Quantcast
Channel: Subiektywnie o finansach
Viewing all 78 articles
Browse latest View live

Nienależne świadczenie, czy... zaiwanienie? Gdy bank pobierze składkę, choć nie powinien

$
0
0

Banki, jak powszechnie wiadomo, nie zarabiają kokosów na kredytach hipotecznych (ze statystyk NBP wynika, ze netto jest to jakiś 1% pożyczonej kwoty rocznie). Ich głównym źródłem dochodu jest to, co do tego kredytu dołożą w ramach tzw. cross-sellingu. Pisałem nie tak dawno o tym, że produkty dodatkowe potrafią czasem podwyższyć koszt kredytu o 25% i że lepszy jest kredyt z wyższą marżą i bez cross-sellu, niż super-niska marża i kredyt oblepiony różnymi "dodatkami". Jednym z takich dodatków, które bank chciałby sprzedawać klientowi rok w rok i dzięki temu dodatkowo zarabiać na kredycie, jest ubezpieczenie mieszkania. Wiadomo, że klient ma obowiązek je wykupić, ale minęły już czasy, gdy musiał to zrobić za pośrednictwem banku-kredytodawcy i zaprzyjaźnionej z nim firmy. Chciwość bankowców w tym zakresie była tak duża, że taki np. Getin - jak tylko zauważył, że klient nie dostarczył własnej polisy - natychmiast kazał mu zapłacić za swoją i to za kilka lat z góry. Słodziaki, nie ma co.

Mój czytelnik, pan Tomasz, ma kredyt hipoteczny w BGŻ BNP Paribas. I ten bank też marzy o tym, żeby pośredniczyć przy ubezpieczeniu mieszkania pana Tomka. W umowie kredytowej bank nałożył na niego obowiązek zawierania takiej polisy i przedstawiania jej jako "dowodu rzeczowego". Pan Tomasz grzecznie więc wysyła raz w roku do banku kopię nowej polisy, pilnując przy tym terminów, aby bankowi nie przyszło do głowy samodzielnie ubezpieczyć mieszkanie klienta na swoich, zapewne niespecjalnie dla tego klienta korzystnych, warunkach.

"Mimo, że przedstawiam bankowi corocznie dowód polisy (wysyłam te dokumenty), to bank pobiera z mojego rachunku składkę ubezpieczeniową z tego samego tytułu. Potem się tłumaczą, że dokumenty trafiły do innego departamentu i po tym jak wezwę ich do zwrotu składki, to ją oczywiście zwracają. Powtarzające się corocznie proces wymaga ode mnie prowadzenia niepotrzebnej korespondencji z bankiem i jest irytujący. Ostatnio zauważyłem, że umknęła mi reklamacja składki pobranej kilka lat wcześniej. Po moim wezwaniu i tę mi zwrócili, ale bez odsetek. Złożyłem reklamację i zażądałem odsetek ustawowych, ale bank odmówił"

- pisze pan Tomasz, który skrupulatnie zbiera kopie wysyłanych do banku dokumentów, więc był w stanie udowodnić, że powiadomił na czas o tym, że wykupuje polisę na własną rękę. Na polisie oczywiście była cesja na rzecz banku. Sprawa była więc czysta. Bank - jak zeznaje pan Tomasz - przyznał się do błędu, ale... zakwalifikował sytuację jako "spełnienie nienależnego świadczenia" (w rozumieniu art. 410 Kodeksu cywilnego). A nienależne świadczenie, jak wiadomo trzeba zwrócić. O odsetkach ten przepis nie wspomina, bo to przecież nie wina tego, który przyjmuje pieniądze, że ktoś był nadgorliwy i "spełnił nienależne świadczenie". Klient natomiast twierdzi, że sytuacja w której bank pobiera z rachunku klienta jakieś pieniądze bez zgody tego klienta to nie jest żadne "spełnienie świadczenia", tylko najzwyklejsze w świecie zaiwanienie kasy. A jak ktoś komuś zaiwani pieniądze, to powinien je zwrócić, ale razem z odsetkami. I tu strony sporu się poróżniły.

"Przecież ja żadnego świadczenia nie spełniam, tylko oni sobie biorą z mojego rachunku to, co im się podoba. I jeszcze nie chcą zapłacić od tego odsetek. Fakt, przepis prawa cywilnego nie zawiera regulacji w tym zakresie, ale to może dlatego, że podobne regulacje zawierają przepisy prawa karnego ? Czym to się różni od pobrania pieniędzy z kasy sklepu przez kasjerkę? Potem po prostu trzeba wezwać kasjerkę do zwrotu i uważać, że nic się nie stało? Zasady Kodeksu cywilnego regulują tylko sytuację, w której ja, jako dłużnik, spełniam świadczenie, a potem się okazuje, że nie musiałem go spełnić"

- oponuje klient. Sprawa jest najprawdopodobniej niezupełnie groszowa. Pan Tomek nie pisze co prawda jak wysoka była pobrana przez bank składka ubezpieczeniowa, ani jak długo bank przechowywał kasę, ale przy założeniu, że mówmy o składce rzędu 500 zł, która leżałaby, zaiwaniona przez bank, od kwietnia 2014 r., to odsetki wyniosłyby prawie 92 zł. Taki pieniądze piechotą nie chodzi. Wiadomo, że nie są to kwoty, dla których klient pójdzie do sądu, ale też nie takie, na które można machnąć ręką. Kto w tej sprawie ma rację? Na moje oko prawniczego laika to interpretacja klienta jest bliższa stanowi faktycznemu, niż bankowa. Bo to nie klient "spełnił świadczenie", tylko bank pobrał z konta pieniądze bez świadomości i wiedzy klienta. Ale być może jest tu jakieś drugie dno, którego nie dostrzegam? Tak czy owak mam do banku BGŻ BNP Paribas gorącą prośbę: jeśli rzeczywiście pobraliście od klienta składkę, która się nie należała, a on nie zorientował się od razu, to nie powinniście go za to karać, zabierając mu pieniądze, które mógłby zarobić w tym czasie, gdyby mógł nimi obracać. 


Jak zabrać z PKO miliony emerytów "golonych" prowizjami? Oni mają plan. Nie są bez szans?

$
0
0

Seniorzy to strategiczna grupa klientów dla każdego banku. Z jednej strony dlatego, że wbrew pozorom - choć przecież emerytury wysokie nie są - statystyki pokazują, że w ostatnich latach sytuacja finansowa emerytów poprawiała się szybciej, niż reszty Narodu. Z drugiej strony dlatego, że emeryci mają stałe, "nieodbieralne" dochody, co w powiązaniu z etosem uczciwości powoduje, że są wyjątkowo pożądanymi kredytobiorcami. Z trzeciej strony często ta grupa klientów jest swoistą "skarbonką" dla dzieci i wnuków, którzy - np. ze względu na formę zatrudnienia lub niskie albo niezbyt stałe dochody - nie mają dostępu do kredytów bankowych. Seniorzy bardzo często biorą więc pożyczki dla swoich dzieci, żeby ich wspomóc finansowo. Seniorzy ponadprzeciętnie często mają też własne, nie obciążone hipoteką mieszkania (co może mieć znaczenie w przypadku produktów jeszcze w Polsce niepopularnych, ale w przyszłości być może dla banków strategicznych - np. odwróconej hipoteki). Ta grupa konsumentów często dysponuje też oszczędnościami, a więc mogą być dobrym źródłem depozytów.

Jest tylko jeden problem - emeryta strasznie trudno przekonać do zmiany banku, a duża część z nich ma rachunki w PKO BP, uznając ten bank za najbezpieczniejszy. A PKO BP z emeryckich osadów w dużej części buduje swoje kilkumiliardowe zyski . Ale nie ma rewelacyjnej oferty dla emerytów - "Konto Pogodne" dla osób powyżej 60. roku życia kosztuje 5,9 zł miesięcznie, karta do tego konta to 4,5 zł miesięcznie (można mieć konto bez karty za... 11 zł miesięcznie), przelew wykonywany w placówce banku kosztuje aż 5,99 zł, a przez telefon 2,99 zł . PKO daje natomiast wszystkie bankomaty w Polsce gratis i pakiet assistance (pomoc w domu i w razie nagłego zachorowania),  szeroką sieć placówek i panią Zosię, z którą można pogadać o życiu przy okazji składania polecenia przelewu za 6 zeta :-). Nie zmienia to faktu, że marketingowo i produktowo PKO ostatnio skupia się raczej na dogadzaniu najmłodszym klientom (z każdej lodówki wysypują się reklamy IKO). Teoretycznie jest punkt zaczepienia dla konkurentów. Na wojnę z PKO BP wybrał się np. Bank BPH.

Bank BPH oferuje bowiem seniorom - osobom powyżej 55 lat, które dostają świadczenie z ZUS - w promocji darmowy dostęp do jednego z bardziej wypasionych swoich kont - "Konta Kapitalnego" (poza promocją ten ROR kosztuje 9,99 zł miesięcznie i nie da się tej opłaty w żaden sposób uniknąć ). W pakiecie - jedynym warunkiem jest złożenie w ZUS oświadczenia, że od teraz emerytura ma być przekazywana na konto w Banku BPH - jest nie tylko zero opłat za kartę płatniczą i przelewy , ale też np. możliwość darmowego nadawania przelewów w placówkach bankowych (a to dla starszych osób ważna zaleta, choć nie ma gwarancji, że w BPH pani Zosia będzie tak miła i rozmowna, jak w PKO :-))), brak prowizji za przesyłanie przez bank wyciągów w formule papierowej (za to coraz częściej banki chcą dodatkowych pieniędzy) oraz pakiet usług assistance , obejmujących wizyty "złotej rączki" gdy coś się popsuje w mieszkaniu oraz dojazd darmowego lekarza w ramach nagłego zachorowania (usługa ma pewne ograniczenia, o których napiszę niżej, ale i tak nie jest zła).

Poza tym wszystkim emeryt dostaje jeszcze jeden dodatkowy bonus - 5% zwrotu wydatków za leki, o ile będą opłacane kartą płatniczą dołączoną do konta . Do marca 2017 r. od zakupów w każdej aptece (bank sprawdza to po kodzie transakcji, który dla aptek ma numer 5912) będzie naliczany rabat w wysokości 5% i w kolejnym miesiącu te pieniądze wrócą na konto emeryta. Oczywiście jest limit kwotowy, który wynosi 30 zł miesięcznie. Aby go wykorzystać, trzeba kupić w aptekach (nie w drogeriach i nie w supermarketach, które też ostatnio zaczynają handlować witaminkami i lekami przeciwbólowymi) miesięcznie leki za 600 zł, co jest kwotą bardzo wysoką, jak na emerycki budżet. Ale nawet jeśli faktyczny zwrot będzie niższy i wyniesie kilkanaście złotych miesięcznie, to i tak w skali roku uzbiera się 100-200 zł oszczędności fundowanych przez bank. A - umówmy się - seniorzy na leki wydają sporo, bo nie wszystkie da się kupić po zryczałtowanej cenie receptowej. A na darmowe leki dla emerytów, obiecywane przez rząd, chyba jeszcze poczekamy.

Darmowy przez dwa lata ROR i karta, możliwość zlecania przelewów i wypłacania gotówki w placówkach banku bez prowizji i zniżka na leki to już jest solidny pakiet argumentów, by takiemu kontu się przyjrzeć bliżej. Większy wypas był chyba tylko w Banku Pocztowym, który przez pewien czas zapewniał emerytpm możliwość dostarczania gotówki za pośrednictwem listonoszy (taki "żywy bankomat"). Pewnym problemem w ofercie Banku BPH może byc stosunkowo wąska sieć oddziałów. Jest to bank praktycznie nieobecny poza większymi miastami, a nawet najlepszy pakiet usług dla emeryta nie będzie miał sensu, jeśli ten emeryt, żeby coś załatwić, będzie musiał jechać do oddziału na drugi koniec miasta - albo do innego miasta, oddalonego o kilkanaście kilometrów. Jeśli jednak potencjalny klient - mający co najmniej 55 lat i świadczenie z ZUS - ma w bliskiej okolicy oddział BPH, to powinien ofercie tego banku się uważnie przyjrzeć, bo jest naprawdę niezła.

Wisienką na torcie w przypadku emeryckiego pakietu usług związanych z kontem, kartą, przelewami i oszczędzaniem w aptekach, jest pakiet usług assistance. W zarysie jest tak, że dostajemy numer telefonu do centrum alarmowego i od tej pory możemy korzystać z bezpłatnej pomocy w razie nieprzewidzianych sytuacji. A więc: z wizyty hydraulika, ślusarza, elektryka jeśli popsuje się rura, albo jakiś sprzęt domowy (za wszystko zapłaci bank do limitu 900 zł w skali roku), z trzech wizyt lekarza w razie nieszczęśliwego wypadku lub nagłego zachorowania, z czterech wizyt pielęgniarki, trzech dostaw leków do domu i czterech darmowych taksówek do lekarza (np. jeśli trzeba pojechać na jakieś badania). Jak się ma 60 lat lub więcej, to każdy problem w domu jest poważny. Dzieci nie zawsze są pod ręką, a na zamawianie "pana Józia" i płacenie mu 50-100 zł za wizytę, żeby coś naprawić, nie każdego stać.

bohpomocscreen Assistance jest w takiej sytuacji dość dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli pokrywa tylko koszty dojazdu i robocizny (za części i ewentualne zakupy trzeba zapłacić z własnej kieszeni). Oczywiście są ograniczenia. Jeśli chodzi o sprzęt RTV, AGD lub komputerowy, to assistance przyjedzie tylko wtedy, gdy kupiliśmy go jako nowy (i mamy fakturę) oraz jest nie starszy, niż pięć lat (i jeśli nie jest już na gwarancji). Powiedzmy więc sobie szczerze, że usługa obejmuje tylko sprzęt w wieku od 2 do 5 lat :-). Trzeba się też uzbroić w cierpliwość, bo firma organizująca pomoc (Mondial Assistance) daje sobie trzy dni na przyjazd specjalisty). Ale za to jeśli sprzętu nie da się naprawić w domu, firma ubezpieczeniowa na swój koszt przewiezie go do serwisu i odstawi z powrotem do domu klienta.

Jeśli chodzi o pomoc medyczną, to nie przysługuje ona w związku z jakimikolwiek problemami zdrowotnymi wynikającymi z choroby przewlekłej (czyli - powiedzmy sobie szczerze - w większości przypadków, bo dość często nagłe zachorowanie jest wynikiem czegoś, na co chorujemy od dawna). W przypadku wizyty lekarza w grę wchodzi tylko internista (do specjalisty assistance może chorego pomóc umówić, ale trzeba już zapłacić z własnej kieszeni). Dostawa leków jest możliwa tylko wtedy, gdy w zwolnieniu lekarskim wypisanym przez lekarza prowadzącego będzie wpisana konieczność leżenia (oczywiście za leki płaci pacjent, darmowa jest tylko dostawa). Ale np. assistance przewiduje też pomoc dla dziecka osoby ubezpieczonej i pomoc domową po powrocie ze szpitala (o ile choroba lub wypadek tym się skończyły).

Jakkolwiek więc pakiet assistance, dostarczany przez Bank BPH do "Konta Kapitalnego" jest dość okrojony, to darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. O ile "zwykły" klient de facto płaci za to w ramach ceny konta bankowego, o tyle senior dostaje assistance za darmo, więc nawet jeśli z niego nie skorzysta, to nic go to nie będzie kosztowało. A jeśli jakimś cudem jego sprzęt lub okoliczności medyczne będą się wiązały z możliwością skorzystania z assistance, to klient już jest do przodu. Ogólnie rzecz biorąc pakiet oferowany przez BPH seniorom jest na tyle bogaty, że warto się nad nim pochylić, zwłaszcza jeśli dziś taki senior ma konto, za które musi płacić, nie dające żadnych usług ekstra (nie myślę teraz o PKO BP, bo ten bank akurat daje dość dużo "ekstrasków", choć wycenia je słono), w którym przelewy - nawet te zlecane przez internet - kosztują.

