, a minus - że jeśli złodziej przejmie kontrolę nad jego komputerem i podstawi na ekranie fałszywą transakcję do autoryzacji, to mój czytelnik nie będzie miał szansy, by zorientować się w sytuacji.

Mógłby to zrobić, porównując dane przelewu, które widzi na ekranie, z tymi, które są w SMS-ie autoryzacyjnym. Używając zdrapki musi zakładać, że autoryzuje to, co widzi na ekranie. Z gustami jednak się nie dyskutuje. Mój czytelnik płaci 19 zł za każdą kartą-zdrapkę i dzięki temu czuje się bezpieczny. Sęk w tym, że w oddziale mBanku napotkał opór materii w postaci pracownika. Najpierw pracownik oświadczył mu, że karty nie może wydać od ręki, może co najwyżej wysłać ją pocztą. Od razu dodał, że wysyłka zostanie nadana pocztą zwykłą i że można się jej spodziewać w ciągu... 10 dni. Niestety, 10 dni minęło, a listy haseł nadal nie było. Przyszły po... dwóch tygodniach. I raczej nie dlatego, że zaginęły na poczcie.

"19 zł za kody pobrano mi natychmiast po zamówieniu, a kodów nie mam. Czyli faktycznie skredytowałem bank za coś, czego nie jestem w stanie użyć. Nowe kody były mi potrzebne od zaraz, bo chciałem kupić bilet PKP przez internet. Wtedy kosztował 105 zł, dziś już 120 zł. Kto mi odda te 15 zł różnicy?"

- żali się klient. Odcięcie od możliwości wykonywania przelewów na wiele dni to zło. Ale wysłanie kodów jednorazowych bez dochowania standardów bezpieczeństwa to drugie zło. Nie dość, że nie ma możliwości, by kartę odebrać z rąk pracownika (w najbardziej bezpieczny z możliwych sposobów), to jeszcze wysyłają tajne kody pocztą zwykłą i dają sobie na to 10 dni (abstrahując od tego, że w przypadku mojego czytelnika kody w ogóle nie dotarły). Cóż, nie takie rzeczy wysyła się w podobny sposób - np. niedawno inny mój czytelnik oburzył się, że pocztą nierejestrowaną przysłano mu kartę płatniczą i to już prawie aktywną (dla jego wygody oczywiście). 

Konserwatywny klient, przyzwyczajony do obsługi osobistej i mający spore osady na rachunku, może mieć też niejakie kłopoty z zaakceptowaniem sytuacji, iż teraz nie jest już klientem kameralnego banku dla zamożnych klientów (taką genezę miał Multibank), lecz instytucji finansowej dla masowego klienta. Instytucji obsługującej 5 mln osób, która nie przetrwałaby nawet tygodnia, gdyby miała każdemu klientowi wydawać karty kodów jednorazowych za osobistym pokwitowaniem. Z drugiej strony jednak klient płaci i wymaga. I to płaci niemało. Nie wiem ilu pozostało mBankowi klientów przywiązanych do kodów jednorazowych w zdrapce, ale w cenie 19 zł powinna być możliwość wysłania takiej karty listem poleconym z obowiązkiem dostawy w ciągu 24 godzin. Każdy klient powinien mieć możliwość takiego zabezpieczania się przed złodziejami internetowymi, jakie uważa za stosowne. Bank może żądać wyższych lub niższych prowizji za udostępnianie określonej formy autoryzowania transakcji, ale nie powinien dostępu do żadnej z nich klientowi utrudniać.

Takich tradycyjnych klientów jest więcej. Niedawno było w blogu o czytelniku, który bardzo nie lubi wysyłania mu dokumentów związanych z kredytem za pośrednictwem e-maila. Bank ma dokładnie odwrotnie - nie lubi wysyłać nic pocztą tradycyjną, bo to kosztuje. Zaproponował więc klientowi, że teraz wszystkie jego harmonogramy spłat będą lądowały w skrzynce e-mail, którą ów klient podał jako adres kontaktowy. A jeśli nowe realia klientowi nie odpowiadają - niech zadzwoni i poprosi bank, żeby było po staremu. Tamten klient też dostał szału, bo uznał, że to niesprawiedliwe, iż to on musi dzwonić i prosić, żeby zostało tak, jak jest. Ale to stary numer: jeśli komuś zależy na wpłynięciu na wybór klienta, to zasady tego wyboru sprofiluje tak, żeby klientowi utrudnić podjęcie złej decyzji. To tak, jak z tą kartą-zdrapką. Nie dość, że kosztuje 19 zł, to jeszcze dostarczą ją dopiero za 10 dni, o ile poczta nie zgubi listu, albo o ile nie zapomną wysłać karty. A ten czas niech klient wykorzysta na zastanawianie się czy warto być konserwatywnym klientem. Gorzej jeśli klient dojdzie do wniosku, że owszem, może przesiąść się na nowoczesność, ale... w innym banku.

Pomarańczowa alternatywa, czyli kolejny bank odpala nowy system. Pomoże w oszczędzaniu?

$
0
0

Latem zapowiadałem Wam, że ING, piąty największy bank w Polsce, szykuje się do tego, by zaryczeć, czyli zaprezentować wreszcie nowy system transakcyjny. Przyznam szczerze, że od używania tego dotychczasowego trochę bolały mnie zęby i w skrytości ducha dziękowałem losowi, że nie muszę z niego korzystać na co dzień (dziś mam w ING trochę oszczędności na "oszczędnościówce", fundusz inwestycyjny i kartę kredytową, więc zaglądam tu rzadko). Teraz ING dołącza do banków mających nowoczesny sposób komunikowania się z klientami: nowy system został włączony większości klientów, a kto jeszcze nie może go używać, dostanie taką opcję najdalej w ciągu kilku dni. Zajrzałem więc do ING, żeby sprawdzić czy jestem wśród "szczęśliwców" i wypróbowałem nowy wynalazek "lwa".

Potwierdziło się to, co wcześniej anonsowałem na podstawie projektu, który pokazywali mi w ING: najważniejszą różnicą w stosunku do starej wersji - i do tego, co ma konkurencja - jest bardzo przejrzyste spojrzenie na domowe finanse przez pryzmat dnia (ile mam na koncie, w oszczędnościach, inwestycjach i jakie mam długi), miesiąca (na co wydawałem ostatnio kasę) i roku (jak kształtowała się relacja dochodów i wydatków w poszczególnych miesiącach, jakie mam zdefiniowane cele oszczędnościowe i jaki jest stan ich realizacji). Tak "pojemnej", a przy tym przejrzystej strony głównej bardzo brakowało w poprzednim systemie ING. W układzie dzień-miesiąc-rok znalazło się też miejsce na zajawki najważniejszych "wodotrysków" oferowanych przez ING, czyli możliwości przechowywania paragonów w smartfonie (bardzo się przydaje), płatności mobilnych BLIK oraz programu lojalnościowego (za każde 5 zł wydane przez klienta bank przyznaje 1 pkt., który można potem wymienić na rabaty w "sklepiku" ING).

Drugim wyróżnikiem nowego systemu ING (ale to już trudno uznać za coś ekstra, a raczej zlikwidowanie istniejącego defektu) jest zmiana podejścia do pieniędzy z produktowego na problemowy. Na górnej belce, która uzupełnia ekran główny, zamiast możliwości kliknięcia fiszek "konta", "karty" i "kredyty" są sekcje tematyczne. najważniejsze to "Moje finanse" - tu po jednym kliknięciu rozwija się menu z informacjami o tym jakie produkty finansowe posiadamy, "Wykonaj transakcję" - czyli podzielony na kilka etapów (wybór konta źródłowego i docelowego, razem z wyszukiwarką kontrahentów a la mBank) przelew, "Zarządzaj finansami" - czyli historia transakcji, wykaz zaplanowanych transakcji, ustalanie limitów wydatków w ramach rodzinnego budżetu i możliwość definiowania celów oszczędnościowych. W oddzielnej fiszce znalazły się informacje o ofercie banku (czyli co mógłbym w nim jeszcze mieć, gdybym chciał) oraz wieści o programie lojalnościowym.

ingprzelew_wasny

Fajnym pomysłem, choć też nie można powiedzieć, że w ING w tym aspekcie wynaleźli ogień, jest możliwość definiowania tzw. celów oszczędnościowych. W ramach np. konta oszczędnościowego można sobie zdefiniować kilka pomysłów na oszczędzanie (które później, wraz ze stopniem realizacji, będą się pokazywały na stronie głównej). Pieniądze zgromadzone w ramach celu są "zablokowane" na koncie i zdejmowane z salda dostępnego. Można je "odblokować" za pomocą opcji "wypłać z celu". Jak ktoś ma ROR, to może zlecić stały przelew raz w miesiącu, a jeśli nie ma - to musi dopłacać "z ręki". W każdym razie możliwość "wydzielenia" kawałka konta oszczędnościowego na celowe lokowanie oszczędności to rzecz, której w wielu bankach mi brakuje. To może fajnie zadziałać łącznie z programem Smart Saver, czyli możliwością przerzucania na konto oszczędnościowe końcówek transakcji dokonywanych kartą debetową w sklepach.

ingdodajcel

System ING jest przejrzysty, przyjazny graficznie, ale jednocześnie bardzo ascetyczny w formie. Jako dość częsty użytkownik systemu mBanku wchodząc do ING mam nawet wrażenie dojmującej pustki :-). To oczywiście złudzenie optyczne - jak się trochę po nowym systemie ING pochodzi, to okazuje się, że niczego z podstawowych rzeczy w nim nie brakuje. No, może poza opcją bezpośredniego kontaktu z konsultantem via czat, lub Skype. Wideokonferencja to w XXI wieku jest już jednak podstawowa funkcja e-bankowości. Szkoda, że w ING o tym zapomnieli. Na wielki plus trzeba im zapisać, że klienci mogą wymiennie korzystać z nowego i starego systemu. Kłopot w tym, że jak wszedłem kilka razy do nowego systemu zaraz po zalogowaniu, system nie zapamiętał mojego wyboru i cały czas domyślnym systemem jest dla mnie ten stary. 