Kolejny bank ma specjalną ofertę tych, którzy dostaną 500 zł na dziecko. Ile z niej wyciśniesz?

$
0
0

Dzieciaci Polacy rzucili się, żeby składać wnioski o dopłatę w programie "Rodzina 500 plus", a banki w pocie czoła szykują promocyjne oferty, dzięki którym chcą pozyskać nowych klientów. Jednocześnie "specjalne oferty" szykują też internetowi złodzieje. :-) Sam fakt, że w tym lub innym banku można złożyć wniosek o dodatek na dziecko oczywiście nie jest żadną zachętą, bo już prawie wszystkie większe instytucje finansowe mają to w standardzie. Zachęta musi być poważniejsza, zwłaszcza że stawką są klienci dotychczas nieubankowieni (którzy będą mieli wreszcie jakiś "luźny" pieniądz do wydania lub zaoszczędzenia), albo ci, którzy mają już gdzieś konto, ale z powodu większych korzyści oferowanych przez nowy bank z okazji "50 plus" skuszą się, by je przenieść. Jako pierwszy z ofertą specjalną dla klientów przelewających 500 zł na jego ROR wyskoczył bank PKO BP. Oferta sprowadza się do obniżki opłat za ROR i niespecjalnie wstrząsającego - ale mimo wszystko wyższego od średniej rynkowej - oprocentowania oszczędności. W czwartek swoją ofertę zaprezentował inny państwowy bank - BOŚ.

bos500plus

W "ekologicznym" banku proponują rodzicom uprawnionym do otrzymania 500 zł na dziecko opcję założenia specjalnej odmiany ROR-u o nazwie "EKOkonto bez kosztów 500+". Jest to nowe opakowanie konta o tej samej nazwie występującego w banku od dość dawna (tylko do tej pory bez "pięćsetki" na końcu), które charakteryzuje się brakiem opłaty za prowadzenie i 5-złotowym abonamentem za kartę płatniczą. Ten ostatni można wyzerować płacąc "plastikiem" miesięcznie 300 zł w sklepach. Do tego są darmowe bankomaty Euronetu i gratisowe przelewy internetowe. W sumie nie najgorsza opcja, o ile ktoś nie potrzebuje często wizytować oddziałów, bo tych BOŚ ma znacznie mniej, niż największe banki na rynku (pewnie coś ok. 200). Na to wszystko marketingowcy BOŚ nałożyli promocję, w której można dostać więcej procentów od oszczędności. Warunki? Na ROR musi wpływać 500 zł z rządowego programu oraz do konta - nowego bądź przeniesionego z innego pakietu w BOŚ (co kosztuje 50 zł) - musimy zamówić kartę płatniczą, wymuszającą na nas generowanie obrotów "zakupowych".

Czytaj też: Dostaniesz 500 zł na dziecko? Posłuchaj tylko jednej mojej rady

Czytaj też: Na co wydamy nasze 500 zł? I ilu z nas teraz zacznie "robić" dzieci? 

Podstawowy bonus wynikający ze spełnienia tych wszystkich warunków to oprocentowanie pieniędzy na koncie podniesione z prawie zerowego do 2% w skali roku. Ale ta pieszczota działa tylko do momentu, w którym osad na ROR-ku przekroczy 3000 zł. Mówimy tu więc o "prezencie", który maksymalnie może przynieść nie więcej, niż 48 zł odsetek w skali roku (po opodatkowaniu). Jest i drugi bonus wynikający z założenia w BOŚ konta i przelewania na nie 500 zł z rządowej dotacji - to możliwość oszczędzania na koncie oszczędnościowym z oprocentowaniem na poziomie 3,25%. Tu nie ma już tak bolesnego ograniczenia jeśli chodzi o wartość przechowywanych pieniędzy - promocyjna stawka obowiązuje do kwoty 50.000 zł - ale za to jest ograniczenie czasowe. Z bonusowych procentów będzie można korzystać tylko przez pięć miesięcy od momentu założenia "oszczędnościówki". Potem rentowność konta oszczędnościowego wraca do standardowego poziomu, czyli 1% w skali roku.

W praktyce oznacza to, że klient, który ma 10.000 zł oszczędności i zadeklaruje przepuszczanie rządowej dopłaty przez świeżo założone konto w BOŚ i skorzysta z wyższego oprocentowania konta oszczędnościowego, w ciągu pięciu miesięcy promocji wyciśnie z niego 110 zł, podczas gdy w standardzie dostałby tylko 34 zł. Z punktu widzenia ciułacza-rodzica, który ma już jakieś zaskórniaki, przeniesienie się do BOŚ - nawet tylko na kilka, kilkanaście miesięcy, do momentu zainkasowania pieniędzy z wyższego oprocentowania "oszczędnościówki" oraz osadu na koncie osobistym - może mieć jakiś sens ekonomiczny. Dla kogoś, kto nie ma pieniędzy, które mógłby umieścić na koncie oszczędnościowym, korzyść jest znacznie mniejsza. Ale trzeba przyznać, że oferowane przez BOŚ oprocentowanie jest lepsze, niż to, co oferuje PKO BP (inna sprawa, że największy polski bank daje swoje niewielkie bonusy bez limitu czasowego). Czekamy jak odpowiedzą inne banki.

Perpetum mobile? Gdy komornik zablokuje puste konto, a bank... nie chce go zamknąć

$
0
0

Zajęcie konta przez komornika to bardzo przykre wydarzenie w życiu każdego klienta banku. Zwłaszcza, że zwykle następuje znienacka i wiąże się z dość wysokimi prowizjami, które banki pobierają za pośredniczenie w ściąganiu pieniędzy na rzecz komornika (od jednego przelewu na jego konta bankowcy potrafią pobrać 30 zł). Szczyt pecha jest wtedy, kiedy komornik się pomyli i wskaże nie tego klienta, którego powinien, a w banku nikomu nie chce się sprawdzić podstawowych faktów . Dziś skupimy się na przypadku klienta, w przypadku którego zajęcie rachunku było jak najbardziej uzasadnione, lecz przyniosło nieoczekiwane i długoterminowe skutki uboczne. Napisał do mnie czytelnik blogu, pan Artur.

"Jakiś czas temu otworzyłem rachunek w Banku Millennium. Rachunek po pewnym czasie został zajęty przez komornika. Moje możliwości korzystania z tego rachunku są mocno ograniczone, w związku z tym nie chcę już ponosić kosztów jego prowadzenia. Bank odmawia mi zamknięcia rachunku właśnie z powodu istniejącego zajęcia komorniczego. Miesiąc w miesiąc nalicza opłaty za prowadzenie konta, kartę i jakieś ubezpieczenie. To łącznie kilkanaście złotych miesięcznie. Zakładając konto nie mogłem przewidzieć zajęcia środków na nim. Nie jestem w stanie szybko spłacić długów komornikowi, co oznacza, że bank po wsze czasy będzie kasował mnie za martwe konto. Co mogę zrobić?"

- pyta pan Artur. Gołym okiem widać, że czytelnik trochę lawiruje, bo skoro przestał używać konta wskutek zajęcia komorniczego, to znaczy, że przeszedł na gotówkowe, nieoficjalne rozliczenia z pracodawcami. I komornik, jeśli jest dobry w swojej robocie, zapewne spróbuje te przepływy wyśledzić. Co ma wspólnego z tym wszystkim bank? Cóż, po prostu administruje pustym kontem i pobiera za nie opłaty.

Czytaj też: Sprytny klient prostym trikiem przechytrzył komornika. Niegrzeczne!

Czyżby zajęcie komornicze miało mieć taki skutek, jak ubezwłasnowolnienie klienta? Będzie musiał do końca życia płacić za martwe konto, bo ma długi i komornika na karku? Gdyby tak było, osoby z zajęciami komorniczymi byłyby najbardziej pożądanymi klientami banków :-). Kredytobiorca hipoteczny, którego bank przy okazji "ubierze" w ROR, kiedyś w końcu ten kredyt spłaci i nie będzie musiał już posiadać konta. A klient z zajęciem komorniczym? Zapytałem o tę sprawę Bank Millennium. Odpowiedź przyszła wkrótce i zawierała w sobie okruchy nadziei dla mojego czytelnika.

"Klient ma możliwość zamknięcia rachunku w trakcie skutecznego zajęcia wierzytelności, pod warunkiem, że saldo rachunku jest zerowe. Posiadacz rachunku nie może wypowiedzieć umowy w trakcie skutecznego zajęcia, gdy saldo na rachunku jest dodatnie (...) Jednocześnie bank nie pobiera opłat w przypadku rachunku objętego egzekucją. Ta zasada obowiązuje od momentu, kiedy konto zostanie zablokowane"

- odpisano mi z banku. To może oznaczać, że klient ma podwójnego pecha. Po pierwsze najwyraźniej komornik zajął jego rachunek, ale z jakichś przyczyn go nie wyzerował, uniemożliwiając tym samym klientowi zamknięcie konta. Po drugie w banku ktoś popełnił błąd, bo nie zlikwidował klientowi opłaty za prowadzenie konta mimo tego, że ów klient ma rachunek nie w pełni funkcjonalny (bo zajęty). Może to pech, a może i nie. Bo przecież każdy bank woli pobierać opłatę za konto, niż jej nie pobierać, prawda? W tym konkretnym przypadku - oraz w wielu podobnych, które zapewne się dzieją, bo zajęć komorniczych jest w kraju multum - powinna pomóc zwykła reklamacja. A przy tej okazji mamy też bardzo ważny morał - jeśli komornik zablokuje Wam konto, niekoniecznie musicie za nie dalej płacić.

dywidendalogo1 JAK ZMONTOWAĆ SOBIE PLAN OSZCZĘDZANIA Z... DYWIDEND?  Wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych, Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych oraz blogiem o długoterminowym inwestowaniu "Longterm"  zachęcam Was do sprawdzenia jak można sobie zmontować dodatkową emeryturę - lub plan systematycznego inwestowania - z dywidend wypłacanych przez największe, najstabilniejsze i najbardziej wiarygodne koncerny - polskie i zagraniczne. O tym dlaczego sam lokuję w ten sposób część swoich oszczędności pisałem w blogu kilka dni temu, zachęcam Was do lektury. Przeczytajcie też  zaproszenie do udziału oraz o liście prezentów, jakie przygotowali dla Was partnerzy akcji. Zerknijcie również na powitalne wideo: 

W kolejnych odcinkach cyklu w blogu przedstawię firmy płacące najbardziej stabilną dywidendę i opowiem jak się za to zabrać, żeby nie wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem . .W najbliższy wtorek zapraszam na webinarium, gdzie razem z "Longtermem" opowiemy o inwestowaniu dywidendowym, formularz zapisu jest tutaj . "Longterm" ma dla Was też e-booka o tym jak - krok po kroku - zacząć zarabiać na dywidendach. E-book, w którym zresztą również maczałem palce, można mieć za darmo w zamian za zapisanie newsletter o inwestowaniu dywidendowym

OBYWATELU! SUBSKRYBUJ MÓJ KANAŁ NA YOUTUBE. Subiektywność jest nie tylko w blogu, ale i na wizji. Na kanale blogu "Subiektywnie o finansach" w YouTube jest już prawie 70 wideofelietonów. Ostatnio mówiłem m.in. o tym jak mądrze zagospodarować 500 zł na dziecko, a wcześniej zastanawiałem się czy mógłbym zostać milionerem, gdybym zaczął jeździć na... rowerze. Zapraszam do oglądania i subskrybowania subiektywności w wersji wideo.

NADCHODZI "KASOWNIK SAMCIKA". Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie taki po części żartobliwy, po części pouczający, a po całości pożyteczny wideotygodnik-przewodnik po Waszych domowych finansach. Jeśli Wam się spodoba testowy odcinek, to będzie to stałą forma na kanale "Subiektywnie o finansach" w YouTube. To jest również ten moment, w którym potrzebuję Waszych rad, spostrzeżeń i życzliwej krytyki. Obejrzyjcie i dajcie znać!

 

Historia pewnej reklamacji. Co zrobić, by bank łaskawie zechciał ją... przyjąć?

$
0
0

Byliście kiedyś - lub może jesteście - pełnomocnikiem do czyjegoś konta bankowego? Jeśli tak, to zapewne żyjecie w przekonaniu, że w zastępstwie właściciela rachunku możecie załatwić w banku większość spraw. Oczywiście: zakres pełnomocnictwa może być różny (ogólne bądź do jakichś szczególnych czynności), ale w większości przypadków zakres uprawnień pełnomocnika jest zbliżony do tego, co może w banku współwłaściciel konta. Z pewnymi wyjątkami, bo pełnomocnik ogólny nie może bez zgody właściciela zamknąć rachunku, zmienić jego parametrów, zażądać wydania karty płatniczej, zaciągnąć kredytu, ani złożyć dyspozycji na wypadek śmierci właściciela rachunku. W życiu nie przypuszczałbym natomiast, że w grupie działań, do których pełnomocnik nie ma prawa, znaleźć się może... składanie reklamacji dotyczących np. opłat naliczonych przez bank.

O tym jak nędzna może być w banku pozycja pełnomocnika, przekonał się pan Mariusz, od ponad 10 lat klient mBanku. Pan Mariusz jest pełnomocnikiem do konta swojej 67-letniej mamy. Mój czytelnik korzysta ze swojego pełnomocnictwa obficie - wykonuje comiesięczne przelewy, odnawia lokaty... słowem: zarządza pieniędzmi mamy. W grudniu zeszłego roku wspólnie postanowili zmienić abonament na taki, w którym wykonując transakcję kartą za 200 zł można nie płacić ani za ROR, ani za kartę (pod tym względem mBank należy do najtańszych banków w Polsce). Bazowa opłata za kartę wynosi 4 zł. Kilka tygodni temu pan Mariusz, logując się do banku spostrzegł, że naliczono mu właśnie tę opłatę i to pomimo spełniania warunku dotyczącego wydania 200 zł kartą na zakupach w sklepie. Pan Mariusz zbulwersował się okrutnie i zadzwonił na infolinię:

"Jak każdy praworządny klient podałem telekod i zostałem połączony z miłą konsultantką. Zgłosiłem fakt błędnego naliczenia opłaty. W pełni rozumiem takie sytuacje, wiem, że czasem systemy generują błędy. Pani stwierdziła, że rzeczywiście opłata została naliczona błędnie i wymaga korekty. Myślałem, że błaha i jednoznaczna sytuacja zostanie szybko wyprostowana, ale okazało się, że był to tylko początek schodów..."

- opowiada pan Mariusz. Pani w mLinii stwierdziła bowiem, że choć sytuacja jest oczywista, to pan Mariusz, jako pełnomocnik do rachunku, nie może zgłosić reklamacji w tej sprawie. To ze wszech miar dziwaczne. Wiadomo, że jako pełnomocnik pan Mariusz nie może np. zaciągać w imieniu posiadacza konta zobowiązań, ale - do ciężkiej cholery - to tylko głupia reklamacja w sprawie głupich 4 zł, w dodatku nie budząca żadnych kontrowersji, co do której zasadności nie mają wątpliwości nawet pracownicy banku. Od biedy można byłoby mieć nadzieję na to, że bank - poinformowany przez klienta - sam wszystko wyprostuje, nie czekając nawet na złożenie formalnej reklamacji.