Konto, które samo się blokuje. Odblokujesz je... pociągiem. Kupiłem bilet na ten pociąg ;-)

$
0
0

Nowe banki, zwykle bardzo szybko pozyskujące względy klientów, z reguły mają tę zaletę, że za usługi płaci się tam mało lub nic, a do tego można dostać prezenty niedostępne w dużych, tradycyjnych, skostniałych instytucjach finansowych. Ostatnio opisywałem ofensywę banku T-Mobile, który nie dość, że oferuje bezpłatne usługi, to jeszcze daje wszystkim klientom 5% zwrotu za zakupy, zaś do reklam (bardzo zresztą fajnych, wpadających do głowy) najął topowego aktora Tomasza Kota. Co by nie mówić - oferta telekomowego banku należy do najbardziej atrakcyjnych na rynku, przynajmniej patrząc przez pryzmat ceny (płaci się tylko za kartę debetową, a i tej opłaty można łatwo uniknąć, robiąc zakupy za 200 zł miesięcznie). Na stronie internetowej T-Mobile Usługi Bankowe zamieszczono nawet kalkulator, w którym każdy klient może policzyć ile przepłaca za posiadaniu konta w innych bankach. Nota bene także w blogu pisałem ostatnio o tym gdzie mieści się granica pomiędzy taniością, a drożyzną usług bankowych (policzył to NBP).

Kłopot z nowymi bankami zaczyna się w momencie, kiedy trzeba załatwić w nich coś nieco bardziej skomplikowanego, bądź gdy coś pójdzie nie tak. Niedawno było w blogu o epopei klienta, który próbował uzyskać zwrot kosztów z tytułu przelewu, który nie doszedł do celu na czas. Dziś opiszę przypadek klienta banku T-Mobile, który dość długo musiał walczyć o to, żeby jego konto zostało zamknięte i nie generowało kosztów (tych wynikających z nieużywania karty). "Zapewne otrzymuje Pan masę listów z prośbami o pomoc, ale w moim przypadku jest Pan realnie ostatnią deską ratunku - nie widzę innego rozwiązania, jak liczyć na Pana pomoc" - takiego rozpaczliwego e-maila przysłał do mnie pan Zbyszek, który jakiś czas temu założył konto w Alior Sync, czyli poprzedniku T-Mobile Usługi Bankowe. Niedługo po przymusowych przenosinach panu Zbyszkowi zablokowano dostęp do konta. Być może sam się do tego przyczynił (np. kilkukrotnie wklepując niewłaściwy PIN), a być może zadziałał jakiś automat bankowy w ramach systemów bezpieczeństwa. Nieważne.

Sęk w tym, że odblokowanie konta jest możliwe tylko w ramach osobistej wizyty w jednej z kilku superplacówek T-Mobile Usługi Bankowe. O tym problemie też już pisałem w blogu. Jak ktoś mieszka w małym mieście, to do banku T-Mobile może mieć dalej, niż do zwykłej placówki T-Mobile, w której sprzedaje się telefony i załatwia najprostsze sprawy finansowe. Do spraw ważnych i skomplikowanych, w których potrzebna jest nie budząca wątpliwości identyfikacja klienta, zwykły POK T-Mobile nie wystarczy..

"Nie pomogły żadne pisma, nie pomogły telefony. Nie tylko nie mogłem tą drogą odblokować dostępu do konta, ale nawet odmówiono mi informacji jaki był powód blokady. Ja niestety nie mieszkam już w miejscu, gdzie są dostępne oddziały bankowe (choć adres mam krakowski) i nie mogę do żadnego z takich miast w prosty sposób dojechać - bo po prostu mnie na to nie stać. Po około roku od momentu blokady miałem wreszcie możliwość odwiedzenia oddziału w Krakowie (przejeżdżałem przez to miasto) i po czterech wizytach w tymże oddziale odblokowano dostęp do konta"

- opowiada pan Zbigniew. Ale szczęście nie trwało długo, tylko kilka miesięcy. Potem znowu nastąpiła zagadkowa blokada i znowu brak jakiejkolwiek informacji o jej powodach. Gdyby bank był mniej tajemniczy, to być może klient przynajmniej dowiedziałby się jak się ma nie zachowywać, żeby bankowe "bezpieczniki" nie odłączały mu dostępu do pieniędzy. Ale nie: dzieje się coś takiego - nie wiadomo czy z przyczyn leżących po stronie klienta, czy raczej błędnej konfiguracji systemów bezpieczeństwa banku - że raz na jakiś czas pan Zbyszek traci dostęp do konta i może go odzyskać tylko jadąc w długą podróż do jednego z superoddziałów T-Mobile Usługi Bankowe.

"Ponieważ jednocześnie wprowadzono opłaty za nieużywanie karty, postanowiłem zamknąć to dziwne konto. Ale skoro nie mam dostępu do konta, to nie mogę go zamknąć. Odmówili przez telefon i na drodze listownej. Jedyna możliwość to wizyta w oddziale. Nie pozwalają mi nawet zastrzec karty płatniczej! Opłaty za nie używaną kartę się naliczają i pewnie za chwilę bank naśle na mnie komornika. Przecież to jest jakaś nienormalna sytuacja. A gdyby w tzw. międzyczasie ktoś ukradł mi kartę do konta? Też nie mógłbym jej zastrzec, a ten ktoś płaciłby moimi pieniędzmi bez żadnych ograniczeń?"

Poprosiłem znajomych w T-Mobile, żeby spróbowali popchnąć sprawę, przekazałem wszystkie dane klienta, a potem dałem na tacę, żeby konto udało się w drodze wyjątku zamknąć zdalnie. No i na szczęście moje prośby zostały wysłuchane. Niedawno dostałem od czytelnika e-mail z informacją, że udało się sprawę "pozamiatać". I to wcale nie pod dywan :-)

"Witam! Piszę w kwestii zakończenia mojej sprawy i z podziękowaniami. Po wielomiesięcznej męczarni doczekałem się telefonu z T-Mobile Usługi Bankowe i w ciągu tej jednej rozmowy zamknięto moje konto w tym banku. Dziękuję za pomoc!"

- napisał pan Zbigniew. Liczę też na to, że uda się w banku poprawić procedury w ten sposób, żeby tych "niecelnych" blokad było mniej (choć z drugiej strony lepiej pięć razy zablokować komuś konto "na wszelki wypadek", niż żeby komuś złodziej miał wyczyścić konto), żeby bank potrafił przynajmniej w niektórych przypadkach odblokować konto "automatem" (bez konieczności interwencji klienta) i żeby nie było problemów z zastrzeganiem karty płatniczej w czasie, gdy konto jest zablokowane (bo to jest już defekt odrobinę niebezpieczny). Przydałoby się też poszerzenie sieci placówek obsługujących sprawy wymagające osobistej indentyfikacji klienta przez pracownika banku.

Bardzo ostre widły. Za ten bonus do konta zapłacisz "po uważaniu". Bankowym uważaniu :-)

$
0
0

Nieprecyzyjne zapisy w umowach lub regulaminach przypiętych do produktów bankowych to istna zmora. Nie myślę tu o prowizjach uzależnionych od aktywności klienta (w ten sposób banki wyceniają już prawie wszystko, no może poza przelewami i wypłatami z bankomatów), ale o widełkowych opłatach uzależnionych od widzimisię bankowców. Ostatnio takie prowizje "uzależnione od indywidualnej oceny sytuacji klienta" rozpleniły się w przypadku kredytów gotówkowych. Oprocentowanie może być wysokie lub bardzo wysokie (niskie nie bywa, chyba, że w małych bankach, naiwnie próbujących się wyróżnić graniem fair, choć nie nadążających z jakością obsługi ), ale ostateczny koszt kredytu i tak będzie dla klienta tajemnicą dopóki nie pozna wysokości prowizji. A ta może być ustalona praktycznie dowolnie. Może wynieść 1% wartości pożyczanych pieniędzy, albo 20%. Jest to wyjątkowo głupi zwyczaj, który dałoby się wyplenić z głów bankowców, gdybyśmy byli bardziej świadomymi klientami. I z usług, które są nieprzejrzyste po prostu nie korzystali.