Ale nie, żeby odzyskać 4 zł trzeba złożyć reklamację. Próba jej złożenia telefonicznie przez pana Mariusza, pełnomocnika swojej mamy, spaliła na panewce. Pan Mariusz postanowił więc ponowić działanie metodą bardziej tradycyjną, a więc listem zwykłym. Miał pan Mariusz nadzieję, że dzięki temu ktoś rozpatrzy jego reklamację. Mając przed sobą coś w rodzaju "donosu obywatelskiego" nawet najbardziej bezduszny pracownik mBanku powinien zarządzić zwrot 4 zł na konto szanownej mamusi. Odpowiedź na złożoną na piśmie reklamację przyszła również listem zwykłym, a więc praca klienta została potraktowana z pełną powagą.

"Uprzejmie informuję, iż wskazana przez Pana opłata została naliczona na kartę, która została wydana dla posiadacza rachunku eKonto, do którego jest Pan pełnomocnikiem. W związku z powyższym w celu przedstawieniu wyjaśnień w reklamowanej przez Pana sprawie występuje konieczność złożenia reklamacji przez posiadacza karty/rachunku"

Pan Mariusz nie ukrywa, że dopiero to wyjaśnienie zmotywowało go do tego, by napisać do mnie. Nie należy pan Mariusz do pieniaczy, rozumie różnego rodzaju sytuacje korporacyjne procedury, błędy systemowe .Ale nie rozumie głupoty i bezmyślności pracowników banku oraz debilizmu procedur w nim panujących. Sytuacja jest bowiem naprawdę kuriozalna

"Bank stwierdza fakt popełnienia błędu, ale zamiast podjąć kroki zmierzające do jego naprawy samodzielnie lub choćby zmotywowany przez pełnomocnika do rachunku, oczekuje, że 67-letni klient będzie osobiście się fatygował, zwracał bankowi uwagę na jego błąd i dochodził bezpodstawnie pobranej opłaty. Czy to jest zachowanie fair? A jeżeli starszy klient, słabo orientujący się w bankowości, nie będzie potrafił ocenić zasadności opłaty? Jeżeli uważa Pan sprawę za interesującą, proszę o publikację. Może w ten sposób skłonimy bank do zmiany zachowania?"

Pan Mariusz się oburza i ma trochę racji.  To tak, jakbym widział, że biją na ulicy i nie mógłbym o tym nikomu powiedzieć, bo nie jestem policjantem. Jeśli reklamacja jest uzasadniona, to nie ma znaczenia kto ją składa, ważne że świat stanie się przez to lepszy :-). A w tym konkretnym przypadku, gdy bank już przyznał się do błędu, wymaganie, by klient musiał składać oficjalną reklamację, jest sporym błędem. Gdyby chodziło o jakieś zauważalne pieniądze, to jeszcze bym był w stanie tę proceduralną nieugiętość zrozumieć. Ale absurdalności sytuacji dopełnia fakt, iż chodzi o cztery złote polskie.

Mocne. Wprowadzą ujemny procent na koncie i... opłaty za przelewy internetowe. I nowego prezesa

$
0
0

W BZ WBK, trzecim największym banku w Polsce (obsługującym grubo ponad 3 mln klientów) idzie nowe. I to na wielu polach idzie. W poniedziałek wreszcie ogłoszono kto obejmie schedę po Mateuszu Morawieckim , który jesienią zeszłego roku "osierocił" BZ WBK po dziesięciu latach rządów, wybierając karierę polityczną . Nowym prezesem banku będzie niezbyt znany w kręgach pozafinansowych spec od bankowości detalicznej - Michał Gajewski. To prawnik z wykształcenia, dawny druh i... rywal Morawieckiego w zarządzie BZ WBK. Gajewski zrobił w wielkopolskim banku karierę z gatunku tych "od pucybuta do milionera". Zaczynał w 1992 r. jako pracownik oddziału po kilkunastu latach wspiął się na najwyższe stanowiska menedżerskie w banku. Ale w 2007 r. przegrał z Morawieckim rywalizację o prezesurę banku. To była niespodzianka, bo powszechnie sądzono, że to członek zarządu odpowiedzialny za bankowość detaliczną przejmie szybko rozbudowujący się bank z rąk odchodzącej legendy - Jacka Ksenia. Gajewski był autorem rozwoju nowoczesnej sieci placówek BZ WBK, która biła wówczas po oczach na tle przaśnych oddziałów PKO BP. Morawiecki odpowiadał zaś w zarządzie za bankowość elektroniczną i karty (wprowadził jako jeden z pierwszych technologię czipową). 

Po tej porażce Gajewski opuścił "swój" bank i przeszedł do BGŻ, gdzie był członkiem zarządu odpowiedzialnym za bankowość detaliczną oraz za małe firmy. Ale nie zdołał rozbujać tego nieruchawego "rolniczego" okrętu i po czterech latach przeniósł się na bardziej dynamiczną "łajbę", czyli do Banku Millennium. I przy okazji zgodził się na degradację. W portugalskim banku objął bowiem stanowisko szefa makroregionu, spadając co najmniej jedno piętro poniżej funkcji w ścisłym zarządzie, do których przyzwyczaił się w BZ WBK i BGŻ. I dopiero kilkanaście miesięcy temu, w 2015 r., przyjęto go do zarządu Banku Millennium jako odpowiedzialnego za bankowość detaliczną. Przegrana z Morawieckim przed 11 laty oznaczało dla Gajewskiego dekadę tułaczki, ale teraz - też poniekąd dzięki Morawieckiemu - dostał ogromną szansę, by też przejść do historii bankowości. Po serii fuzji przeprowadzonych przez BZ WBK w czasach Morawieckiego trzeba będzie podtrzymać tempo rozwoju banku w znacznie trudniejszych czasach.

Dosłownie na godziny przed ogłoszeniem nowego prezesa BZ WBK miliony klientów banku zostały zaskoczone innymi nowościami - podwyżkami opłat i prowizji. Na szczęście nie objęły one ani abonamentów za prowadzenie konta, ani opłat za posiadanie karty debetowej. W dużej części podwyżki dotyczą bardzo niszowych czynności bankowych, jak np. przelewy natychmiastowe Express-Elixir (5 zł zamiast 3 zł), zmiana numeru telefonu w systemach banku dokonana w placówce (25 zł), czy wypłaty gotówki za granicą. I jeszcze kilka innych, ale nie będę się nad tym rozwodził, odsyłam do blogów produktowych, które już o tym napisały (oraz doradziły jak zminimalizować straty ). Są też opłaty bardziej dotkliwe, jak np. 15 zł za wznowienie karty debetowej po tym, jak dotychczasowa straci ważność. Ale dwoma rzeczami BZ WBK swoich klientów rozeźlił. Pierwsza to opłaty za przelewy. Od sierpnia klienci najpopularniejszych kont w BZ WBK - niezależnie od tego czy płacą za swój ROR abonament, czy też samo prowadzenie konta mają za free - będą płacili za... przelewy internetowe . A konkretnie - za SMSy autoryzacyjne, które bank im wysyła. Opłata nie jest duża - 20 gr. za jeden SMS - i obowiązuje dopiero od szóstego SMS-a , ale w XXI wieku brać kasę za to, że klient sam sobie wykonuje przelew przez internet... Słabe to. Poza tym 50 gr. będzie kosztowała też realizacja każdego zlecenia stałego, czyli automatycznej formy płacenia stałych rachunków.

Czytaj też: Znudziły cię kredyty za zero? Oni oferują, że... dopłacą Ci do rat

Pobieranie prowizji za przelewy internetowe i zlecenia stałe to przykład dużej pazerności banku, ale BZ WBK chce klientom wykręcić jeszcze lepszy numer. Idąc śladami takich poprzedników, jak PKO BP, czy Credit Agricole , wielkopolsko-dolnośląski bank wprowadzi od sierpnia... prowizję za prowadzenie konta oszczędnościowego. Niewielką, raptem złotóweczka miesięcznie , ale biorąc pod uwagę żałosne oprocentowanie "oszczędnościówki" w BZ WBK (raptem 0,5% w skali roku) jest całkiem prawdopodobne, że część klientów będzie się "cieszyła" ujemnym oprocentowaniem swoich oszczędności. Mając na koncie oszczędnościowym w BZ WBK np. 5000 zł po opodatkowaniu roczny dochód wyniesie 20 zł, a odejmując od tego opłatę za prowadzenie "oszczędnościówki" - już tylko 8 zł. Mając w banku mniej, niż 3000 zł będzie się do swoich oszczędności... dopłacało.

Czytaj: Korzystasz z ujemnego oprocentowania kredytu? Będziesz płacił... podatek

Z jednej strony można próbować zrozumieć bank, bo stopy procentowe są bardzo niskie, a cała branża płaci od lutego podatek bankowy i nie opłaca jej się pozyskiwać zbyt agresywnie nowych depozytów, ale sądziłem, że jednak skończy się na cięciu stawek klasycznych depozytów, zapewniających klientom wciąż mały, ale jednak realny zysk. Tymczasem coraz więcej banków zamierza kosić swoich klientów bez pardonu ujemną stopą oprocentowania oszczędności. Skoro takie rozwiązanie obowiązuje już - lub zaraz zacznie obowiązywać - w dwóch z trzech największych banków (PKO BP i BZ WBK), to bardzo jestem ciekaw, czy przypadkiem w ich ślady nie pójdą oszczędnościowi liderzy, czyli ING i Bank Millennium. Wtedy będziemy już mogli powiedzieć otwarcie, że budujemy drugą Szwajcarię. Szkoda, że tylko w aspekcie ujemnego oprocentowania pieniędzy klientów.

Jeden z najtańszych banków przykręca klientom śrubę. I obiecuje... telefakturę za dychę!

$
0
0

Tak, jak się spodziewałem, nowe obciążenia dla banków - w tym głównie ekstra-podatek nałożony przez rząd na tę branżę - skłania bankowców do przeglądu tabel opłat i prowizji w poszukiwaniu dodatkowych pieniędzy, które dałoby się wycisnąć z klientów. Niedawno opisywałem poczynania banku BZ WBK, który postanowił skończyć z darmowym internetem dla swoich klientów ;-) , a dziś o przykręceniu klientom śruby poinformował T-Mobile Usługi Bankowe, czyli największy i najstarszy z "telekomowych" banków, obsługujący ponad 530.000 klientów (pozostałe tego typu instytucje finansowe to Orange Finanse mający 230.000 klientów i Plus Bank z bazą 160.000 klientów). Konta w bankach telekomowych zakłada się zwykle przy okazji przedłużania umowy telekomunikacyjnej, czasem też przy okazji zaciąga się tam kredyt na droższy telefon niż ten, który za darmo przysługuje w ramach promocyjnej umowy. Ale przeważnie na tym aktywność klientów się kończy, bo podstawowe konta mają gdzie indziej - najczęściej w "normalnych" bankach. Stąd telekomowe banki - choć mają bardzo dużo klientów - mają też bardzo duży odsetek "martwych" kont. I wyłażą ze skóry, żeby coś z tym fantem zrobić.

JAK BANK T-MOBILE KOŃCZYŁ Z DARMOSZKĄ.  Alior Bank, który jest partnerem w bankowym przedsięwzięciu T-Mobile, to spec od takich sytuacji. Najpierw przyciąga klientów darmowymi usługami, potem dorzuca prowizje dla najmniej aktywnych klientów, a potem dobiera się do wszystkich poza najbardziej aktywnymi. Nie inaczej jest w przypadku banku T-Mobile. Przez pierwszy rok był to jeden z nielicznych w Polsce banków dających absolutnie wszystko za darmo - konto, karta, bankomaty w kraju i za granicą, przelewy ekspresowe.. Cuda, wianki. W kwietniu zeszłego roku bezwarunkowa darmoszka się skończyła - weszła 6-złotowa opłata za kartę, której można uniknąć wykręcając plastikiem 200 zł obrotów miesięcznie. Ponieważ klienci najwyraźniej zaczęli zwracać karty płatnicze, zamiast ich częściej używać, T-Mobile zapodał im "kocie opowieści" . A dziś T-Mobile Usługi Bankowe ogłasza kolejny etap przykręcania klientom śruby . Posiadacze dotychczasowych rachunków zostaną przeniesieni do Konta Freemium, wiążącego się z pewnymi obostrzeniami, a oprócz tego bank wprowadzi też Konto Premium, które zaoferuje najaktywniejszym klientom w gratisie to, co kiedyś w banku T-Mobile było darmowe dla wszystkich.

W długi weekend w blogu: o ubezpieczycielu, który też płaci 500 zł na dziecko oraz o tym czy Mateusz Borek słusznie się dziwi w reklamie pożyczki gotówkowej BZ WBK

KONTO FREEMIUM, CZYLI UWAŻAJ PRZY BANKOMACIE. W szczegółach zmiany wyglądają następująco: Konto Freemium, które zastąpi dotychczasowe T-Mobile Konto, nadal będzie za darmo . Karta do konta zaś nadal będzie bezpłatna dla klientów, którzy zapłacą nią 200 zł miesięcznie . Zmiana in plus jest taka, że do tego 200-złotowego limitu będą się zaliczały obroty kartą kredytową wydaną przez bank, jeśli klient taką zamówi. Ta karta kredytowa to nowość w ofercie T-Mobile, ma być wydawana za darmo. Przelewy przez internet wciąż będą bezpłatne (a telefoniczne i w oddziałach - nadal horrendalnie drogie - 5-10 zł). Gdzie więc tkwią nowe obciążenia dla klientów? Przede wszystkim we wpłatach i wypłatach gotówki. Od sierpnia tylko trzy wypłaty z krajowych i zagranicznych bankomatów będą za free - każda kolejna będzie kosztowała 6 zł . I tylko raz w miesiącu za darmo będzie można wpłacić pieniądze do wpłatomatu - każda kolejna wpłata będzie kosztowała 0,5% jej wartości, ale co najmniej 1 zł (do tej pory bank oferował trzy gratisowe wpłaty w miesiącu).

Nie są to drastyczne podwyżki, raczej mają na celu skłonić klientów do bardziej racjonalnego korzystania z usług, do których T-Mobile najwięcej dopłaca. A propos kart: w taryfie opłat T-Mobile Usługi Bankowe znajduje się niebezpieczny zapis, który pozwala bankowi zarabiać nawet za karty, które są nieaktywne lub zablokowane. Jestem dziwnie pewny, że za kilka miesięcy dostanę dziesiątki listów od osób, które w konta T-Mobile zostały "ubrane" mimochodem przy przedłużaniu abonamentów telekomunikacyjnych i żyją w przekonaniu, że jeśli nie odbiorą i nie aktywują wysłanych im kart, to one nie będą nic kosztowały:

"Opłata (abonamentowa) jest pobierana od Kart ze statusem „Do Aktywacji”, „Aktywna” lub „Zablokowana” – z wykluczeniem miesiąca w którym karta została wysłana, przy czym w przypadku kart ze statusem „Do Aktywacji” opłata jest pobierana od momentu, w którym Klient miał możliwość aktywowania karty"

DROŻSZE PRZELEWY NATYCHMIASTOWE, MNIEJSZY MONEY-BACK . Od sierpnia skończą się też darmowe przelewy natychmiastowe, czyli te, które trafiają na konto docelowe najdalej w ciągu 15 minut. Do tej pory klienci banku T-Mobile mieli do dyspozycji 10 takich superprzelewów w miesiącu za free i był to ewenement wśród polskich banków. Teraz już za ekspresową dostawę gotówki zlecaną przez internet będą musieli płacić po 6 zł za każdy przelew. T-Mobile Usługi Bankowe ogranicza też benefity w ramach swojego programu money-back. Dziś klienci mogli dostać 5% zwrotu za zakupy opłacane kartą wydaną do konta w "smartfonowym" banku, a limit zwrotu wynosił 25 zł miesięcznie (warunek: klient musiał w danym miesiącu mieć wpływ na konto z tytułu umowy o pracę, emerytury albo stypendium w dowolnej wysokości lub wpływ na ROR z dowolnego źródła w wysokości 2000 zł lub więcej). Teraz posiadacze podstawowego Konta Freemium nadal będą dostawali 5% zwrotu, ale... maksymalny limit money-backu wynosić będzie już tylko 15 zł miesięcznie.

tmobilenowaoferta KONTO PREMIUM, CZYLI PO STAREMU DLA AKTYWNYCH. Kto chce mieć wszystko "po staremu", czyli konto i kartę za darmo, nieograniczoną liczbę wypłat bankomatowych za free (za granicą też), nielimitowane wpłaty we wpłatomatach oraz dotychczasową wersję programu money-back (z możliwością odzyskania 25 zł za zakupy, a nie tylko 15 zł ), może zamienić Konto Freemium na wyższy pakiet - Konto Premium. Co prawda jego bazowa cena zabija - aż 18,90 zł miesięcznie - ale jest możliwość, żeby i ta wersja ROR-u była za darmo. Wystarczy, że klient miesięcznie zapłaci kartą przypiętą do Konta Premium za zakupy o wartości 500 zł (liczą się też obroty wykonane kartą kredytową w T-Mobile, jeśli klient się na nią zdecyduje). Jednak nawet mając Konto Premium nie da się uniknąć prowizji za przelewy natychmiastowe i zagraniczne. W sumie więc dla kogoś, kto ma np. 2500 zł miesięcznych dochodów (bo przy niższych trudno jest wykręcić 500 zł miesięcznie na zakupach kartowych) oferta T-Mobile w dalszym ciągu może być bardzo opłacalna - konto, karta, bankomaty i przelewy są za darmo, a z money-backu odzyskuje się 25 zł miesięcznie.

UŻYWASZ BANKU? TELE-ABONAMENT MASZ ZA DYCHĘ. Wraz z nową taryfą opłat i prowizji T-Mobile wprowadzi też pakiet usług, które pozwolą aktywnym klientom telekomowego banku płacić bardzo mało za usługi telekomunikacyjne. Będzie się to nazywało Konto Premium z Usługą Telekomunikacyjną. Posiadacze tego konta, będą mogli otrzymać abonament telefoniczny albo internet mobilny w T-Mobile z dużym rabatem. Jak to będzie działało? Jeśli wyrazisz chęć przeniesienia dużej części swoich domowych finansów do banku T-Mobile - bo do tego sprowadza się założenie Konta Premium, wymuszającego intensywne używanie karty - to dostaniesz jedną z dwóch usług telekomunikacyjnych za 10 zł. Pierwsza to abonament telekomunikacyjny na nielimitowane połączenia na telefony komórkowe, stacjonarne, do tego darmowe SMS-y oraz MMS-y oraz 1 GB transferu danych miesięcznie. Ów 1 GB raczej nie wystarczy na cały miesiąc ściągania poczty i przeglądania internetu w telefonie, więc trzeba się liczyć z dodatkowymi kosztami (dokupywaniem dodatkowego transferu), ale abonament telekomunikacyjny typu "unlimited" z kontem bankowym za 10 zł mimo wszystko nie jest złą ofertą.

Drugą preferencyjną usługą , którą będzie można dostać w zamian za wzięcie Konta Premium w banku T-Mobile będzie bardzo duży pakiet internetu - 35 GB transferu danych za 10 zł. A więc jeśli mam już jakieś usługi w T-Mobile (np. telefon na kartę pre-paid), to deklarując intensywne korzystanie z usług finansowych T-Mobile mogę dostać za dychę tyle internetu, że starczy go na granie online, ściąganie filmów i używanie dowolnej liczby aplikacji. Za 9 zł będzie też można dokupić do tego internetu router mobilny, który "rozszczepi" to całe dobro w taki sposób, żeby można było z niego korzystać także z innych urządzeń, niż smartfon, do którego jest przypisana usługa. Ta promocja ma też wersję deluxe: będąc już abonentem T-Mobile, kupując Konto Premium i dokupując drugi abonament - otrzymasz go już całkiem za darmo. Obie promocyjne oferty T-Mobile mają być wprowadzone w pierwszych dniach czerwca. Oznaczają, że klient korzystający intensywnie z banku T-Mobile może zbić koszty telekomunikacyjne do jakieś 15 zł (10 zł w promocyjnej ofercie plus jakieś bonusy, które trzeba będzie do niej dokupić, żeby być "zaspokojonym" kompleksowo).

usbankrach NOWY PAKIET USŁUG T-MOBILE NA TLE KONKURENCJI. W konkurencyjnym Orange korzystając z usług banku Orange Finanse można dostać nędzne 5-10 zł rabatu na faktury telekomunikacyjne (ten wyższy dotyczy jednak tylko usług stacjonarnych, a niższy - przypiętych do smartfona), o ile robi się zakupy kartą płatniczą wydaną przez ten bank w wysokości 300 zł miesięcznie. W Plusie system bonusów za jednoczesne korzystanie z usług Plus Banku jest nieco bardziej rozwinięty. Przy płaceniu kartą wydaną do konta więcej, niż 500 zł miesięcznie , dostaje się rabat na fakturze telekomunikacyjnej w wysokości 10 zł. Jeśli przekazuje się do Plus Banku dochody, można dostać jeszcze 5 zł miesięcznego rabatu. Poza tym przy przedłużeniu umowy można wycisnąć kolejne 10 zł obniżki rachunku telekomunikacyjnego (przez pierwsze miesiące nawet więcej - do 30-40 zł), a jeśli weźmiemy w Plus Banku kredyt konsumpcyjny - 10 zł rabatu za każde 5000 zł pożyczonych pieniędzy.

Stały klient Plusa (z co najmniej rocznym stażem), który traktuje jego bank jako podstawowy (ale nie korzysta z kredytu), może więc orangefinbankdostać 25 zł zniżki od faktury telekomunikacyjnej. Biorąc pod uwagę, że najtańszy abonament bez telefonu kosztuje w Plusie 39,99 zł, daje to zniżkę o jakieś 70% od ceny bazowej - do 15 zł miesięcznie. Ale w najtańszym abonamencie Plusa nie ma darmowych połączeń na telefony stacjonarne, ani SMS-ów (kosztują po 20 gr.). T-Mobile proponuje - w zamian za płacenie kartą wydaną przez jego bank - pełniejszy pakiet usług (bez opłat także za połączenia na numery stacjonarne i za SMS-y i MMS-y) za 10 zł miesięcznie. W promocyjnym abonamencie T-Mobile mniejszy, niż w łączonej ofercie Plusa, jest jedynie pakiet internetu - Plus oferuje "w cenie" transfer do 2 GB, a T-Mobile - 1 GB. Wyłączywszy ten mankament wygląda na to, że T-Mobile zaoferuje od czerwca dość wypasioną opcję rabatów na fakturze telekomunikacyjnej w zamian za korzystanie z usług bankowych.

JAK OSZCZĘDZAĆ PIENIĄDZE I PŁACIĆ NIŻSZE PODATKI?  Zapraszam na webinar o tym na czym polegają konta IKE, IKZE, jak inwestować pieniądze i oszczędzać na podatku, jak założyć sobie III filar emerytalny, jak można ze spółek dywidendowych uszyć sobie dodatkową emeryturę. Spotkanie odbędzie się we wtorek 31 maja o godz. 20.00 . Możecie się zarejestrować na to spotkanie klikając niniejszy link. Spieszcie się, bo liczba miejsc ograniczona.

dywidendalogo1 JAK W MIARĘ BEZPIECZNIE INWESTOWAĆ PIENIĄDZE?  Wspólnie z Giełdą Papierów Wartościowych, Stowarzyszeniem Inwestorów Indywidualnych oraz blogiem o długoterminowym inwestowaniu Longterm.pl zachęcam Was do sprawdzenia jak można sobie zmontować plan systematycznego inwestowania z dywidend wypłacanych przez największe, najstabilniejsze i najbardziej wiarygodne koncerny - polskie i zagraniczne. W ramach tej akcji pisałem już: "W poszukiwaniu dywidendy pewnej jak w banku, czyli wielka koalicja rusza do akcji" - o tym dlaczego lokuję swoje pieniądze nie tylko w banku. "Na jak długo trzeba kupić akcje, żeby mieć (prawie) pewność, że się zarobi?" - o tym, że  w długim terminie ryzyko utraty zainwestowanego w akcje kapitału jest niewielkie. A przynajmniej tak było do tej pory. "Oprocentowanie lokat sięga dna. Wyższe zyski tylko dla pięknych i bogatych? " - o tym jakie warunki trzeba spełnić, żeby wychylić nos z banku. "Buty, ciuchy, cukierki... Kto dobrze przewidział, z 10.000 zł wycisnął milion. Inwestycje 25-lecia" - o tym, że jeśli jesteś fanem jakiejś marki, namiętnie używasz jej produktów, wierzysz w jej przyszłość, to... czasem warto stać się jej udziałowcem. "Pięć cytatów Warrena Buffeta, które musisz poznać" .  Proponuję, żebyście zapisali się na newsletter akcji . Uwaga, są prezenty! Każdy kto się zapisze, dostanie w prezencie nasz e-book, w którym tłumaczymy krok po kroku o co chodzi w inwestowaniu w spółki dywidendowe. Jak się za to zabrać, jakie spółki wybrać i jak monitorować wyniki. Newsletter dostępny jest pod tym linkiem.

POLECAM MĄDRY PREZENT NA DZIEŃ DZIECKA.   Dziś polecam Wam świetny prezent - lub dodatek do prezentu - na Dzień Dziecka.  To najnowsza samcikowa książka "Moje pierwsze kieszonkowe", w której opowiadam dlaczego Wasze dzieci powinny mieć już swoje pieniądze, jak zabrać się za wypłacanie kieszonkowego , żeby miało to sens i jakie patenty stosować, żeby dziecko mądrze zarządzało swoimi pierwszymi pieniędzmi. Opowiadam też o tym jak zaznajomić dziecko z zasadami bezpieczeństwa w korzystaniu z telefonu komórkowego, jak nie dać się nabrać przez internet, a nawet o cyfrowym pieniądzu, którego dzieci za chwilę będą używały. Książka do kupienia w dobrych księgarniach i w internecie. Po-le-cam!

SAMCIK_640x300

Więcej na jej temat przeczytacie w poświęconym jej okolicznościowym wpisie w blogu. Książkę kupicie w dobrych księgarniach, w internecie (np. na stronie kulturalnysklep.pl), a jeśli wolicie czytać na tablecie, to jest też wersja elektroniczna, dostępna np. w Publio.pl. Miałem przyjemność opowiadać o niej w audycji Tomasza Kwaśniewskiego w Radiu RDC. Recenzja ukazała się w poczytnym blogu finansowym Marcina Iwucia. W TOK FM mówiłem o tej książce w audycjach Oli Dziadykiewicz oraz Hanny Zielińskiej . Zapraszam Was też do zakupu pozostałych moich książek spośród tych, które są jeszcze w sprzedaży - "100 potwornych opowieści o pieniądzach, czyli jak żyć, zarabiać i wydawać z klasą"  (o tym jak rozwiązać większość finansowych problemów, które mogą cię spotkać w życiu) oraz  "Jak inwestować i pomnażać oszczędności" (o tym jak zabrać się za budowanie swojej finansowej niezależności).

Szatański pomysł PKO BP? Wprowadzają bankową aplikację mobilną przeznaczoną dla... dzieci

$
0
0

O tym, że bankowcy marzą, byśmy przesiedli się z płacenia gotówką na karty, zaś z kart płatniczych na smartfony, pisałem w blogu nie raz. Klient płacący zbliżeniowo smartfonem jest znacznie bardziej podatny na marketingowe zabiegi - bank może wiedzieć gdzie się znajduje, może mu wyświetlić na ekranie ofertę rabatu, a klient z kolei może przez smartfona np. otrzymać kredyt online. Przerobienie telefonu na instrument do płacenia może drastycznie zmienić sposoby zarabiania pieniędzy przez banki - umożliwi im czerpanie pieniędzy z sojuszy marketingowych zamiast z prowizji za pośrednictwo przy przelewach. Możemy się na to wszystko zżymać, ale to chyba musi się tak skończyć: smartfon jest największym przyjacielem człowieka i w sytuacji, gdy już prawie wszystkie terminale płatnicze w Polsce obsługują funkcję zbliżeniową, przy sklepowej kasie muszą zacząć wypierać karty. Trend ten zapewne w pierwszej kolejności obejmie najmłodszych klientów banków, dla których już nawet pilot do telewizora jest przeżytkiem.

Banki ścigają się na aplikacje mobilne, dodając do nich najróżniejsze gadżety (np. wirtualną półkę do kart lojalnościowych, albo możliwość logowania się głosem ), ale jeszcze żaden nie zdecydował się na przygotowanie aplikacji do bankowania przez smartfona dla... dzieci. Takie cudo - niewykluczone, że pierwsza tego typu apka na świecie -rusza właśnie w PKO BP, największym polskim banku. I jedynym, który ma ofertę rachunków bankowych i kart dla najmłodszych klientów - nawet takich, którzy nie mają jeszcze 13 lat. Przerażeni? Ja też w pierwszym momencie wyobraziłem sobie syna, który ze smartfonem w ręku wpada do sklepu z elektroniką, klika szybki kredycik i czyni pożogę w budżecie domowym. Niejeden dorosły nie mógłby się powstrzymać, a co dopiero dziecko :-). Na szczęście nie jest tak źle, a piszę to z całą powagą, po przeprowadzeniu wnikliwych, przedpremierowych testów tej smarfonowej nowinki dla osesków. Jest nawet przeciwnie - możliwość kontaktu z bankiem przez smartfona może zwiększyć u dziecka motywację do... oszczędzania pieniędzy.

Czytaj też: Bank pomoże ci zmotywować dziecko do nauki za pomocą.... kasy

Czytaj też: Masz dziecko? Dostaniesz lokatę z prorodzinną premią. Sporą!

Aplikacja mobilna jest nakładką na "dziecięce" konto PKO Junior, które PKO BP ma w ofercie już od kilku lat . Na początku był to sam ROR, potem bank dołączył możliwość posiadania przez dziecko własnej karty płatniczej (której osesek może używać w bankomacie lub w sklepie, tak samo jak dorosły). Teraz do tego pakietu dołącza aplikację mobilną pozwalającą zarządzać pieniędzmi na koncie dziecka z poziomu smartfona. Serwis mobilny PKO Junior jest bardzo podobny do "dużego" systemu bankowości internetowej . A więc mały klient po zalogowaniu może zobaczyć ile ma pieniędzy do dyspozycji , jaka część z nich jest przekierowana do wirtualnej skarbonki z przeznaczeniem na jakiś cel, może też zerknąć w historię wydarzeń na koncie , żeby sprawdzić kiedy rodzice ostatnio wpłacili mu kieszonkowe, a kiedy bank doliczył odsetki od osadu na koncie (dla małych kwot są całkiem wysokie i to doliczane co tydzień). Z poziomu smartfona można nawet zadysponować przelew i doładować konto prepaid w telefonie (zanim przelew zostanie wykonany musi zostać zatwierdzony przez rodzica). W smartfonie widać też nowe wyzwania "oszczędnościowe", które rodzice stawiają swojemu dziecku.

Aplikacja nie ma funkcji płatniczej, więc zły sen o dziecku, które wpada do sklepu i kupuje wszystko jak leci, na szczęście się nie ziści. Tutaj głównie sprawdza się stan konta i zarządza małymi oszczędnościami. Żeby się zalogować wystarczy ten sam login i hasło, co do "dużego" serwisu internetowego. Dla bezpieczeństwa - wiadomo, że telefon jest mniej "sterylnym" jeśli chodzi o zabezpieczenie przed wirusami urządzeniem, niż komputer - po pierwszym zalogowaniu do aplikacji można sobie zmienić login (na wygodniejszy do zapamiętania) i hasło, żeby nie było takie samo, jak to używane do logowania z "dużego" komputera. Poza "podstawowymi" funkcjami jest też w mobilnej aplikacji PKO Junior kilka przyjemnych gadżetów, jak np. kalkulator, w którym osesek może sprawdzić, ile potencjalnie mógłby zyskać oszczędzając daną kwotę przez wskazany czas , zakładając bieżące oprocentowanie oszczędności. Można też ustawić sobie plan oszczędzania, czyli ustalić jaka część określenie jaka część (procentowo) wpłaconych na PKO Konto Dziecka oszczędności będzie automatycznie przekazywana do poszczególnych skarbonek (zdefiniowanych wcześniej), a jaka ma pozostać na koncie jako wolne oszczędności.