W niektórych bankach taką nieprzejrzyście wycenianą usługą jest też kredyt odnawialny, czyli debet w koncie (możliwość zejścia pod kreskę do określonego przez bank poziomu) . Trzeba Wam wiedzieć, że taki kredyt odnawialny to dla każdego banku jedno z najważniejszych źródeł dochodu. O ile bowiem za prowadzenie konta lub używanie karty z reguły z klienta ściąga się kilka złotych prowizji, o tyle kredyt odnawialny to już zwykle porządny, kilkusetzłotowy "złoty strzał" dla banku. Bo prowizja za udzielenie, podwyższenie lub przedłużenie takiego kredytu jest zwykle liczona procentowo od przyznanego salda (nie ma znaczenia czy klient z tych pieniędzy w ogóle skorzystał). Ów "złoty strzał" zdarza się raz w roku, a w tzw. międzyczasie większość banków stale namawia klientów, by podwyższyli limit kredytowy. Bo im wyższy limit, tym wyższa prowizja. Klient z limitem w koncie bieżącym staje się skokowo znacznie bardziej dochodowy od "golasa", który ma tylko konto z kartą. Ze względu jednak na koszty posiadania takiej linii kredytowej podpiętej do konta, ważne jest aby klient wiedział ile będzie go kosztowało otrzymania takiego koła ratunkowego . Niestety, nie zawsze koszt linii kredytowej da się precyzyjnie określić. Posłuchajcie pana Krzysztofa.

"mBank ma interesującą formułę pobierania prowizji za dopuszczalne saldo debetowe. Ja z taką praktyką spotykam się pierwszy raz i mimo, że nie chodzi o wielkie pieniądze, to dołączam do grona wkurzonych przez ten bank".

- napisał do mnie pan Krzysztof. Jest on przedsiębiorcą, prowadzi małą firmę, stąd jego uwagi odnoszą się do opłat przewidzianych dla przedsiębiorców, aczkolwiek ten bank stosuje też  podobne zapisy w tabeli opłat dla osób fizycznych. O jakie zapisy chodzi? A o te z punktu drugiego w pierwszej tabeli i pierwszego w drugiej :-).

kredyty_w_rachmbankmbankodnawialny

W tabeli opłat i prowizji dla firm obowiązującej w 2014 r. prowizja za odnowienie dopuszczalnego salda debetowego wynosiła od 2% do 5% i bank pobrał od pana Krzysztofa prowizję w wysokości 2% - czyli z dołu przedziału. W nowej tabeli opłat i prowizji jest przyjęty przedział 3-5%, a gdy pan Krzysztof znów chciał sobie otworzyć debet - bank pobrał od niego 4% prowizji, a więc kwotę ze środka przewidzianego taryfą przedziału. W zasadzie nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo liczba cztery mieści się w przedziale między liczbą trzy, a liczbą pięć, jednak podwyżka prowizji skłoniła mojego czytelnika do smutnej konstatacji. W tym przypadku bank jest jak Cezar, czyli jeśli ma ochotę, to może klienta "ściąć" wysoką prowizją, a jak ma lepszy humor, to tylko szturchnąć mniejszą. Tylko jak klient ma planować swoje finanse, skoro nie wie ile zapłaci za przyznanie ewentualnego debetu?

"W moim odczuciu bank (jako "sklep z pieniędzmi") dostarcza mi produktu w postaci określonej kwoty kredytu lub dopuszczalnego salda debetowego i cena za ten produkt powinna być konkretnie określona. Jeżeli np. przychodzę do sklepu kupić bułkę to kosztuje ona np. 1 zł, a nie między 1 zł a 5 zł. Wskazywanie przedziału, z którego w każdym kolejnym okresie bank wybiera sobie inną cenę (prowizję) jest dla mnie co najmniej dziwne". 

Tak, jak wyżej wspomniałem, podobne zapisy (z minimalnie innym zakresem widełek) obowiązują w mBanku w tabeli opłat dla osób fizycznych. Na szczęście nieprecyzyjność dotyczy tylko przyznania i podwyższenia limitu, nie zaś jego przedłużenia (tu prowizje są sztywne). Jednak nieprecyzyjne zasady ustalania prowizji to zło. Jeśli chciałbym mieć 10.000 zł dopuszczalnego debetu, to powinienem z góry wiedzieć czy zapłacę zań 200 zł czy też może 500 zł. Przyznacie, że jest to dość istotna informacja. Jeśli chodzi o pana Krzysztofa, to w banku nie znalazł zrozumienia (dlatego zapewne napisał do mnie). To inny problem bankowców: zdarza im sie traktować klientów jak małe dzieci, którym, jak beczą, trzeba wcisnąć do gęby smoczek i nie bawić się głębsze dyskusje.

"Uprzejmie informuję, iż w wyniku zgłoszenia reklamacyjnego dokonałam szczegółowej weryfikacji zaistniałej sytuacji. Przekazuję, iż zgodnie z taryfą prowizji i opłat(...) prowizja za odnowienie Dopuszczalnego Salda Debetowego wynosi od 3% do 5% kwoty kredytu. W związku z powyższym, pobrana prowizja za odnowienie DSD w kwocie 240 zl naliczona została poprawnie i we właściwej wysokości, co potwierdza poniższe wyliczenie: 6000 zł x 4% = 240 zł. W tym miejscu nadmieniam również, że przed akceptacją warunków Umowy kredytowej jako Kredytobiorca był Pan zobligowany do zapoznania się z jej treścią i warunkami"

- pouczono klienta i trochę się nie dziwię, iż poczuł się potraktowany jak jakiś kretyn, któremu trzeba liczyć ile to jest procent z danej liczby. Myślę, że właśnie to była ta kropla, która przelała czarę jego goryczy i z przyczyniła się, że do mnie napisał. Mam do banku dwie prośby: po pierwsze uczyńcie prowizję za przyznanie i przedłużenie salda debetowego bardziej precyzyjną, a po drugie, odpowiadając klientom na reklamację nie traktujcie wszystkich tak samo. Wiem, że zdarzają się klienci, którzy nie potrafią wyliczyć procentu z danej liczby, ale są i tacy, którym nie trzeba demonstrować, że zapewne sami nie potrafiliby takiej operacji wykonać.

Bardziej ogólna refleksja dotyczy traktowania przedsiębiorców przez banki. O ile o konsumentów coraz bardziej dbają dyrektywy, ustawy, UOKiK-i oraz Ekipa Samcika, to przedsiębiorca jest zwykle w sporach z bankami pozostawiony na straconej pozycji. On jest "profesjonalistą", więc powinien rozumieć co czyta i co podpisuje. A zatem można mu włożyć do umowy zapisy, które w umowie z klientem detalicznym uznane by zostały przez sąd za abuzywne. Można mu wcisnąć polisę inwestycyjną na 15 lat i wpisać, że jeśli nie zapłaci dwóch składek, to wszystkie wpłacone do tej pory przepadają. Nie pomoże UOKiK, ani żadna ugoda. Przecież "przedsiębiorca to profesjonalista". A to, że czasem jest przedsiębiorcą tylko dlatego, że pracodawca wypchnął go na samozatrudnienie, to już nikogo nie obchodzi.