Czytaj też: Dziecko, smartfon i pieniądze, czyli... mieszanka wybuchowa. Sześć rad

Generalnie aplikacja mobilna PKO Junior jest prosta jak drut i każde dziecko dość szybko załapie o co w niej chodzi. Warto tylko od razu podpowiedzieć oseskowi, żeby zmienił login i hasło, bo każdorazowe odkopywanie w papierach tego "podstawowego", używanego do logowania do konta z komputera, może skutecznie zniechęcić do korzystania z PKO Junior przez smartfona. Innych problemów być nie powinno, a główną zaletą apki - przynajmniej z punktu widzenia banku - jest to, że każdy jej posiadacz niemal z automatu zwiększy częstotliwość kontaktu ze swoim kontem. Jeśli konto z oszczędnościami będzie na tym samym ekranie co Skype, gry smartfonowe i skrzynka pocztowa, to wchodzenie do banku, żeby sprawdzić czy wpłynęła już kasa z kieszonkowego od rodziców będzie codzienną czynnością higieniczną, taką samą, jak mycie zębów. A jeśli tak, to bank już za młodu wychowa sobie klientów, dla których smartfon i bank to to samo. Wtedy wystarczy tylko dołożyć do aplikacji funkcję płatniczą i... wtedy zacznie być niebezpiecznie. Na razie apka PKO Junior jest przyjemnym gadżetem, dzięki któremu nasze małolaty będą częściej myślały o pieniądzach i ich oszczędzaniu. A w tym naprawdę nie ma nic złego.

  JAK OSZCZĘDZAĆ PIENIĄDZE I PŁACIĆ NIŻSZE PODATKI?  Zapraszam na webinar o tym na czym polegają konta IKE, IKZE, jak inwestować pieniądze i oszczędzać na podatku, jak założyć sobie III filar emerytalny, jak można ze spółek dywidendowych uszyć sobie dodatkową emeryturę. Spotkanie odbędzie się we wtorek 31 maja o godz. 20.00 . Możecie się zarejestrować na to spotkanie klikając niniejszy link. Spieszcie się, bo liczba miejsc ograniczona.

SAMCIK_640x300 POLECAM MĄDRY PREZENT NA DZIEŃ DZIECKA.   Oto fajny prezent - lub dodatek do prezentu - na Dzień Dziecka. Najnowsza samcikowa książka "Moje pierwsze kieszonkowe", w której opowiadam dlaczego Wasze dzieci powinny mieć już swoje pieniądze, jak zabrać się za wypłacanie kieszonkowego , żeby miało to sens i jakie patenty stosować, żeby dziecko mądrze zarządzało swoimi pierwszymi pieniędzmi. Opowiadam też o tym jak zaznajomić dziecko z zasadami bezpieczeństwa w korzystaniu z telefonu komórkowego, jak nie dać się nabrać przez internet, a nawet o cyfrowym pieniądzu, którego dzieci za chwilę będą używały. Książka do kupienia w dobrych księgarniach i w internecie. Po-le-cam! Więcej na jej temat przeczytacie w poświęconym jej okolicznościowym wpisie w blogu. Książkę kupicie w dobrych księgarniach, w internecie (np. na stronie kulturalnysklep.pl), a jeśli wolicie czytać na tablecie, to jest teżwersja elektroniczna, dostępna np. w Publio.pl. Miałem przyjemność opowiadać o niej w audycji Tomasza Kwaśniewskiego w Radiu RDC. Recenzja ukazała się w poczytnym blogu finansowym Marcina Iwucia. W TOK FM mówiłem o tej książce w audycjach Oli Dziadykiewiczoraz Hanny Zielińskiej


Myślisz, że zostałeś wylogowany z banku a tu... niespodzianka. Reakcja pracownika? Bezcenna

$
0
0

Dwóch rzeczy banki nie radzą robić, gdy korzystamy z nich za pośrednictwem serwisu internetowego: logować się z obcych komputerów lub z sieci publicznych (np. z kawiarenek internetowych) oraz odchodzić od komputera bez wylogowania . W obu przypadkach co prawda nie grozi nam utrata pieniędzy - nawet jeśli ktoś dorwie się do naszego konta, to do wyprowadzenia pieniędzy potrzebuje jeszcze haseł jednorazowych - ale wykonując kilka szybkich screenshotów może się o nas sporo dowiedzieć (łącznie z adresem zamieszkania, numerem dowodu osobistego itp.). Banki z jednej więc strony uczulają klientów, by każdą przygodę z bankowością elektroniczną kończyli na ikonie "wyloguj" , a z drugiej strony automatycznie wylogowują klienta po określonym czasie bezczynności (czasem są to dwie minuty, a czasem dziesięć). No, ale to już jest de facto procedura awaryjna, która nie zadziała jeśli odejdziemy od komputera bez wylogowania i w ciągu kilku minut ktoś nas "podsiądzie".

Czytaj też: Tak internetowi złodzieje kradną nam pieniądze. Sześć opowieści

Czytaj też: Perwersyjnie szczere. Bank pokazał jak klienci robią... striptiz

Jeden z moich czytelników twierdzi, że znalazł lukę "świadomościową" w systemie mBanku. Luka polega na tym, że może się zdarzyć sytuacja, w której klientowi wydaje się, że jest już wylogowany z banku, a tak naprawdę nie jest. Dzieje się tak w specyficznej sytuacji, kiedy buszujący po bankowości internetowej klient zażyczy sobie złożyć jakiś wniosek - o lokatę promocyjną, ubezpieczenie, czy inny produkt - a serwis wnioskowy, do którego zostanie w tym celu przerzucony, akurat nie działa. Na ekranie pokazuje się wówczas klientowi następujący komunikat: "Informujemy, że system wnioskowy mBanku jest chwilowo niedostępny. Ma to związek z prowadzonymi pracami modernizacyjnymi". Klient, jak już znudzi mu się podziwianie ekranu "serwisowego", klika w logo mBanku widoczne w lewym górnym rogu strony bądź w link "Przejdź na stronę główną". I trafia na stronę tytułową mBanku - tę, która zawsze pokazuje się przed zalogowaniem.

Klient, który znajdzie się w tym puncie, ma pełne prawo zakładać, że został wylogowany i odejść od komputera. Tymczasem wcale wylogowany nie jest, po prostu "wyrzuciło" go na stronę, która zwykle pojawia się przed zalogowaniem, a nie do systemu transakcyjnego. Luka może nie jest bardzo spektakularna. Prawdopodobnie występuje tylko wtedy, gdy bank prowadzi jakieś prace konserwacyjne. Jest raczej nieszkodliwa jeśli korzystamy z własnego komputera w domu. A nawet jeśli jest to miejsce publiczne i sieć publiczna, zaś zły człowiek - np. z historii przeglądania - dowie się, że byliśmy w mBanku i też się tam znajdzie, to luka nie powinna spowodować kradzieży pieniędzy, bo do przelewów niezdefiniowanych potrzebny jest przecież również kod SMS.

Czytaj też: Bank pomoże klientom namierzyć złodzieja. Podeśle... szpiega

Czytaj też: Tych rzeczy nigdy nie rób korzystając z banku przez internet

Do nieszczęścia niezbędny jest więc zbieg kilku wydarzeń: a) chęć skorzystania przez klienta z produktu dodatkowego (w serwisie wnioskowym), b) nieczynny serwis wnioskowy (konserwacja), c) odejście klienta od komputera po "wyrzuceniu" go na stronę główną, d) pozostawienie przez tego klienta smartfona na biurku obok komputera, e) Zły Brat Bliźniak lub Była Żona w najbliższej okolicy. Prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności nie jest wielkie.Ale czytelnikowi, który opowiedział mi o swoim zdziwieniu, najbardziej nie spodobała się... reakcja "pierwszoliniowych" pracowników mBanku, którzy nie bawili się w konwenanse i od razu potraktowali go jak nieszkodliwego świra, któremu trzeba uświadomić, że wymaga porady lekarza lub farmaceuty.

"Oczywiście od razu po zauważeniu problemu skontaktowałem się z infolinią. Tam Bardzo Miły Pan podszedł do mnie jak do ułomnej istoty. Nie chciał w ogóle słuchać moich wyjaśnień dopóki nie wykonam wszystkich czynności, które udowodnią że nie jestem wielbłądem. Kiedy już przebrnąłem przez kasowanie plików cookies oraz całej historii przeglądarki i udało mi się krok po kroku wyjaśnić jak może dojść do nieuprawnionego dostępu do konta, Bardzo Miły Pan zaproponował mi... całkowite zablokowanie dostępu do wszystkich moich rachunków. Okazało się, że bez takiego kroku zwyczajnie nie może przyjąć czegoś, co nazwał "reklamacją". Nie miałem innego wyjścia jak serdecznie podziękować za udzieloną pomoc"

- opowiada czytelnik. Ponieważ Bardzo Miły Pan podkreślił kilka razy, że przeszedł ścieżkę, która prowadzi u klienta do złudzenia optycznego dotyczącego statusu logowania. I doszedł do wniosku, że "u niego problem nie występuje". Klient nagrał filmik, z którego niezbicie wynika, że sprawy mają się tak, jak to opisał. Ale w skrypcie u pana na infolinii nie było punktu pt. "obejrzeć film podesłany przez klienta". Jeśli znajdziecie jakąś lukę w zabezpieczeniach banku, to lepiej odpuśćcie sobie debatowanie na jej temat z pracownikami infolinii, bo skończy się co najwyżej tak, że będziecie musieli wyczyścić cookies ;-).

WSTYDLIWA CHOROBA I BOLESNA KURACJA. Ciebie też konsultant bankowy potraktował jakbyś potrzebował porady lekarza lub farmaceuty? Nie przejmuj się i zrób to, co ja. Udaj się do gabinetu.... 

JAK MIEĆ PIENIĄDZE NA OSZCZĘDZANIE? Jak z małych pieniędzy zbudować swój finansowy spadochron? Jak lokować pieniądze w erze niskich stóp procentowych? Jak uszyć pierwszy plan systematycznego oszczędzania i nie dać nabić się w butelkę przez pośredników? Osiem pomysłów dla twojego portfela podanych w lekkostrawnej formule obejrzyj na moim kanale w YouTube.

BĘDZIE NOWY INDEKS GIEŁDOWY? SAM GO WYMYŚLIŁEM ;-). Staram się czasami wymyślić coś takiego, co by pomogło repolonizować, nacjonalizować, odkułaczać i upatriotyczniać. Nie wiem tylko dlaczego jest tak, że gdy zdradzam moje kolejne pomysły, to ludzie robią dziwne miny ;-)

jak_inwestor_z_inwestorem_2

To wyjątkowo perwersyjny wirus. Kradnie wtedy, kiedy czujesz się najbezpieczniej. Co robić?

$
0
0

Internetowi złodzieje, którzy wyspecjalizowali się w czyszczeniu naszych kont bankowych, niestety są coraz bardziej cwani. A to oznacza, że my - użytkownicy bankowości internetowej i mobilnej - musimy być coraz bardziej czujni. Dziś słów kilka o nowej odmianie złośliwego oprogramowania, które jest o tyle niebezpieczne, że podważa skuteczność jednej z podstawowych zasad bezpieczeństwa w czasie zdalnego korzystania z banku . Kto czyta ten blog od dawna, zapewne wie, że od zawsze proszę Was, byście nie wchodzili na swoje internetowe konto poprzez klikanie na jakikolwiek link . Trzeba wpisać adres strony banku "z ręki" i sprawdzić czy połączenie jest kodowane (a więc czy jest zatrzaśnięta kłódka w polu adresu). Te dwie rzeczy powinny dać pewność, że jesteśmy na prawdziwej stronie banku, a nie na podrabianej, którą podstawili nam złodzieje, żebyśmy na niej wpisali - i podali im na tacy - login i hasło do banku. Niestety, jeśli macie na komputerze tego "robaka", o którym zaraz napiszę kilka słów, stosowanie tych zasad może nie wystarczyć.

ZAPRASZAM: Zapisz się na newsletter i weź udział w konkursie!

Czytaj też: Bank pokazuje jak jego klienci robią... striptiz. Perwersyjne.

Czytaj też: Uwaga na złodziei tożsamości. To cię czeka, gdy dasz zeskanować...

W ostatnich tygodniach pojawił się wirus, który działa wyjątkowo perfidnie, bo poniekąd "atakuje" tę kłódkę, która ma dać nam poczucie bezpieczeństwa. Wirus nazywa się PACCA i - mówiąc językiem bankowych "bezpieczników" - zmienia domyślną konfigurację serwera proxy w komputerze klienta banku . Efekt jest taki, że klient wpisujący adres banku jest kierowany nie na stronę banku, tylko pod zupełnie inny adres , kontrolowany przez przestępców. Owe ustawienia proxy standardowo są takie, że jeśli jesteś na rozdrożu i wpisujesz w wyszukiwarce adres banku, to powinien pokazać się kierunkowskaz kierujący cię na serwer banku. Wirus działa tak, że "podstawia" fałszywy kierunkowskaz. A jednocześnie podmienia też certyfikat bezpieczeństwa, który odpowiada za poprawnie zatrzaśniętą kłódkę przy adresie. Certyfikat bezpieczeństwa rzeczywiście jest wystawiony, ale nie na rzecz banku, lecz na rzecz jakiejś firemki, której nazwa nic nikomu nie powie. Ale żeby się o tym przekonać trzeba kliknąć tę kłódkę i sprawdzić dla kogo jest wystawiony ów certyfikat.

Czytaj też: Bank pomoże klientom chronić pieniądze. Zainstaluje im... robaka

Czytaj też: Przełom w sprawie kradzieży naszych pieniędzy? Sensacyjny wyrok!

Sytuacja jest więc niewesoła, Związek Banków Polskich twierdzi, że wirus PACCA zaatakował już klientów co najmniej dwóch polskich banków . Oczywiście w jego "posiadanie" można wejść na kilka sposobów, bardzo standardowych: ściągając załączniki do e-maili od nieznanych osób, ściągając multimedia z różnych dziwnych serwisów, korzystając z nielegalnego streamingu, klikając w linki podesłane przez e-mail przez "życzliwych". I oczywiście chodząc po internecie bez zaktualizowanego programu antywirusowego. Jak sprawdzić czy zostałeś już "poczęstowany" tym złośliwym "robakiem"? Prawdopodobnie wystarczy wpisać adres banku i zobaczyć czy to, co się wyświetliło może budzić jakiekolwiek podejrzenia (złodziejskie strony są podobne do "prawdziwych", ale przeważnie zawierają pewne niedociągnięcia), a następnie kliknąć zatrzaśnięta kłódkę w polu adresu i sprawdzić czy certyfikat bezpieczeństwa został wydany dla banku, po którego stronie chodzisz. Jeśli nie - czas na wizytę w serwisie komputerowym.

Czytaj tez: Najważniejsze sposoby kradzieży naszych pieniędzy...

oraz... najlepsze sposoby na to jak nie dać sobie wyczyścić konta

Więcej o wirusie PACCA: czytaj w tym blogu oraz na stronie ZBP

Nawet jeśli masz pecha i zostałeś "szczęśliwym posiadaczem" badziewia o nazwie PACCA, to nie oznacza jeszcze ryzyka utraty pieniędzy. Jeśli serwis bankowy nie jest źle skonstruowany, to sam fakt, że ktoś przejął login i hasło do konta nie powinien zwiastować wyczyszczenia konta. Szczerze pisząc mam taką zasadę, że w komunikacji z bankiem zawsze zachowuję się tak, jakby mój login i hasło były "zdekonspirowane". W takiej sytuacji tym, czego potrzebuje złodziej, jest przejęcie SMS-a autoryzacyjnego, który bank mi wyśle, gdy ów złodziej zleci przelew na swoje konto. Dopóki uważnie czytam SMS-y autoryzacyjne i utrzymuję "sterylność" mojego smartfona (są na nim wyłącznie aplikacje renomowanych wydawców, ściągane wyłącznie z AppStore lub Google Play, żadnych aplikacji pobieranych z linków albo wskutek komunikatów, że "smartfon jest zagrożony" i trzeba coś-tam ściągnąć) to jestem bezpieczny. Nawet jeśli ktoś dostał się na konto i zlecił jakiś przelew, to ja go nie zautoryzuję. A jeśli nie wpuściłem na swojego smartfona wirusa przekierowującego SMS-y, to nikt nie autoryzuje też przelewu w moim imieniu,

Jak ugryźć 900 zł od banku, czyli z systemem nie wygrasz. Zwłaszcza z tym starym ;-)

$
0
0

Promocje nagradzające klientów za założenie w danym banku rachunku i intensywne używanie go są wciąż w modzie. Są banki, w których pozyskiwanie nowych klientów odbywa się na zasadzie "od promocji do promocji" i tylko zmieniają się nagrody. Czasem tych promocji jest tyle, że w banku nie nadążają z obsługą. A wtedy powstaje kwas. Napisał do mnie pan Adam, klient Idea Banku, który ostrzył sobie zęby na 900 zł premii. Bank miał mu ją wypłacić w zamian za wykonywanie przez klienta określonych czynności (zapewnienie wpływów na konto, przelewy, płatności kartowe i takie tam...). Pan Adam przyjrzał się warunkom promocji, potem nagrodom i ślinka mu pociekła. 900 zł to fura kasy, a mój czytelnik dopiero zaczynał być przedsiębiorcą i łączył pracę na etacie z prowadzeniem firmy. Dlatego - pomyślał - lepiej założyć konto firmowe w Idea Banku, a nie w swoim macierzystym.

"Upewniłem się na infolinii oraz w toruńskim oddziale banku co do warunków promocji i założyłem konto. Było to dosłownie kilka dni przed zakończeniem promocji. Już po założeniu konta, kiedy pierwsza premia za miesiąc "gimnastykowania się" w ogóle nie spłynęła na ROR, zostałem poinformowany w oddziale oraz na infolinii, że promocję trzeba aktywować w nowym serwisie bankowości internetowej, do którego nie mam dostępu, bo przy zakładaniu konta aktywowano mi stary serwis transakcyjny"

Pan Adam natychmiast podjął ofensywę dyplomatyczną, by założono mu dostęp do właściwego systemu internetowego, bo czuł podskórnie, że bez tego jego wysiłek w postaci np. wachlowania kartą Idea Banku bez opamiętania nie miałby sensu. W tak zwanym międzyczasie promocja się zakończyła, a nowa zakładała już zwrot jedynie 600 zł za wykonywanie takiego samego pakietu czynności bankowych. Pan Adam postanowił złożyć reklamację na infolinii, ale pracownik banku poinformował go, że to i tak nic nie da, bo reklamacja na pewno zostanie odrzucona. Niezłych ekspertów zatrudniają na tych infoliniach, co? Chłopaki na infolinii z góry wiedzą jak odpowie klientowi dział reklamacji ;-). Ostatecznie pan Adam doczekał się aktywacji dostępu do nowej bankowości internetowej po dwóch miesiącach.

Wtedy pojawił się kolejny problem - w nowym serwisie internetowym opcja aktywacji promocji byłą niedostępna. Niezawodna infolinia poinformowała mojego czytelnika, że powinien aktywować promocję przed wykonaniem jakichkolwiek przelewów i teraz już nie może tego zrobić. Czyli: nie dostanie ani 900 zł, ani 600 zł. Ale konto może sobie zatrzymać i Idea Bank zachęca go, żeby cieszył się z nowego systemu i z niego korzystał. Pan Adam zwrócił się do mnie o pomoc, bo czuł, że jest robiony w bambuko. Co go obchodzi, że w banku jest piętnaście różnych systemów i że podpięto go nie do tego, który umożliwiał wzięcie udziału w konkursie? Wziął w nim udział, spełnił warunki więc dlaczego ma odpuszczać dziewięć stów? Zadałem bankowi ważkie pytania:

"Co Wy tam palicie? Macie dwa systemy i aktywujecie ludziom stary? I co to za pomysł żeby trzeba było "aktywować" promocję? Nie wystarczy po prostu używać konta? Dajcie proszę znać zanim wsiądę na koń ;-)".

W Idea Banku podrapali się w głowę i powiedzieli, że... pozamiatają:

"Z naszych informacji wynika, że był jakiś problem techniczny, który został rozstrzygnięty na korzyść klienta. Ponieważ nie mogliśmy się do niego dodzwonić, odpowiedź została wysłana na piśmie"

Już myślałem, że mogę iść spać, ale niestety okazało się, że bank uznał rachunek klienta premiami za ostatnie trzy miesiące, ale już zgodnie z tym "gorszym" regulaminem promocji, w którym za opłacenie z konta składek na ZUS pan Adam otrzymał nie 50 zł ale 37,5 zł. "To trochę jak walka z wiatrakami" - zwierzył mi się pan Adam. A ja doszedłem do wniosku, że w tej sytuacji mogę już jedynie ostrzec klientów Idea Banku, że gdyby chcieli skorzystać z jakiejś promocji organizowanej przez tę zacną instytucję, to trzy razy niech upewnią pod który system ich podpięto ;-)). Bo z systemem się nie wygra, zwłaszcza z tym starym ;-).

mBank na głodzie, czyli kuszenie małolata. Za konto dadzą... kasę na prawko lub nowy telefon

$
0
0

Wygląda na to, że na rynku bankowym rozgorzeje za chwilę walka o najmłodszych klientów - tych, którzy dopiero wchodzą w dorosłość lub jeszcze mają -naście lat i są na utrzymaniu rodziców. W poprzednich latach niewiele instytucji finansowych stawiało na tę grupę - w zasadzie tylko PKO BP ma kompleksowy program "oswajania" dzieci z usługami finansowymi - tam nawet dziewięciolatek może mieć konto, kartę do płacenia i aplikację mobilną do dyspozycji. No, może jeszcze Toyota Bank pokazuje ciekawe rzeczy, bo ma specjalny program nagradzania dzieci za dobre świadectwo w szkole. Poza tym - plaża. Wynika ona z tego, że do młodego klienta trzeba dopłacać - nie ma oszczędności, ani zdolności kredytowej, nie wykonuje też dużo transakcji i nie używa wielu produktów finansowych naraz (nie da się go więc cross-sellować). A poza tym uważa banki za niepotrzebne do niczego nudziarstwo, więc trudno zbudować z nim relację.

W ostatnich godzinach ofensywę w celu przyciągnięcia pół miliona najmłodszych klientów zapowiedział mBank , czwarty największy bank w Polsce. W mBanku doszli do wniosku, że skoro wskaźnik ubankowienia społeczeństwa się ustabilizował (a więc wszyscy dorośli, którzy chcieli mieć konta, karty i kredyty już je mają), to jedyną szansą na dopływ nowych klientów jest ich "wychowywanie" sobie. Z mBankowych statystyk wynika, że 28% dochodów banku dziś generują klienci, którzy zakładali konto w wieku 18-24 lat. Z innych wyliczeń wyszło, że choć do 24 roku życia taki młody klient nie jest specjalnie dochodowy, to w ciągu kolejnych czterech lat jego "rentowność" rośnie o 50% w stosunku do "lat szczenięcych", a w ciągu kolejnych czterech - dwukrotnie. W trudnych dla banków czasach może to być więc inwestycja na wagę złota.

Czytaj też: Masz dziecko? W tym banku dostaniesz lokatę "prorodzinną". Warto?

Dziś mBank pozyskuje 17% wszystkich klientów w wieku 18-24 lat zakładających nowe konta, ale w ciągu kilku najbliższych lat chce ten wskaźnik podwoić. Co trzeci młodzian potrzebujący konta, możliwości płacenia bezgotówkowego albo czegokolwiek związanego z pieniędzmi ma wybierać mBank. Ma to być od 90 do 105 tysięcy młodych ludzi rocznie (w zależności od tempa postępowania niżu demograficznego). A niż demograficzny, moi mili, będzie postępował tak (chyba, że natychmiast odrzucicie prezerwatywy :-))):

mBankdemograsfia

Punktem wyjścia jest jeden z lepiej rozwiniętych w kraju programów rabatowych mOkazje, aplikacja mobilna z kredytami online i sieć nowoczesnych, naszpikowanych elektroniką placówek w centrach handlowych (z ograniczoną do minimum liczbą nudziarzy w garniturach). Teraz mBank dorzuca do tego nową ofertę podstawowych usług dla najmłodszych klientów pod hasłem "eKonto m" (zastąpi ono dziś sprzedawane izzyKonto i eKonto dla młodych) oraz nowy sposób komunikowania się z tą grupą. A "lekka" i przyjemna placówka mBanku bez gnomów w garniturach wygląda tak:

MBANK I NOWE KONTO DLA MŁODYCH. CZYLI CO? Jeśli chodzi o "eKonto m" to ma to być rachunek bankowy, który będzie "dorastał" razem z młodym klientem. W zależności od wieku klienta będzie bezwarunkowo darmowy bądź też "zero" będzie obwarowane warunkami. Od 13 do 20 lat młody klient będzie miał za darmo wszystko poza wpłatami i wypłatami w oddziale. Za darmo będzie konto, karta, przelewy internetowe i wszystkie bankomaty w Polsce. Od 21 do 24 lat karta może już kosztować 4 zł miesięcznie , a z opłaty będzie zwalniało pięć transakcji miesięcznie. A po przekroczeniu tego wieku również prowadzenie ROR-u może zacząć kosztować (5 zł miesięcznie), ale prowizji można uniknąć mając co najmniej 1000 zł wpływu na konto . Do podstawowych usług bank dołoży możliwość otrzymania przez młodego klienta karty z dowolnym obrazkiem, program oszczędzania na resztówkach transakcji mSaver, program rabatowy mOkazje, stałe rabaty w niektórych sklepach z ciuchami i knajpach, a od 21 roku życia także darmowe polecenia zapłaty i wpłaty oraz wypłaty kasy w placówkach.

Czytaj też: W tym banku nawet przedszkolak może mieć konto. I kupować w Google Play

DO WZIĘCIA 760 ZŁ NA PRAWKO ALBO NOWY TELEFON. To miły pakiet, ale trudno powiedzieć, by był unikalny - konto za zero z darmowymi wszystkimi bankomatami ma dla nastolatków kilka innych banków (choć nie jest to też coś, co znajdziemy w każdym banku). Również możliwość personalizacji karty nie rzuca na kolana - takie rzeczy już też się zdarzały. mBank dorzuca do pieca sowitym programem prezentów, "opakowanym" krzykliwą kampanią reklamową. Spełnienie kilku warunków oznaczać ma zassanie przez młodziana aż 760 zł z przeznaczeniem na jeden z trzech celów: paliwo do auta, kurs prawa jazdy albo nowy telefon. Te obiekty westchnień młodych klientów zostały wybrane nieprzypadkowo - podobno z badań wyszło mBankowcom, że na to właśnie każdy nastolatek najbardziej potrzebuje kasy (a więc widząc taki bonus w reklamie najłatwiej da się namówić na założenie konta i spełnienie kilku innych warunków).

mbankofertamlodzi

Co trzeba będzie zrobić, żeby zainkasować 760 zł? Po pierwsze założyć "eKonto m" i zarejestrować się na specjalnej stronie www.brałbym.pl w czasie happy hours (co środę o 20.00). W każdej środowej odsłonie będzie wystawiana pewna pula potencjalnych nagród , więc niekoniecznie każdemu uda się otrzymać "bilet wstępu" do promocji (nie wiem ile "biletów" będzie do wzięcia w każdej z odsłon środowych akcji). Potem trzeba będzie polecić konto w mBanku trzem innym osobom i wykonać pięć transakcji kartą, w serwisie online lub w bankowości mobilnej. Mogą to być płatności kartą, transakcje BLIK lub mTransfery (czyli e-przelewy). Warunek: trzeba wykonać te transakcje w ciągu 30 dni od założenia konta, a warunek dotyczy zarówno uczestnika zabawy, jak i trzech osób, którym polecił założenie konta.

Akcja ma ewidentnie sprzyjać zawiązywaniu się sojuszy koleżeńskich, dzięki którym do kolejnych młodych ludzi będzie docierała "dobra nowina" o nowym koncie w mBanku. Sprytne, bo przecież z własnej woli żaden małolat nie będzie rozmawiał z innym małolatem o usługach bankowych. Musieliby na głowę upaść ;-). W zależności od tego na co młody człowiek chce otrzymać 760 zł, musi spełnić jeszcze jeden warunek. Aby otrzymać pieniądze na paliwo (bank po prostu zrobi mu przelew na konto) wymagany będzie zakup za do najmniej 100 zł na dowolnej stacji benzynowej w ciągu 45 dni od wykonania wszystkich powyższych zadań (czyli polecenia konta trzem osobom i wykonania przez wszystkie osoby zaangażowane w zabawę pięciu transakcji). Aby otrzymać kaskę na kurs prawa jazdy (tu też nastąpi zwykły przelew kasy na konto klienta), wymagane będzie uzyskanie przez młodego klienta statusu kandydata na kierowcę w ciągu 45 dni (chyba trzeba będzie przekazać bankowi skan zaświadczenia ze szkoły jazdy). W przypadku smartfona bank po prostu wydaje voucher do sklepu internetowego Orange (na szczęście można kupić tam telefon bez aktywacji, czyli po prostu "goły" aparat - nie trzeba się wiązać z Orange). Nie widziałem na razie regulaminu promocji, więc nie dam sobie głowy uciąć, że nie ma tu jakichś dodatkowych haczyków, ale wydaje mi się, że przy tak wyśrubowanych warunkach otrzymania nagrody ekstra-raf już być nie powinno.

mbanklogomlodzi "GŁODY", ZAJAWKI I SPONTANY, CZYLI PODLIZAĆ SIĘ MAŁOLATOWI.  Na to wszystko - nowy pakiet usług sprofilowanych dla młodzieży oraz bogaty program dotacyjny - mBank nałoży nowy pomysł na komunikowanie się z potencjalnymi klientami z grupy nastolatków i 20-parolatków . Będzie przekonywał, że mówi ich językiem (np. w spotach reklamowych będzie gadka oparta na przeciwstawieniach, która ma sprowokować gimbazę do zrobienia sobie dobrze: "albo na stopa z Januszem, albo masz na paliwo". "Albo się nudzisz, albo masz spontan". "Albo nie wiesz ile masz kasy, albo masz aplikację". "Albo przepłacasz, albo dajemy ci zniżki". "Albo cierpisz na brak opcji, albo masz eKonto m". Pod kątem najmłodszych klientów "wyprodukowano" nową odmianę logo mBanku, a cała sekcja poświęcona ofercie dla tej grupie jest utrzymana w nieznośnej, neonowej tonacji. Ja już jestem głęboko poza target group, ale mam w domu dwunastolatka, któremu ten żarówiasty przypał nie przeszkadza ;-)).