Bank podpowie jaki masz kupić prezent pod choinkę i jeszcze załatwi ci rabat. Albo i nie :-)

$
0
0

Tak naprawdę z banków, które mają duże programy rabatowe opcję doradzania klientom przy wybieraniu prezentów pod choinkę wykorzystuje tylko ING. Co prawda występujący u "pomarańczowych" program "Bankujesz-Kupujesz" nie należy do najbardziej wypasionych na rynku, ale w ostatnich dniach można było znaleźć tam podpowiedzi świąteczne. W specjalnie uruchomionym dziale "Magia Świąt" jest raj dla kogoś, kto ma problem z wyborem prezentów i chciałby je wszystkie zamówić przez internet z dostawą do domu. Blender za 220 zł, albo zestaw markowych młynków do przypraw za 94 zł, albo zestawy naczyń wszelakich od 50 do 600 zł, zegarki, kosmetyki, Wszystko podzielone na sekcje. "Niespodzianki", "Świąteczna elegancja", "Wspólne gotowanie", "Wyjątkowy nastrój". Ale żeby kupić coś w programie rabatowym banku ING trzeba nie tylko mieć osad na koncie, lecz także zebrać określoną ilość punktów (do bardziej wartościowych prezentów - od 200 do 300). Punkty zdobywa się zaś płacąc kartą wydaną przez ING (debetówką albo kartą kredytową) w proporcji 5 zł to 1 pkt. Tym niemniej uważam, że wsparcie w realizacji misji "zakupy prezentów pod choinkę" ING oferuje dość solidne.

rabatying2rabatying1

Sporo rabatów "zorganizował" dla swoich klientów specjalnie na święta bank Credit Agricole. Bank reklamowany przez Juliette Binoche ma zresztą bodaj największy program rabatowy na rynku (nazywa się to-to "Klub Rabatowy"), więc byłby ostatnim frajerem, gdyby nie spróbował wykorzystać go do zbudowania specjalnej oferty "pod choinkę". W specjalnej sekcji "Czas na radosne święta" można znaleźć całkiem solidne rabaty, np. 20% na skórzane gadżety od Batyckiego (i 15% d Wittchen), 10% na zegarki Time Trend, 10% w Toys4boys (śmieszne prezenty dla facetów), 15% na ciuchy w Top Secret, sporo rabatów w sklepach jubilerskich (od kilku do 10%) i w księgarniach (do 15%). Przyznam szczerze, że wolałbym mniejszą paletę sklepów, ale - tak, jak w ING - żeby podsunięto mi konkretne produkty idealnie nadające się na prezent i żebym od razu wiedział ile za nie zapłacę po rabacie. W Credit Agricole zatrzymali się w pół drogi.

rabatyca1

Zadania domowego nie odrobili też ci, którzy zarządzają programem rabatowym Citi Handlowego, który również należy do najbardziej wypasionych na rynku. Wchodząc ze strony głównej do programu "Citi Rabaty" nie poczuję świątecznej atmosfery. Co prawda jest wygodna wyszukiwarka produktów (jeśli wiem czego szukam to łatwo sprawdzę czy bank może mi zapewnić rabat w sieci sklepówwyprzedaeprezenty5 nieopodal mojego miejsca zamieszkania), ale jeśli wpiszę do niej "święta", to wyskoczą mi... usługi firmy porządkującej zieleń w ogródku. W sekcji "Oferty specjalne" jest 10% rabatu w Wittchen, 15% w Top Secret oraz rabat przy większych zakupach w Komputroniku i w jednym z dystrybutorów sprzętu Apple. Nędza. A słynne mBankowe mOkazje? Tu też się nie postarali. Nie znalazłem żadnej, która mogłaby aspirować do bycia podpowiedzią prezentową.  Szkoda, że banki nie wykorzystały szansy, żeby na coś nam się przydać. Ale może się poprawią z okazji nadchodzącego zaraz po świętach sezonu na wyprzedaże? Pamiętam, że np. taki Bank Millennium potrafił od czasu do czasu zaskoczyć swoich klientów ciekawą opcją rabatów specjalnych w okresach wyprzedażowych. Tych bankowców, którzy na to nie wpadli chciałbym niniejszym zbriefować, że w okresie wyprzedaży zimowych naprawdę można tego i owego klienta zainspirować, zanim zacznie szukać okazji w wyszukiwarce Google :-). A że w końcu zacznie, to pewne: Jak w banku


Ten bank idzie na ostro: weźmie 30 zł miesięcznie za ROR i prowizję za... oszczędzanie

$
0
0

O tym, że uchwalony przez PiS podatek bankowy nie będzie żadnym podatkiem od banków, lecz od ich klientów, pisałem na tych stronach nie raz i nie dwa. Pisałem też, że moim zdaniem najbardziej po głowie dostaną najmniej zamożni klienci banków. Wspominałem również, że choć podstawowym efektem podatku bankowego będzie podrożenie kredytów, to w górę pójdą wszystkie opłaty i prowizje, nie tylko te związane z kredytami. I że po tyłkach dostaną nie tylko ci, którzy pożyczają w bankach pieniądze, lecz również ci, którzy trzymają tam oszczędności. Dziś chciałbym przedstawić Wam emanację tych wszystkich przewidywań. Niczym w soczewce skupił je Citibank Handlowy, który ogłosił kilka dni temu nowe taryfy opłat i prowizji, obowiązujące klientów od marca 2016 r. Citi jest bardzo miarodajnym bankiem dla całego rynku, bo choć nie należy do gigantów, to w poprzednich latach jego szefowie bardzo trafnie przewidywali trendy rynkowe. To, co robił Citi w dziedzinie "manewrów prowizyjnych", inne banki kopiowały z kilku, kilkuastomiesięcznym poślizgiem.

Teraz Citi ogłasza kolejną podwyżkę prowizji dla klientów z niższej półki. Już jakiś czas temu pozbył się w ogóle klientów z dochodami poniżej średniej krajowej, likwidując konto CitiOne i podwyższając prowizje dla CitiKonta. Kto nie ma 3500 zł miesięcznych wpływów na konto, płaci za nie 6-12 zł miesięcznie (ten niższy poziom obowiązuje przy wpływach ponad 2000 zł miesięcznie). Do tego dochodzi 6 zł bezwarunkowej prowizji za kartę oraz kolejne 6 zł za dostęp do żywego konsultanta telefonicznego. Łatwo więc policzyć, że klient CitiKonta za przyjemność bankowania z Citi płaci co miesiąc, bagatela, 6-24 zł. Przyznacie, że to cena niemal zaporowa i trzeba mieć naprawdę dużo miłości do marki Citi, żeby takie warunki zaakceptować. Klienci wyższych pakietów - o ile legitymują się odpowiednio wysokimi wpływami (np. 5000 zł miesięcznie dla niedawno wprowadzonego konta Citi Priority) lub oszczędnościami przechowywanymi w banku, mogą za ROR, kartę, dostęp do konsultanta telefonicznego nie płacić.

Co zmieni się w marcu? Dla posiadaczy wyższych pakietów - nic. Dla tych mniej zamożnych, którzy nie mają 5000 zł miesięcznych wpływów, więc są skazani na najmniej prestiżowe CitiKonto, zmieni się sporo. Przede wszystkim nawet 3500 zł miesięcznych dochodów nie wystarczy już, żeby mieć ROR za darmo. Każdy klient, niezależnie od wysokości comiesięcznych wpływów, zapłaci 3 zł miesięcznie za konto . Przy niższych wpływach będzie to 8 zł lub aż 15 zł. Do tego oczywiście dochodzą jeszcze opłaty za kartę debetową (6 zł miesięcznie) oraz za dostęp do żywego konsultanta telefonicznego (6 zł). Oznacza to, że minimalny poziom opłaty za CitiKonto wyniesie teraz 9 zł miesięcznie, zaś maksymalny - 27 zł. Do tego bank przestaje oferować klientom CitiKonta darmowe konta walutowe, dzięki którym można uniknąć spreadów walutowych płacąc kartą debetową za granicą.

citiprwizje

W Citi można sobie przepinać debetówkę między ROR-em złotowym, a kontami walutowymi i dzięki temu będąc w Niemczech płacić bezpośrednio w euro, a wizytując Londyn - w funtach (oczywiście o ile na subkontach walutowych jest odpowiedni osad). Teraz za każde subkonto walutowe Citi pobierze od najmniej zamożnych klientów po 3 zł miesięcznie. Jeśli mam jedno takie subkonto i nie wystarcza mi wpływów na bardziej prestiżowy ROR, to koszt mojego bankowania z Citi Handlowym może sięgnąć 30 zł. Citi daje więc klientom bardzo wyraźny sygnał - "jeśli nie masz 5000 zł miesięcznych wpływów, to w ogóle się do nas nie zbliżaj. Takich klientów nie obsługujemy, bo zwykle nie mają wystarczających aktywów, byśmy mogli zarobić na zarządzaniu nimi". W Citi słusznie doszli do wniosku, że w dobie podatku bankowego nie stać ich na cackanie się z klientami o niskich lub umiarkowanych dochodach. Sądzę, że tą samą drogą wkrótce pójdą inne banki.

W nowych tabelach prowizji Citi Handlowego jest jeszcze jedna bardzo niepokojąca zmiana. Otóż bank ten wprowadził prowizję za... posiadanie konta oszczędnościowego . Obczajacie? Trzeba będzie płacić bankowi za to, że trzyma się pieniądze na jego koncie oszczędnościowym! A trzeba powiedzieć, że nie jest ono jakoś szczególnie wysoko oprocentowane. Maksymalnie można wycisnąć 1,1% i to tylko pod warunkiem, że ma się w banku odpowiednie aktywa. Teraz takie konto oszczędnościowe może kosztować... 10 zł miesięcznie. Na szczęście ta opłata będzie dotyczyła tylko osób, które mają w Citi konto oszczędnościowe, ale nie mają ROR-u. Jeszcze kilka miesięcy temu bym się oburzył na bank, który każe sobie płacić za trzymanie pieniędzy na jego koncie oszczędnościowym. Teraz jednak nadchodzi era podatku bankowego i żaden bank nie potrzebuje ani złotówki więcej depozytów, niż jest w stanie udzielić kredytów. Citi będzie więc zniechęcał niestrategicznych klientów niskimi stawkami oprocentowania oraz prowizjami za prowadzenie rachunków oszczędnościowych. Jeśli komuś będzie nieźle płacił za depozyt, to tylko temu, na kim mu bardzo zależy ze względu na poziom gromadzonych w banku aktywów i dużą transakcyjność. Sądzę, że to też jest rzecz, którą za chwilę zobaczymy w innych bankach.

Na pocieszenie trzeba powiedzieć, że w Citi uczciwie komunikują klientom zmiany i prezentują wszystkie możliwości uniknięcia opłat (np. przejścia na jeden z wyższych pakietów i warunki prowadzenia kont za darmo). Można się zżymać na szefów Citi, ale trzeba przyznać, że prezes Sławomir Sikora już kilka lat temu bardzo trafnie zdefiniował zagrożenia, które mogą czyhać na kierowany przez niego bank. Podczas gdy inne, podobne gabarytowo instytucje finansowe, mają dziś potężne kłopoty z utrzymaniem rentowności, Citi zawczasu ściął koszty, ograniczył liczbę placówek, wyrzucił przez okno najmniej rentownych klientów i dziś jest jednym z nielicznych banków, które mogą sobie pozwolić na to, żeby wypłacić nawet i 100% zysków na dywidendę. Akcjonariusze są zadowoleni, ale cenę za ich zadowolenie płacą klienci niestrategiczni, ponosząc wyższe opłaty i dostając niższe odsetki od oszczędności, niż mieliby u konkurencji.

Wielka awantura o podwyżki prowizji w PKO BP. Politycy w szoku, sprawą zajmie się Sejm. Czad!

$
0
0

Kto by pomyślał, że taka awantura rozpęta się wokół podwyżek prowizji ogłoszonych przez bank PKO BP. W rządzie zawrzało, a  poseł PiS Andrzej Jaworski zapowiedział, że tej bulwersującej sprawie przyjrzy się sejmowa komisja finansów publicznych. Ani chybi potrzebna będzie komisja śledcza w tej sprawie. No bo jak to: władza w Polsce się zmienia, a częściowo państwowy bank podwyższa prowizje? "Przypadek? Nie sądzę" - powiedziałby klasyk. No dobra, koniec żartów. Dziwię się, że posłowie partii rządzącej nie mają nic lepszego do roboty, niż analizować decyzje dotyczące opłat i prowizji w notowanej na giełdzie spółce akcyjnej, w której Skarb Państwa ma raptem 30% udziałów. Co ciekawe, ci sami posłowie kilkanaście dni temu przegłosowali podatek bankowy, który prawdopodobnie zabierze bankowi PKO BP mniej więcej miliard złotych rocznie. Zdziwienie i oburzenie tym, że teraz bank - podobnie jak wszystkie inne na rynku - będzie próbował część tych pieniędzy "odzyskać" z kieszeni klientów, robi wrażenie jakby politycy PiS nie obczajali jak działa wolny rynek. 

Wyjaśniam: w gospodarce rynkowej jest tak  jeśli rosną koszty, to komercyjna firma - a taką jest bank PKO BP - stara się równolegle powiększyć przychody. Oczywiście, są kraje, w których publiczne spółki są instrumentem polityki i koszty nie mają decydującego znaczenia dla ich polityki cenowej - tak jest np. w Rosji - ale to cecha gospodarek rządzonych przez ekonomicznych bolszewików. Afera wokół podwyżek w PKO nie jest pierwszym przypadkiem fałszywego rozumienia mechanizmów gospodarczych w szeregach partii rządzącej. Pamiętacie jak Paweł Szałamacha, jeszcze chyba jako kandydat na ministra finansów, opowiadał jak to banki z udziałem Skarbu Państwa będą powstrzymywać się przed pobieraniem prowizji i zapraszać do siebie klientów banków, które podnoszą ceny? Nota bene teraz opowiada, że wprowadzenie podatku od handlu nie podwyższy cen w sklepach :-). Niestety, jak się wprowadziło bank na giełdę, to trzeba zaakceptować, że działa na zasadach komercyjnych. Rola polityków powinna się ograniczać do liczenia wpływów z dywidendy.

Oczywiście, fakt, że bank obsługujący 7 mln Polaków podnosi ceny, nie jest fajny. Ale też nie są to podwyżki, które mogłyby trafić na czołówki gazet. W odróżnieniu od innych banków PKO BP nie ruszył ani o grosz prowizji za prowadzenie swoich najpopularniejszych kont, ani za używanie przypiętych do nich kart. Jedynymi kontami, dla których wzrosną prowizje, są te "burżujskie": Złote (podwyżka z 16,5 do 19,9 zł miesięcznie), Aurum (z 25 do 30 zł miesięcznie) oraz Platinum (z 60 do 80 zł miesięcznie). W przypadku dwóch ostatnich kont można uniknąć opłaty, jeśli się ma odpowiednio wysokie wpływy (9.000 zł miesięcznie dla Aurum i 20.000 zł miesięcznie dla Platinum). Natomiast można mieć za złe PKO-wcom to, że mocno podwyższyli opłaty za przelewy internetowe w ramach Superkonta, z którego korzysta prawie milion klientów (z 0,7 do 1,2 zł za przelew). Owszem, jednocześnie bank zniósł prowizję za dostęp do serwisu internetowego (do tej pory 2 zł miesięcznie), ale i tak nie znajduję uzasadnienia dla "kasowania" klientów prowizją 1,2 zł za przelew internetowy, samoobsługowy, który klient wykonuje własnoręcznie. To jest zdzierstwo.

Z innych zmian zwróciłbym jeszcze uwagę na przykrość dotykającą najbardziej tradycyjnych klientów, którzy autoryzują transakcje zdrapując kolejne kody z kart-zdrapek (zamiast, tak jak reszta Narodu, korzystać z autoryzacji SMS-owej). Teraz taki przelew autoryzowany przez drapanie będzie kosztował 29 groszy (było 10 groszy) . Bank chce w ten sposób zachęcić klientów do przejścia na SMS-y, ale i nieźle zarobi, bo z kart-zdrapek korzysta w PKO BP ponad 1,4 mln klientów! Krótko pisząc - niektórzy klienci, przelewający pieniądze samoobsługowo, przez internet, będą za jeden przelew płacili nawet nie 1,2 zł, ale prawie 1,5 zł. Za przelew internetowy, który w większości banków jest totalnie darmowy! Wśród podwyżek jest tez  opłata roczna za najpopularniejsze karty kredytowe - Błękitną i Przejrzystą. Teraz PKO stuknie ich posiadaczy opłatą 60 zł (a nie 45 zł), o ile nie uda im się miesięcznie "wykręcać" kartą po 600 zł obrotów. Podrożeją też karty i konta walutowe, ale to też są burżujskie produkty dla tych, którzy zamiast wydawać pieniądze kraju szwendają się po obcych landach. Droższe będą informacje o saldach i transakcjach zasysane przez klientów w bankomatach, ale to też nie dziwi - jak wiadomo czasem lepiej nie wiedzieć, niż wiedzieć.

W PKO BP przekonują, że podwyżki nie mają nic, ale to nic wspólnego z podatkiem bankowym, bo zostały zatwierdzone jeszcze w grudniu (ale wtedy było już wiadomo, że przed podatkiem nikt banków nie uratuje), że ich wynik prowizyjny z roku na rok jest coraz niższy (w 2007 r. marża prowizyjna w banku wynosiła prawie 2%, a dzisiaj tylko połowę z tego) oraz że w całej akcji chodzi tylko o promowanie bankowości samoobsługowej (jaaaasne, będą ją promować przelewami internetowymi po 1,5 zeta :-)). To dość sprytnie przeprowadzona, chirurgiczna akcja przykręcania śruby klientom tak, żeby w miarę możliwości tego nie zauważyli. Tak zachowuje się każdy bank komercyjny, który ma dbać o interesy swoich akcjonariuszy. A oburzanie się na to, że robi to bank, którego jednym z udziałowców jest Skarb Państwa, uważam za niepoważne. Jeśli bank ten ma się zachowywać nierynkowo, to niech rząd znajdzie gdzieś 20 mld zł, spłaci prywatnych akcjonariuszy, zdelistuje go z giełdy i znacjonalizuje.