Generalnie w mBanku doszli do przekonania, że trzeba w ogóle odpuścić oferowanie gówniarzer... eeee, to jest chciałem powiedzieć najmłodszym klientom ;-)) produktów finansowych, pieniędzy, czy możliwości podwyższenia komfortu życia, bo oni to mają w nosie. Teraz w mBanku będą - trzymajcie się mocno foteli - "zaspokajali głody" młodych ludzi . Wśród najpilniejszych do zaspokojenia "głodów" - jak ustalono - są: głód relacji, głód tożsamości, głód sprawiedliwości, głód autentyzmu, głód własnej wartości, głód przyjemności i głód bezpieczeństwa. I na te wszystkie "głody" ma odpowiadać nowa oferta mBanku - czyli fair struktura opłat, możliwość personalizacji karty, rabaty i prezenty, opcja w zdobyciu kasy na gorące, weekendowe noce z dziewczyną... No, i takie to będą teraz tematy w bankowości, a nie jakieś-tam konta i karty. Aha: testują też w mBanku specjalną "odnogę" infolinii, w której do klientów będzie się mówić per "ty". Żeby konsultant jawił się jako równy koleś, a nie jakiś gnom w garniturze za tysiaka.

Było w mBanku podobno ostre rzeźbienie, żeby młodym jak najbardziej się podlizać. Wyobraźcie sobie, że zamienili nawet "oszczędzanie na resztówkach" na "odkładanie", bo jak poszli w miasto, to się okazało, że nastolatki nie "oszczędzają" tylko odkładają po to, żeby w piątek po południu pójść na piwo z kumplami. A w kampanii promocyjnej nowych usług nie bierze udziału żaden czterdziestoletni, siwiejący już Samcik, tylko prankster "Jelenie Jaja" oraz Sadam i Siostry Bukowskie, tudzież Ravgor. Powiem szczerze: nie załapałem się na tę erę. Biorąc pod uwagę, że byłem kiedyś w telewizji wspólnie z niejakim Dawidem Podsiadło i zapytałem go czym się zajmuje, nieznajomość "Jelenich Jaj" nie jest najgorszym co mnie mogło spotkać w życiu. Ale obiecuję, w najbliższych dniach nadrobię. Generalnie idzie w bankowości rewolucja. Jeśli mBankowi się uda, to banksterkę niechybnie zastąpi wkrótce pranksterka i nie wiem czy to będzie takie śmieszne, jak wygląda na pierwszy rzut ucha ;-)).

--------------------------------------------------------------------------------------------------------

GORĄCE TRIKI NA WAKACJE. Kiedy najlepiej wybrać się na urlop? Gdzie lepiej polecieć z biurem podróży, a gdzie solo? Jak zapłacić za urlop, żeby mieć największe prawa konsumenckie do dyspozycji? Zapraszam do obejrzenia wyjątkowo gorącego wideo. Jeśli jeszcze nie jesteście na wakacjach, to po obejrzeniu tego klipu zapragniecie natychmiast się na nich znaleźć ;-)

DYWIDENDA JAK W BANKU. (NIE)BEZPIECZNE POŁOWY. W ramach sprawdzania czy jest dla naszych pieniędzy jakaś alternatywa dla 1% z bankowego depozytu udałem się na ryby. Myślałem, że najgorsze będzie starcie z giełdowymi rekinami, ale nie - cios przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. A więcej o całej akcji piszę pod tym linkiem

CHŁOŃ SUBIEKTYWNOŚĆ TAK JAK LUBISZ. Subiektywność jest multifunkcyjna i się często dyslokuje ;-). Można ją spotkać tu i tam. W internecie, mediach społecznościowych, na wideo, w prasie, książkach oraz na spotkaniach, odczytach, konferencjach - wszędzie tam, gdzie mówi się o pieniądzach.

autopromo4 SPOTKAJ MNIE W NECIE...  Blog "Subiektywnie o finansach" codziennie, od ponad siedmiu lat, zapewnia niezbędną dawkę wiedzy o Waszych pieniądzach. Prześwietlanie produktów finansowych, ekskluzywne wiadomości o nowych produktach oraz piętnowanie skandalicznych praktyk i interwencje w Waszych sprawach.  Zaglądaj na samcik.blox.pl, nowy wpis wpada tu zwykle tuż po godz. 9.00. Jeśli chcesz wiedzieć jeszcze więcej i ze mną podyskutować, zostań fanem blogu na Facebooku (jest nas już ponad 34.000!), na Twitterze (tu wraz ze mną zaprasza prawie 9000 followersów).  Zapraszam też do bezpośredniego kontaktu mejlowego: maciej.samcik@gazeta.pl. Postaram się odpowiedzieć na każdy e-mail, choć nie obiecuję, że odpowiem szybko ;-).

autopromo2 ...ZOBACZ MNIE W EKSTREMALNYCH AKCJACH. Opowiadam o domowych finansach nie tylko tekstem, ale i ruchomymi obrazami. Żeby Ci się nie nudziło robię przy tym różne głupie rzeczy: skakałem na spadochronie, dałem sobie obić twarz przez byłego trenera Tomasza Adamka, latałem w tubie aerodynamicznej, w której ćwiczą kosmonauci, ćwiczyłem na najnowocześniejszym w Polsce symulatorze lotów, jeździłem autobusem, gokartem, grałem w golfa i ruletkę. Wszystkie te przygody są na mojej "stronie" youtubowej. Zasubskrybuj mój kanał na Youtube (w tym kinie siedzi już ponad 2000 fanów i jest ponad 70 filmów, które obejrzano więcej, niż ćwierć miliona razy). 

autopromo11 SUBIEKTYWNA EKIPA SAMCIKA IDZIE NA OSTRO W "WYBORCZEJ" . Blog "Subiektywnie o finansach" zyskał tak dużą popularność, że zaowocował autorskimi stronami w "Gazecie Wyborczej".  Co czwartek na stronach gospodarczych "Wyborczej" ukazuje się tygodnik "Pieniądze Ekstra", w którym ja i grupa moich kolegów, zwana złowróżbnie Ekipą Samcika, radzi jak sprytnie kupować, jak się nie dać nabrać w sklepie, co zrobić, żeby wyplątać się z finansowych tarapatów i jak mieć więcej pieniędzy. Jeśli potrzebujesz rady albo pomocy w sprawie niekoniecznie związanej z produktami finansowymi - pisz naekipasamcika@wyborcza.biz. Moi ludzie nie zostawią Cię bez pomocy. 

autopromo3 SUBIEKTYWNOŚĆ DO PODUSZKI, NA WAKACJE, NA PREZENT: o oszczędzaniu, inwestowaniu i zarządzaniu domowymi pieniędzmi piszę też w moich książkach, które możesz kupić w dobrych księgarniach oraz w internecie. Dowiesz się z nich jak założyć pierwszy plan systematycznego oszczędzania, jak nie dać się okraść przez internet, jak odróżnić tani kredyt od drogiego, jak nie dać się nabić w niby-ubezpieczenie, jak nauczyć dziecko oszczędności...

Ten bank nie chce wysyłać klientom wyciągów. Nawet e-mailem. Czy tak będzie bezpieczniej?

$
0
0

Banki idą ku nowoczesności i to w sumie dobrze, bo więcej nowoczesności to mniej biurokracji, papierów i robienia klientowi pod górkę. Nie jestem w stanie pojąć jak to jest, że niektóre szacowne instytucje finansowe wciąż przesyłają mi co miesiąc wyciągi dotyczące stanu konta w papierowych kopertach. Dziś standardem powinny być e-wyciągi. Skoro nawet firmy telekomunikacyjne zaczęły promować jako standard tzw. zielone faktury (jak ktoś się uprze to może dostawać rachunek tradycyjną pocztą, w kopercie, ale wtedy płaci kilka złotych więcej w ramach abonamentu), to znaczy, że i w bankach to się da zrobić. Inna sprawa, że część klientów oczekuje czegoś dokładnie przeciwnego: tradycyjnych wyciągów papierowych, podczas gdy banki zmuszają ich do przyjmowania e-wyciągów . Ale i to jeszcze nic. Czasami banki zapędzają się jeszcze dalej.  

Czytaj: Dostajesz wyciągi z konta obcej osoby? Nie awanturuj się, bo będzie ochrzan ;-)

Czytaj też: Zero na wyciągu, które... nie jest zerem. Uważajcie na tę pułapkę!

Moi czytelnicy niedawno dostali z FM Banku PBP (tak nazywa się właściciel m.in. marki Bank Smart) informację o tym, że od początku sierpnia bieżącego roku " wyciągi bankowe, dotychczas dystrybuowane za pośrednictwem poczty elektronicznej, będą przekazywane za pośrednictwem aplikacji banku , dostępnej pod adresem https://wyciagi.bankpbp.pl". W korespondencji bank podaje, że login do tej aplikacji stanowi fragment numeru konta bankowego każdego z klientów. i że po podaniu loginu system wyśle hasło do pierwszego logowania. W aplikacji można sprawdzić wyciągi bankowe z ostatnich 12 miesięcy. "Zapraszamy do korzystania z aplikacji banku" - kończy swój komunikat właściciel Banku Smart i FM Banku. A moi czytelnicy, najkrócej rzecz ujmując, mają za złe:

"Zalogowałem się do tego systemu wyciągów i to są jakieś jaja, delikatnie mówiąc. Rezygnuję z usług z tej instytucji..." - poskarżył się jeden z klientów, mój stały czytelnik i równie stały "donosiciel" o różnych podbramkowych sytuacjach w bankach. Przyznam szczerze, że choć miłuję nowoczesność i wysokie technologie, to też zacząłem się zastanawiać dlaczego bank zrezygnował z wysyłania wyciągów e-mailem. Mógłby przecież utrzymać taki sposób informowania klientów, przynajmniej jako opcję do wyboru. Dla części klientów - a może nawet dla większości, bo Smart Bank i FM Bank to wciąż banki "drugiego wyboru" - taki comiesięczny wyciąg z konta był impulsem, żeby zainteresować się czy pieniądze są na swoim miejscu. Gdyby coś niedobrego się z nimi stało (w dobie internetowych złodziei to nie jest całkiem wykluczone) taki "dowód rzeczowy", że wszystko jest w porządku, może mieć pewne znaczenie psychologiczne. 

Czytaj też: Gdy bank wprowadzi opłaty za konto i przez kilka lat milczy. Można nie płacić?

Podejrzewam, że koszt takiej operacji, jak wysłanie klientom wyciągów z kont, liczy się w ułamkach grosza i skasowanie tego trybu informowania klienta nie ma nic wspólnego z oszczędnościami. Być może chodzi o... bezpieczeństwo. Na początku o tym nie pomyślałem, ale w czasach powszechnego phishingu być może powinniśmy się odzwyczaić od odbierania jakiejkolwiek korespondencji e-mailowej od banków. Jaką mamy gwarancję, że ktoś się nie podszył pod nasz bank i że zamiast pdf-a z wyciągiem na komputer nie wpuszczają nam wirusa? Może rzeczywiście lepiej samemu przeglądać sobie wyciągi po zalogowaniu i mieć pewność, że bank nigdy, w żadnej sprawie, nie będzie do nas pisał e-maila? Z drugiej jednak strony co się stanie, jeśli z powodu braku informacji z banku sam zapomnę ściągnąć sobie wyciąg z konta i dopiero po trzech miesiącach zorientuję się, że na tym wyciągu są jakieś "lewe", nie autoryzowane transakcje? Czy bank nie odeśle mnie z kwitkiem twierdząc, że na zareklamowanie wyciągu jest tylko 30 dni? A może nowy sposób zasysania wyciągów to ani kwestia oszczędności, ani bezpieczeństwa, lecz próba przyzwyczajania klientów do tego, by częściej wchodzili na strony banku oraz do aplikacji mobilnej (bo np. Smart Bank jest głównie bankiem smartfonowym). Jeśli tak, to pytanie brzmi: czy klienci są już przygotowani na tę nowoczesność. Ci, którzy piszą do mnie ze skargami - raczej nie. . Niezależnie od przyczyny: bank powinien poinformować klientów dlaczego robi tak, jak robi. Bo klient nie poinformowany łatwiej się wkurza.

Wielka polityka i gra w zielone, czyli jak żyć, gdy bank "aresztuje" twój wakacyjny przelew?

$
0
0

Przesuwanie pieniędzy do odległych miejsc na ziemi potrafi przynieść niezapomniane przeżycia. Nie chodzi nawet o prowizje, które nie są małe - bo po drodze muszą się pożywić trzy, a czasem i cztery banki - ale o sytuacje nadzwyczajne, których nadawca przelewu nie wymyśliłby nawet gdyby zajmował się zawodowo pisaniem scenariuszy do filmów sensacyjnych. Pamiętacie opisywaną w blogu historię klienta, któremu amerykański bank po prostu zakosił pieniądze i nie chciał oddać, bo uznał, że łamią embargo kubańskie? Nie tylko Wasz ulubiony bloger interweniował w tej sprawie, ale i zaufani ludzie ówczesnego szefa MSZ. Ale jak kowboj aresztuje pieniądze, to nie ma mocnych ;-). Kowboje załatwili też sobie w polskich bankach duże badania ankietowe. Też dostaliście to do wypełnienia? ;-) Dziś historyjka nieco mniej złożona, ale za to dotycząca jeszcze bardziej egzotycznego kraju świata.

" Zaplanowałem wakacje w Birmie. Zatrudniłem lokalnego operatora do organizacji zwiedzania i przelotów wewnętrznych. On wystawił fakturę płatną w dolarach. Zleciłem przelew zagraniczny w mBanku. Następnego dnia dostałem e-maila z departamentu płatności, że z powodu sankcji banków amerykańskich nie mogę wysłać do Birmy dolarów, lecz euro lub franki"

- pisze do mnie jeden z czytelników, pan Dariusz. Przelew miał iść do singapurskiego banku, w którym konto ma organizator wycieczek na Birmie - kontrahent pana Dariusza. Przesłanie do tego banku euro w sytuacji, gdy kontrahemnt ma konto dolarowe może oznaczać, że przelew albo gdzieś utknie, albo będzie dodatkowo kosztował (bo u celu trzeba go będzie przewalutować). Mój czytelnik podrapał się w głowę i... wymyślił fortel. Przelał jeszcze raz pieniądze - ok. 1400 dolarów - na to samo konto w singapurze, ale w opisie przelewu nie wpisał, że to "zaliczka za wycieczkę w Birmie", tylko coś innego, bardziej neutralnego (typu: "zasilenie konta", "doładowanie", "prezent dla teściowej"...). Tym razem odpisał departament compliance, który miał za złe mojemu czytelnikowi, że ten próbował brzydkich numerów. I ponowił ofertę wysłania do Birmy przelewu w innej walucie, mniej zielonej. Wygląda na to, że od dolarów miejscowy reżim będzie się pasł, ale wysyłanie euro i franków jest dla pryncypiów całkiem niegroźne.

"Nie jestem terrorystą. To przedpłata za wakacje. Amerykanie tam odpoczywają, a ja nie mogę? Niech departament bezpieczeństwa zajmie się pralniami pieniędzy, a nie moimi wakacjami. Bilety lotnicze mam kupione, a nie mogę wykupić usługi turystycznej tylko dlatego, że dolary są "be"? Przecież to jakiś absurd"

- gardłuje się pan Dariusz. Cóż, zawsze może wysłać pieniądze przez Western Union, albo inny MoneyGram. Ale pan Dariusz się uparł i napisał w tej sprawie do centrali Commerzbanku, czyli spółki-matki mBanku. Stamtąd też grzecznie lecz stanowczo mu odpisali, żeby nie robił hałasu większego, niż to warte: "With regard to US sanctions against Myanmar and to Commerzbank's business policy we are not in the position to support any Myanmar related business in USD". Dlaczego zaś mBank był gotów przesłać do Singapuru i Birmy euro? Być może wtedy nie musiałby korzystać z usług amerykańskiego banku-korespondenta, a europejski bank-pośrednik niekoniecznie ma "zapis" na Birmę.