Niewykluczone, że te oburzone głosy mają spowodować odwołanie prezesa PKO BP Zbigniewa Jagiełłę. Niektórzy plotkują, że na jego stołek ostrzą sobie zęby prominenci z "frakcji SKOK-owej" w PiS. Nie wiem ile w tym prawdy, ale patrząc na porównanie marż odsetkowych w SKOK-ach i bankach komercyjnych nie widzę szans, żeby pod ewentualnymi rządami nowej ekipy spod flagi spółdzielczych kas minister finansów doczekał się obniżek opłat w PKO :-).

marzaodsetkowa

Luka w zabezpieczeniach jednego z najbardziej nowoczesnych banków? Kwestia numeru

$
0
0

Uważne czytanie SMS-ów autoryzacyjnych to podstawowa sprawa jeśli chodzi o bezpieczeństwo naszych pieniędzy w bankach. Oczywiście, dostępu do oszczędności pilnują jeszcze login i hasło, ale trzeba przyjąć założenie, że są to identyfikatory, które dość łatwo wpadają w ręce złodziei (wystarczy otworzyć załącznik w mejlu od nieznanej osoby, albo ściągnąć film za darmo z serwisu streamingowego i już można zostać "poczęstowanym" wirusem, który wykrada hasła). Jasne, hasła można często zmieniać, warto też mieć dobry program antywirusowy, ale żadna z tych rzeczy nie daje 100% gwarancji, że login i hasło do banku będą sterylne. Ostatnią i najważniejszą zaporą w sytuacji, gdy ktoś już dostanie się na nasze konto, jest przesyłany z banku SMS z hasłem autoryzującym konkretną transakcję. Jeśli złodziej podstawi nam na ekranie komputera fałszywą stronę, na której poprosi o hasło SMS, żeby np. "odblokować dostęp do konta", to wielu pewnie by to hasło wpisało. Bo kto by nie chciał "odblokować konta"?

Czytaj też: Kradną SMS-y autoryzacyjne, podmieniają numery kont. Najnowsze triki e-złodziei

Kto poda hasło z SMSa, autoryzuje tak naprawdę przelew do złodzieja . Tyle, że bank w opisie SMSa, podając hasło do transakcji, zawsze podaje też jakiej transakcji dotyczy autoryzacja . Wystarczy tego SMSa dokładnie przeczytać, żeby wykryć ewentualną rozbieżność między tym, co wyświetla nam się na ekranie komputera, a tym, co przesyła bank w SMS-ie autoryzacyjnym . Jeśli np. klient widzi na ekranie prośbę "z banku", żeby podał hasło autoryzacyjne z SMSa w celu "odblokowania dostępu do konta", a w SMS-ie autoryzacyjnym obok hasła widnieje wyjaśnienie, że transakcja dotyczyć ma zdefiniowania nowego odbiorcy przelewów, to wiadomo, że ktoś chce nas okraść i że trzeba dzwonić do banku oraz na policję. Kłopot w tym, żeby te dane, które bank przesyła w SMS-ie, zawierały wszystkie potrzebne informacje, pozwalające klientowi wykryć, że ktoś mu chce ukraść pieniądze. Jeden z moich czytelników, klient Banku Smart, twierdzi, że niektóre z SMS-ów autoryzacyjnych tego warunku nie spełniają. Czy ma rację? Oceńcie sami.

"Moja historia dotyczy Banku Smart, którego klientem jestem o kilku lat i dodam, że do niedawna byłem klientem zadowolonym… W maju ubiegłego roku znalazłem drobną lukę bezpieczeństwa. Luka ta polega na tym, że przy tworzeniu zdefiniowanego i zaufanego odbiorcy przelewu (czyli takiego, do którego wysyłając przelew później nie trzeba będzie już za każdym razem potwierdzać SMS-em), bank wysyła SMS autoryzacyjny, który zawiera tylko fragment nazwy odbiorcy (tj. kilka pierwszych znaków), nie zawiera natomiast żadnych informacji o numerze rachunku bankowego - np. pierwszych dwóch i ostatnich czterech cyfr numeru rachunku (jak to ma miejsce w przypadku SMS-u autoryzacyjnego dla “zwykłego” przelewu w tym banku".

Czytelnik na potwierdzenie swoich słów załączył zrzut ekranu z telefonu (patrz niżej) - pierwszy to SMS autoryzacyjny dla "zwykłego" przelewu, a drugi to autoryzacja dla działania polegającego na zdefiniowaniu odbiorcy zaufanego. Klient uważa, że skoro system Elixir, za pomocą którego "chodzą" przelewy wysyłane przez klientów z banku do banku, sprawdza wyłącznie numer konta, zaś nazwa odbiorcy nie ma żadnego znaczenia (spróbujcie wysłać przelew do odbiorcy o nazwie "Dupa", powinien przejść bez zastrzeżeń :-)), to SMS autoryzacyjny transakcji np. "zdefiniowanie nowego odbiorcy" powinien podawać właśnie kluczowe fragmenty numeru rachunku.

"Nie otrzymując w SMS-ie kluczowych danych do zatwierdzanej transakcji, w postaci numeru konta, nie mamy żadnej pewności co tak naprawdę potwierdzamy. Oczywiście samo w sobie, nie stanowi to jeszcze żadnego zagrożenia, ale daje przestępcom furtkę, by po infekcji naszego komputera złośliwym oprogramowaniem, wykonać atak polegający na podstawieniu fałszywego komunikatu"

screenshot Rzeczywiście, można sobie wyobrazić sytuację, w której złodziej - mając już login i hasło do konta klienta - spróbuje wykorzystać wiedzę pozyskaną z analizy tego, co dzieje się na rachunku tegoż klienta, znajdzie jakiegoś "Zdzisia" wśród odbiorców przelewów i wyświetli klientowi komunikat np. "System wymaga powtórnego zatwierdzenia Zdzisia jako odbiorcy przelewów zdefiniowanych". Klient dostanie SMS autoryzacyjny z informacją, że transakcja dotyczy zatwierdzenia Zdzisia, lecz nie dowie się, że numer rachunku, który na podstawie tej autoryzacji będzie zdefiniowany, nie ma nic wspólnego z numerem konta prawdziwego Zdzisia, lecz jest numerem rachunku złodzieja. Po przeprowadzeniu takiej mistyfikacji złodziej mógłby już bez żadnej autoryzacji, będą stałym odbiorcą przelewów klienta, ukraść wszystkie pieniądze. Oczywiście: przeprowadzenie takiego ataku wymagałoby od klienta dużej naiwności, bo cały czas warto pamiętać, że żaden bank nigdy sam nie poprosi o autoryzację żadnej transakcji . Jeśli więc na ekranie Waszego komputera, po zalogowaniu się do banku, pokazuje się prośba o zatwierdzenie jakiejś operacji - dzwonicie od razu do banku i na policję. Tym niemniej klient Banku Smart ma rację - w SMS-ie zatwierdzającym nowego odbiorcę przelewów powinny być zawarte dwie pierwsze i cztery ostatnie cyfry jego rachunku. Sama nazwa to za mało.

"Jak przystało na praworządnego obywatela i świadomego klienta niezwłocznie poinformowałem e-mailowo bank o moim odkryciu. Minął miesiąc i nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Co ciekawe w międzyczasie zmieniła się kilkakrotnie wersja systemu bankowości internetowej (bank prezentuje informację o wersji systemu w dolnej części ekranu), postanowiłem więc sprawdzić czy problem nie został po cichu naprawiony. Niestety moje nadzieje okazały się daremne. Postanowiłem sięgnąć po (chyba) najcięższe oręże i opisałem sprawę na oficjalnym Facebook'owym profilu Banku. Wtedy przyszła również odpowiedź na maila, z przeprosinami, podziękowaniem i obietnicą poprawy. Sprawa wydała mi się wówczas zamknięta. Jakież było moje zdziwienie, gdy wczoraj stwierdziłem (po ponad pół roku od zgłoszenia), że luka wciąż istnieje..."

Nawet jeśli nie jest to jakaś ogromna wyrwa w bezpieczeństwie, lecz stosunkowo niewielkie niedopatrzenie, to przecież wystarczy jeden przypadek okradzionego klienta, by wiarygodność Banku Smart legła w gruzach. Bank ten startuje przecież ze stosunkowo niskiego poziomu. Nie ma znanej od lat marki, jak np. PKO BP, a w dodatku jest bankiem, który ma być pierwszym typowo mobilnym, smartfonowym, z którego najwygodniej będzie się korzystało w tablecie i smartfonie. Jak powszechnie wiadomo, Polacy mają duże wątpliwości co do bezpieczeństwa bankowania przez smartfona, więc Bank Smart powinien mieć standardy bezpieczeństwa powyżej średniej rynkowej.

"Przyznam się, że pisząc do banku byłem pewien, że ten potraktuje sprawę poważnie i szybko poprawi błąd; przy okazji liczyłem również na jakiś dowód wdzięczności np. preferencyjną stawkę lokaty… Nigdy natomiast nie przypuszczałem, że Bank zupełnie zignoruje moje uwagi - w końcu bezpieczeństwo systemu transakcyjnego leży również w jego interesie. Martwi mnie trochę taka postawa Banku, bo trzymam w nim część swoich oszczędności. Z drugiej jednak strony, może te obawy są jednak zupełnie nie na miejscu? Gdyby (odpukać) któryś z klientów banku padł teraz ofiarą kradzieży przy wykorzystaniu opisywanej luki, to bank jako winny zaniedbań, musiałby chyba pokryć stratę klienta bez mrugnięcia okiem. Czy nie mam racji Panie Macieju?"

- kończy swoją opowieść pan Arkadiusz. Mam nadzieję, że teraz już w Banku Smart nie będą chować głowy w piasek, tylko szybciutko zrobią modyfikację systemu autoryzacji i wrzucą do SMS-ów autoryzujących zdefiniowanie nowego odbiorcy numer konta tego odbiorcy - czyli jedyną daną, którą przed wysłaniem przelewu sprawdza międzybankowy system Elixir. Do czasu kiedy to nie nastąpi klientów Banku Smart proszę o wzmożoną czujność dotyczącą transakcji typu "definiowanie nowego odbiorcy przelewu". Nigdy nie podajemy haseł SMS-owych w sytuacji, gdy to rzekomy bank inicjuje kontakt (wiadomo, że nie jest to bank, tylko złodziej). A jeśli definiujemy z własnej inicjatywy zaufanego odbiorcę przelewu, to zaraz po zatwierdzeniu transakcji sprawdzamy czy numer konta na liście odbiorców się zgadza. Skoro SMS autoryzacyjny nie zawiera takiej informacji, to warto natychmiast sprawdzić to "z ręki".

Zero, które nie jest zerem, czyli rzeczywistość równoległa. Uważajcie na tę pułapkę!

$
0
0

Uczciwość w bankowym biznesie to podstawa. Tak przynajmniej twierdzą zgodnym chórem wszyscy bankowcy, których o to zapytać. Na poziomie deklaracji wszystko się zgadza, natomiast po wniknięciu w szczegóły... no, najoględniej rzecz ujmując - różnie bywa. Do praktyk uczciwego bankowca powinno należeć poinformowanie klienta o tym, że na jego koncie jest debet i naliczane są karne opłaty oraz jeszcze-bardziej-karne odsetki. Wiadomo: klient mógł zapomnieć zasilić konto, mógł zapomnieć wykonać wystarczającą liczbę transakcji kartą, mógł w ogóle zapomnieć, że ma konto... Po co Bogu ducha winnego człowieka naciągać na jakieś kary i prowizje. Można przecież zadzwonić i powiedzieć: "Panie Zdzisiu, zauważyliśmy, że na pana zdzisiowym koncie naliczają się karne opłaty, bo wpadł pan w debet. To tak ma być, panie Zdzisiu, czy po prostu coś się panu zapomniało? Bo nie chcielibyśmy pana naciągać na zbędne koszty". Czy to takie trudne? W zasadzie nie, ale jeśli bank ma, powiedzmy, tysiąc takich zapominalskich Zdzisiów i od każdego zgarnie tylko 50 zł jakichś kar i prowizji oraz odsetek za to, że zapomnieli o tym, że mają konto... No, robi się z tego zauważalna kwota. Po co tracić czas na powiadamianie Zdzisiów o problemie, skoro można w tym czasie zarabiać pieniądze?

"Postanowiłem zrobić trochę porządków w swoich finansach i zamknąć konta, których nie używam. Jednym z takich kont jest konto w Getin Banku. Od czasu do czasu się tam logowałem, żeby zobaczyć, czy nie ma jakichś zaległości, ale generalnie było to moje rezerwowe konto. Kartę do niego dostałem, ale jej nawet nie aktywowałem, nie mówiąc o używaniu. Prawdę mówiąc gdzieś ją rzuciłem i zapomniałem. Ostatnio przy zamykaniu konta dowiedziałem się, że mam kilkudziesięciozłotową zaległość do spłacenia. Właśnie z powodu tej nieaktywnej karty. Sęk w tym, że w systemie transakcyjnym banku nie ma żadnej informacji o tym, żeby na moim koncie był debet"

- pisze do mnie zdziwiony pan Piotr. I na dowód przesyła screenshoty, z których wynika, że salda dostępnych pieniędzy na jego Koncie Skarbonkowym i Koncie Oszczędnościowym wynoszą okrągłe zero. Tak przynajmniej wynika z zawartości strony głównej, widocznej zaraz po zalogowaniu. Cała naga prawda wychodzi na jaw dopiero po kliknięciu zakładki "Historia rachunku".

getinsaldozero2

A tu panel tytułowy, w którym można zobaczyć kojące oczy okrągłe zero. Zero, które nie prowokuje, żeby zaglądać gdzieś głębiej i sprawdzać czy mieszczą się tam jakieś ciekawsze informacje:

getinsaldozero1

Jeśli klient nie kliknie w historię rachunku, to w ogóle się nie dowie, że ma jakikolwiek debet. I że kojące oko zero na jego koncie wcale nie jest zerem, lecz kwotą mocno ujemną, od której bank będzie naliczał odsetki i kary.

"Przed chwilą napisałem do banku, ale szczerze mówiąc nie sądzę, by opłata została umorzona. Pewnie nie ja pierwszy jestem zaskoczony takim obrotem spraw. Na razie nie dostałem odpowiedzi od banku. Pozdrawiam i mam małą nadzieję, że może Pan coś o tym napisze na blogu - wszak powinniśmy informować innych czytelników o zastawianych przez banki pułapkach"

- napisał do mnie  pan Piotr. Sprawa jest, rzeczywiście, dość mało sympatyczna. Od strony czysto formalnej można powiedzieć, że bank wyświetla w systemie transakcyjnym prawdziwą informację na temat salda dostępnego - wynosi ono zero, co oznacza, że klient nie ma żadnej dostępnej gotówki do wydania. Tyle, że każdy "normalny" bank powinien obok pokazać zadłużenie klienta. Tyle, że wtedy taki klient mógłby się przedwcześnie zorientować w sytuacji. A przecież bank nie jest od tego, żeby pomagać klientowi w podejmowaniu racjonalnych decyzji finansowych. Bank jest od zarabiania pienię... Zaraz, zaraz, czy aby na pewno? Czy bank, który posiada wiedzę o nieracjonalnym zarządzaniu środkami (lub ich brakiem :-)) przez klienta nie powinien spróbować doradzić mu w tej sprawie?

"Celem banku nie jest ukrywanie przed klientem informacji o saldzie rachunku. Na stronie głównej bankowości internetowej widoczna jest informacja o poziomie dostępnych na rachunku środków. Z definicji, kwota ta nie może być ujemna. O ewentualnym debecie lub niedopłatach na koncie Klient może dowiedzieć się sprawdzając saldo konta w zakładce "Szczegóły". Obecnie bank prowadzi prace, których celem jest wdrożenie w pierwszej połowie 2016 r. pakietu zmian w bankowości internetowej. Jedną z nich będzie dodanie do strony głównej informacji o saldzie rachunku. Warto zauważyć, iż rozwiązanie polegające na prezentowaniu na stronie głównej bankowości internetowej wyłącznie informacji o dostępnych na rachunku środkach, jest obecnie dość powszechną praktyką rynkową"

- napisał mi p. Wojciech Sury, rzecznik Getin Banku. Cóż, jeśli rzeczywiście jest to praktyka powszechna, to proponuję Wam, żebyśmy wspólnymi siłami z nią walczyli. Skoro w tak drobnych sprawach banki nie potrafią zdobyć się na wspomożenie klienta w racjonalnych decyzjach, to czy można liczyć na ich pomocną dłoń w sprawach dużo poważniejszych?

Archiwum X to przy tym pikuś. Przelew o dziwnej wartości, który sam się zlecił i nie dotarł do celu

$
0
0

W systemach informatycznych banków zdarzają się rzeczy, które nie śniły się filozofom. Opisywałem jakiś czas temu przypadek czytelnika, którego przelew na kilkanaście dni gdzieś "się zawieruszył". Po prostu zaginął i dłuższą chwilę potrwało, zanim bankowi informatycy go odnaleźli. Dziś jeszcze ciekawszy przypadek - przelewu, który "sam się wykonał". Wiedziałem, że bankowe systemy informatyczne są coraz sprytniejsze, że analiza danych o kliencie nieuchronnie prowadzi to identyfikacji potrzeb jeszcze zanim klient sobie z tych potrzeb zda sprawę, ale...nie sądziłem, że sprawy doszły już na tyle daleko, iż banki będą same wykonywały przelewy, o których ich klienci nie zdążyli jeszcze nawet pomyśleć. Jeden z moich czytelników doniósł mi właśnie o takim przypadku. A było tak:

"Posiadam konto w tzw. dyskoncie bankowym tj. w Banku Smart. Zdarzyło się, że z mojego konta - bez mojej wiedzy i zgody - dokonano trzech przelewów na kwoty 0,01 zł. Wystawione potwierdzenia transakcji wskazują, iż te groszowe kwoty przelano na drugie moje konto, w banku T-Mobile Usługi Bankowe. Na wykonanym przelewie zgadzają się dane klienta i numer konta, ale pieniądze nigdy na ten mój drugi ROR nie dotarły"

- pisze czytelnik. Wartość przelewów rodzi podejrzenie, że sprawa może dotyczyć jakichś przelewów weryfikacyjnych, potrzebnych do założenia w sposób zdalny nowego konta bankowego. Tyle, że przelewy poszły na konto już istniejące, którego weryfikować nie trzeba. A już najdziwniejsze w tej sprawie jest to, że mój czytelnik tych przelewów... nie zlecał. One same "się wykonały". Mój czytelnik zaniepokoił się, bo wyobraził sobie dwie sytuacje: po pierwsze taką, że ktoś buszuje po jego koncie bankowym z intencją, żeby wykorzystać je do niecnych celów. Po drugie zaś taką, że w banku jest błąd systemowy, który może sprawić, że pieniądze same "się wysyłają". Tym razem "wysłał się" jeden grosz i to tylko na konto tego samego klienta w innym banku, ale w ten sam sposób mogłoby przecież wyparować całe saldo, czyli osad na koncie mojego czytelnika, nie mówiąc już o lokatach, które ma założone w Banku Smart. Banku, dodajmy, mającego wiele zalet, zwłaszcza z punktu widzenia kogoś, kto często podróżuje po świecie. No i jest jeszcze jedna zagadka: jak to się stało, że wysłane pieniądze nigdy na wskazane konto nie dotarły? Po prostu rozpłynęły się w powietrzu. 

Dobrze, że ostatnio w telewizji Fox pokazują nowe odcinki "Z Archiwum X", bo to sprawa tej właśnie kategorii. Bank Smart zaś to bank, w którym i bez tego czasem słychać tajemnicze głosy... przy logowaniu :-). A ja, jako Wasz agent specjalny, choć całkiem niepodobny do Davida Duchovnego, zamierzam ją wyjaśnić. Najpierw jednak oddaję głos mojemu czytelnikowi.

"Bank T-Mobile potwierdził, że żadne pieniądze z mojego konta w Banku Smart do niego nie dotarły.W Banku Smart również złożyłem reklamację, jednak bank wyznaczył sobie termin rozpatrzenia na 30 dni. Rozmawiałem z członkiem rodziny, który pracuje w departamencie bezpieczeństwa w pewnym banku i przestrzegł mnie, iż mogą być to przelewy weryfikacyjne na tzw. słupa. Niby potwierdzenia wskazują, że przelewy dokonują się między moimi rachunkami w różnych bankach, ale skoro pieniądze nie dotarły to zastanawiającym jest gdzie zostały one zaksięgowane"

O co chodzi z tym "słupem"? Ano jeśli ktoś ukradnie nasze dane z dowodu osobistego (bądź zeskanuje lub skseruje nasz dowód), to może spróbować na nasze dane zdalnie założyć konto bankowe, przez które później przepuści pieniądze, które komuś ukradł (żeby zatrzeć ślady). Do założenia konta na słupa potrzebne są nie tylko dane z dowodu, ale i przelew weryfikacyjny z jakiegoś istniejącego konta. Najczęściej takie przelewy się od naiwnych klientów "wyłudza" w taki sposób, że są proszeni o wykonanie przelewu weryfikacyjnego w ramach jakiejś fikcyjnej rekrutacji, albo rozpatrzenia jakiegoś wniosku.

Czytaj też: Z archiwum X, czyli wypadek, którego... nie było. Kto z kogo robi jelenia?

Czytaj też: Jak zostać frankowiczem nie mając kredytu we frankach? Story "z archiwum X"

W tym przypadku mogło być tak, że ktoś nie tylko miał skan dowodu czytelnika, ale i jakimś cudem dostał się na jego konto. Był na tyle łaskawy, że nie ukradł stamtąd wszystkich pieniędzy, a jedynie wykorzystał konto do założenia w sposób zdalny kolejnego rachunku. Ta historia trzymałaby się kupy, gdyby ów przelew (a ściślej pisząc trzy przelewy) nie poszedł na drugie konto należące do... mojego czytelnika. A może złodziej jest tak sprytny, że dla zmylenia śladów sfałszował zawartość strony internetowej Banku Smart i pokazał mu błędną historię rachunku? Skoro pieniądze nie dotarły tam, gdzie powinny, to może... dotarły zupełnie gdzie indziej?

Mój czytelnik był pełen takich właśnie złych myśli. Nikt nie lubi podejrzeń, że jego konto bankowe może być infiltrowane przez złodzieja. W tym przypadku było o tyle kiepsko, że Bank Smart to instytucja finansowa, która nie ma oddziałów, można się z nią kontaktować tylko przez infolinię i e-maile. Gdyby można było pójść do oddziału i skłonić jakiegoś pracownika, żeby choć trochę się przejął, to byłoby inaczej. A tymczasem w Banku Smart się nie przejęli, bo potraktowali temat tak samo, jak każdy inny - kazali czekać miesiąc na rozpatrzenie reklamacji. Doskonale. Tak jak już niedawno pisałem w blogu o tym banku - wrażliwość społeczna na poziomie minus jeden. 

Czytaj też: Tajemnicza prowizja za przelew. Żaden bank się do niej... nie przyznaje

Czytaj też: Niezły meksyk, czyli kowboje konfiskują przelew. I co im zrobisz?

Sami rozumiecie, że w tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak wsiąść na koń :-). W ramach szeroko zakrojonego śledztwa postanowiłem nie tylko dokonać tak oczywistych czynności takich jak pobrać odciski palców z komputera mojego czytelnika, poddać stałej obserwacji jego mieszkanie oraz wysłać agentów do Banku Smart w celu rozbrojenia ich systemów informatycznych (jeśli ostatnio wkurzały Was częste "przerwy konserwacyjne" w Banku Smart to sorry, ale inaczej się nie dało :-)). Porwałem tez głęboko zakonspirowanych pracowników Banku Smart, którzy - zamknięci w moim pokoju przesłuchań szybko wyśpiewali całą, nagą prawdę.

"Klient miał "ukryty" debet i przy najbliższej transakcji uznaniowej kwota debetu została potrącona. Powinno być to ukazane jako pozycja "opłata na pokrycie niedozwolonego debetu", ale z powodu jakiejś usterki technicznej zostało zaksięgowane jako przelew na inne konto (prawdopodobnie na to, na które był wykonany ostatni przelew)"

- zeznali na torturach ludzie z Banku Smart. Krótko pisząc: żaden złodziej, tylko system informatyczny, który w historii przelewów pokazuje przypadkowe dane, zamiast prawdziwych. Nie przejmujcie się więc, jeśli w historii transakcji w Banku Smart zobaczycie przelew na milion złotych do teściowej :-). To nie oznacza, że właśnie zaciągnęliście w Banku Smart kredyt życia na to, żeby sprezentować ukochanej teściowej bukiet 5000 róż, to mógł być zwykły przelew a pokrycie debetu w koncie :-). W Banku Smart obiecali, że "przekazali informację do dostawcy systemu z prośbą o usunięcie tej usterki". Jeśli dostawca systemu się postara, to być może wkrótce podobnych szarad do rozwiązywania nie będzie. Zwłaszcza, że Bank Smart podpadł mi już ostatnio pewną drobną, a może i wcale nie tak drobną, luką w zabezpieczeniach. Pamiętajcie, wydział specjalny "Z Archiwum X", rozwiąże każdą zagadkę. Nawet samozlecającego się przelewu o zagadkowej kwocie, który nie dociera do celu.

JEST JUŻ MOJA NOWA KSIĄŻKA DLA DZIECI I RODZICÓW!  O tym dlaczego dziecko powinno dostawać kieszonkowe, jak dawać kieszonkowe, żeby maksymalnie wykorzystać jego wychowawczą rolę, jak bawić się w "domowy bank", za co dziecku płacić, a za co w żadnym wypadku, jak stymulować w dziecku dobre nawyki, a jak zwalczać wyuzdaną konsumpcję - piszę w swojej najnowszej książce "Moje pierwsze kieszonkowe". Jest w niej również o nowych formach pieniądzach (bitcoinach i innych dziwactwach), o tym jak bezpiecznie zarządzać pieniędzmi w formie bezgotówkowej, jakie zasady bezpieczeństwa stosować mając konto internetowe, kartę płatniczą i bank w smartfonie. Książkę kupicie w dobrych księgarniach, w internecie (np. na stronie kulturalnysklep.pl), a jeśli wolicie czytać na tablecie, to jest też wersja elektroniczna, dostępna np. w Publio.pl. Miałem przyjemność opowiadać o niej w audycji Tomasza Kwaśniewskiego w Radiu RDC, posłuchajcie! Zapraszam Was też do zakupu pozostałych moich książek spośród tych, które są jeszcze w sprzedaży - "100 potwornych opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, zarabiać i wydawać z klasą"  (o tym jak rozwiązać większość finansowych problemów, które mogą cię spotkać w życiu) oraz "Jak inwestować i pomnażać oszczędności" (o tym jak zabrać się za budowanie swojej finansowej niezależności)

Viewing all 78 articles
Browse latest View live