"Stosując się do międzynarodowych standardów bezpieczeństwa finansowego bank podjął decyzję o pełnym wstrzymaniu obrotu pieniężnego m.in. z Birmą w zakresie realizacji transakcji rozliczanych w dolarach amerykańskich. Ograniczenia te są rezultatem wydania szeregu restrykcji przez Radę Unii Europejskiej, Office of Foreign Assets Control (OFAC) oraz Radę Bezpieczeństwa ONZ. Większość międzynarodowych instytucji finansowych podjęło decyzje o ograniczeniu lub nie uczestniczeniu w obrocie pieniężnym z określonymi krajami, w tym z Birmą"

- tak wytłumaczył oficjalnie bank całe zamieszanie. Hmmm... na Birmie przez długie dziesięciolecia powojenne panowała dyktatura, ale od 2008 r. kraj ma konstytucję, w 2010 r. odbyły się pierwsze wybory (co prawda wygrali je wojskowi, ale to pikuś ;-)), a od marca 2016 r. głową państwa jest pierwszy cywilny prezydent od 1962 r. Cóż, może najpierw musi się sprawdzić, żeby polscy klienci mogli zasilać jego banki zieloniutkimi dolarami... Polskie banki miewają problem ze współpracą także z innymi egzotycznymi krajami o podejrzanych ustrojach.

"Skuszona atrakcyjnymi kursami wymiany walut założyłam konto w banku i kantorze walutowym Alior Banku, by dzięki temu zaoszczędzić na przelewach z Kuwejtu. Do tej pory pieniądze stamtąd otrzymywałam na zwykłe konto w Banku Millennium, a kurs wymiany dolara wołał tam o pomstę do nieba. Ale w Banku Millennium przelewy z National Bank of Kuwajt do oddziału w Polsce trwały maksymalnie dwa dni robocze. W Alior Banku czekam już prawie tydzień"

- poskarżyła mi się czytelniczka. Zaczęła - jak twierdzi - wydzwaniać do banku. Najpierw w polskim banku pojawiła się hipoteza, że Kuwejtczycy wpisali zły numer konta. Potem pracownik miał twierdzić, że pieniądze w ogóle do Aliora nie dotarły. Pech chciał, że czytelniczka miała screenshota z potwierdzeniem przelewu, na którym wszystko się zgadzało. Potem aliorowcy poprosili klientkę, żeby to bank-nadawca wyjaśnił sprawę, bo Alior nie może monitować w sprawie pieniędzy, które do niego nie dotarły. Następnie zaczęto się zastanawiać czy "być może nadawcy zabrakło pieniędzy na koncie" oraz że "w banku pośredniczącym przechowują, bo coś zostało źle wpisane". Moja czytelniczka była nerwowa, bo ZUS trzeba zapłacić i nikt nie będzie się tam użalał nad losem jakiegoś przelewu z Kuwejtu. Na szczęście uspokoił ją wujek, który też ma konto w Alior Banku i od dwóch tygodni czekał na przelew z Austrii. Słuchając takich historii jak ta dzisiejsza nie mogę doczekać się już nadejścia globalnej ery pieniądza cyfrowego, który - tak, jak najsłynniejsza tego typu waluta, Bitcoin - jest przekazywany bezpośrednio ze smartfona na smartfon, bez pośrednictwa banków.

Smartfon się dowie, że nie zapłaciłeś rachunku za prąd. I (prawie) sam go zapłaci. Co za czasy ;-)

$
0
0

Jak skłonić nas do używania smartfonów zamiast kart płatniczych na zakupach? To dziś najważniejsza misja banków, od której zależy czy nadal będą zwiększały zyski. Klient ze smartfonem w ręku - dzięki geolokalizacji i powiadomieniom push - jest bardziej podatny na podpowiedzi co kupić, gdzie kupić i czy można dostać na te zakupy szybki kredyt. Banki będą w przyszłości na tym właśnie zarabiać - na aranżowaniu naszych zakupów. Sęk w tym, że dopóki logowanie do mobilnego banku i autoryzacja transakcji nie będzie oparta na biometrii, zamiast na PIN-ach i hasłach, to karty przy płaceniu będą po prostu wygodniejsze. Jednak era biometrii nadchodzi - do kilku banków można już zalogować się przez smartfona przykładając palec do czytnika (oczywiście o ile ma się odpowiednio nowoczesnego smartfona) - więc i moment, w którym smartfon będzie wygodniejszy do płacenia, niż karta, zbliża się nieubłaganie.

Czytaj też: Bank zaproponował ci nowy sposób płacenia. Zgodzić się? Na co uważać?

Ale jest i drugi punkt w przyzwyczajaniu nas do używania smartfonów do bankowania. To łatwiejsze wykonywanie przelewów. Powiedzmy sobie szczerze: dopóki nasze związki z aplikacją bankową w smartfonie będą się ograniczały do sprawdzania tam salda, pożytek dla banków będzie ograniczony. Ale jeśli zaczniemy na smartfonie również robić przelewy, płacić rachunki, zakładać lokaty... Wtedy smartfon stanie się największym przyjacielem klienta banku. I o to chodzi. To dlatego Bank Millennium oferuje najlepsze lokaty właśnie przez smartfona, a nie w serwisie internetowym, używając do ich oferowania tzw. rozszerzonej rzeczywistości. To dlatego w Banku Smart można już logować się do aplikacji mobilnej głosem (i zapomnieć o PIN-ach). I to dlatego w kilku bankach można już płacić rachunki poprzez zeskanowani kodów paskowych. Cała formatka przelewu wypełnia się sama, a klientowi pozostaje tylko zatwierdzić przelew. Zresztą w ten sam sposób można wypełnić... wniosek o ubezpieczenie samochodu

W mBanku wpadli na kolejny pomysł tego typu - w ramach aplikacji mobilnej przypomną o rachunku za prąd czy telewizję kablową i umożliwią zapłacenie tych rachunków jednym kliknięciem w smartfonie . Niby drobiazg, ale 86% klientów mBanku wykonuje przelewy ręcznie, nie korzystają z żadnych zleceń stałych, ani z poleceń zapłaty. Mozolnie wpisują dane odbiorcy do formatki i zatwierdzają przelew kodem SMS. A że przeciętny klient mBanku płaci 7 przelewów miesięcznie, to nieźle się naklika. No i trzeba pamiętać która faktura do kiedy jest płatna. mBank mógłby wydać zyliony złotych na promowanie zleceń stałych, ale... po co? Woli wprowadzić "przypominacza" o nie zapłaconych rachunkach do aplikacji mobilnej. Specjalne alerty będą pojawiały się zaraz na ekranie startowym, w sekcji "Nadchodzące operacje". Podobny asystent płatności - a w zasadzie robot do samodzielnego płacenia rachunków - wystartował już jakiś czas temu w jednej z fintechowych platform bm.pl, ale bez sprzężenia z kontem osobistym. 

Czytaj też: Smartfon, dziecko i... pieniądze. Mieszanka wybuchowa?

Czy to będzie kolejny powód, żeby do mBanku logować się przez smartfona, zamiast z laptopa, czy komputera stacjonarnego? Zapewne właśnie o to chodzi. Bank podaje, że połowa jego klientów korzysta z aplikacji mobilnej w smartfonie, średnio logując się do niej 20 razy w miesiącu. Oczywiście z tych logowań nie wynika, że klienci płacą smartfonem zamiast kartą, najprawdopodobniej po prostu sprawdzają saldo na koncie. No i wciąż jest jeszcze ta druga połowa, która smartfona do bankowania nie używa. A więc nie będzie też nim płacić z sklepie zamiast kartą. Stąd pomysł, żeby wystawić tym klientom nowinkę sprawiającą, że sprawdzanie co słychać w banku bardziej będzie się opłacało przy użyciu smartfona, niż ze zwykłego komputera (choć dla klientów "desktopowych" ta funkcja też ma zostać wkrótce wprowadzona).

Sprawa wygląda tak, że klient zagląda do apki bankowej, widzi powiadomienie o nadchodzącej płatności faktury i... aby zlecić płatność wystarczy przesunąć palcem w prawo. A mBank, na podstawie dotychczasowych transakcji automatycznie uzupełni informacje o odbiorcy oraz wpisze ostatnią kwotę, na jaką został wysłany do niego przelew . Jeśli klient będzie chciał ją zmienić wystarczy, że w nią kliknie. Pomysł wydaje się ciekawy, zwłaszcza, że 25% Polaków przyznaje się do tego, że od czasu do czasu zapomina zapłacić jakiś rachunek. Wygląda na to, że systemy informatyczne i Big Data mBanku są coraz lepiej rozwinięte, skoro są w stanie przeanalizować setki milionów przelewów klientów i wyhaczyć spośród nich te powtarzalne (czyli najpewniej comiesięczne rachunki). Tylko kwestią czasu jest, nim mBankowcy zaczną nie tylko podpowiadać daty płatności comiesięcznych faktur, ale też i... zmianę odbiorcy. "Ojej, kliencie, płacisz zbyt wysoki rachunek za prąd! Zmień odbiorcę, a zaoszczędzisz tyle a tyle". Zmianę dostawcy prądu też da się już zrobić zdalnie.

Czytaj też: To wyjątkowo perwersyjny wirus. Kradnie wtedy, gdy czujesz się najbezpieczniej

Głównym problemem w tej mobilnej ekspansji banków jest bezpieczeństwo. mBank, aby ułatwić płacenie rachunków smartfonem, podwyższył limity dostępne w aplikacji. I podwyższył je wszystkim klientom z automatu - z 500 zł do 1000 zł (mobilnie można wykonać pięć transakcji dziennie). Ale największy problem polega na tym, że smartfon jest urządzeniem korzystającym z internetu non-stop (i łatwiej się do niego włamać, niż do komputera) i jeśli używamy na nim banku, musimy stosować bardziej surowe zasady bezpieczeństwa. A więc w miarę możliwości nie podłączać się do publicznego wi-fi (a już na pewno nie w czasie korzystania z apki bankowej), nie ściągać żadnych aplikacji spoza oficjalnego sklepu, nie klikać żadnych linków podesłanych e-mailem lub poprzez powiadomienia. A najlepiej nie trzymać w banku podłączonym do aplikacji mobilnej zbyt dużych pieniędzy. A zresztą... w ogóle czasy są takie, że ewentualne oszczędności warto trzymać w kilku miejscach, a nie w jednym.


Czeski film w niemieckim kinie, czyli bank gmera klientowi przy przelewie. Przez... zapomnienie :-)

$
0
0

Czy bank może zatrzymać przelew, albo przekazać go w mniejszej kwocie, niż zażyczył to sobie jego nadawca? Teoretycznie nie, bo to nie bank decyduje komu i ile pieniędzy przelewa, tylko klient. Choć zdarzały się przypadki - opisywane zresztą w blogu - gdy przelew nie był wykonywany, choć na koncie nadawcy były pieniądze (np. bank zagraniczny, który współpracuje z polskim, odmawia przekazania kasy do kraju, który jest objęty sankcjami przez tamtejszy rząd). Zdarzyło się też, że bank "zgubił" klientowskie przelewy i nie mógł ich znaleźć przez dwa tygodnie ;-). Ginęły też zresztą bez śladu lokaty klientów. .. Dziś sprawa jeszcze dziwniejsza - gdy bank przekazuje klientowi kwotę mniejszą, niż powinien. W tym przypadku chodzi o pieniądze przekazane przez zagraniczny urząd i to w obcej walucie , więc sprawa nie była łatwa do "prześwietlenia". A wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy do mojego czytelnika zadzwonił pracownik Deutsche Banku (w nim czytelnik prowadzi swoje operacje) i zażądał dostarczenia decyzji o przyznaniu zagranicznej emerytury, która za pośrednictwem tego banku jest wysyłana z Czech. A, jak obiecywał niegdyś Play, "do Czech mamy za darmo" ;-).

Bank nie dał się zbyć uwagą, że skoro każdy przelew jest opisany, to wiadomo kto go nadał i na jakiej podstawie. Pracownik powiedział, że jak nie dostanie decyzji na piśmie, to nie będzie mógł przyjąć przelewu i pieniądze nie dotrą do czytelnika. Chodziło o kwotę niebagatelną, kilkuset złotych, więc czytelnik nie miał wyjścia - odkopał w papierach decyzję emerytalną wydaną przez zagraniczny urząd i podreptał do oddziału Deutsche Banku się nią "wylegitymować". Dziwił się trochę, że jako uczciwy klient nie może dostać pieniędzy z dowolnego konta na ziemi, tylko musi się tłumaczyć, że przyjęte przez niego przelewy są legalne (zwłaszcza, że nie przypomina sobie, by brał udział w praniu grubych pieniędzy przez mafię, a przedmiotem podejrzeń banku była równowartość kilku stówek :-))), ale polecenie bankowców bez szemrania wykonał.

Czytaj też: Nowy sposób, żeby nadać cash na drugi koniec świata. Idź po bułki ;-)

Czytaj też: Gotówka z zagranicy z dostawą prosto do domu. Tańsza, niż przelew?

Niedługo później do mojego czytelnika dotarł dziwaczny przelew, z którego opisu wynikało, że jest tą czeską emeryturą. Nie zgadzał się jednak ani nadawca przelewu, ani kwota. Klient policzył, że brakuje mniej więcej jednej czwartej pieniędzy, które otrzymywał do tej pory. Przelew był opisany jako "emeryt.zagr." i wyszedł z konta centrali banku. W opisie przelewu była też informacja o pobranym podatku, jednak w znacznie mniejszej wysokości, niż ta, która brakowała w stosunku do wcześniejszych przelewów, które przychodziły bezpośrednio z czeskiego ZUS-u (bo tak chyba trzeba czytać urząd o nazwie Ceska Sprava Socialniho Zabezpece). Mój czytelnik wszczął "śledztwo", bo nie podobało mu się zniknięcie części jego emerytury w odmętach bankowych systemów informatycznych. Bank był głównym podejrzanym, bo to z jego konta wyszedł podejrzanie niski przelew.

"Zacząłem poszukiwać wiedzy na temat ustawy o unikaniu podwójnego opodatkowania, bo pracownik banku powołał się na nią żądając okazania decyzji z czeskiego urzędu. I znalazłem: Okazuje się, że bank ma pobierać od takiej emerytury należny podatek. I że wcześniej tego... nie robił! Dotarłem do interpretacji Urzędu Skarbowego w Warszawie, dotyczącej konieczności poboru tego podatku. Wynika z niej, że Deutsche Bank zawalił sprawę, bo nie zauważył w opisie każdego z przelewów, że pochodzi on z czeskiego ZUS-u"

Podatek powinien być pobierany jako osobny przelew, poprzez pomniejszenie salda konta. Dokładnie tak, jak dzieje się to przy likwidacji lokat terminowych - na konto klienta jest przelewana pełna kwota odsetek, a jednocześnie - oddzielnym przelewem - bank pobiera należny podatek od odsetek. Bank zawalił, ale oczywiście mógłby spróbować załatwić sprawę po dżentelmeńsku. A więc napisać do klienta list z informacją: "szanowny panie-czytelniku, daliśmy ciała i zapomnieliśmy pobierać podatku od pańskiej emerytury. W związku z tym pobierzemy go zbiorczo z podatkiem należnym za obecny okres, oczywiście jeśli szanowny klient nie ma nic przeciwko temu". Prawdopodobnie jest tak, że bez zgody klienta nie dałoby się pobrać tych zaległych pieniędzy, więc bank musiałby liczyć na uczciwość i przychylne spojrzenie klienta. Ale... postanowił pójść na skróty i zaksięgować przelew z Czech na swoim koncie, zamiast na rachunku klienta. A potem przelać klientowi tyle, ile bank uważa za stosowne, licząc że klient albo się nie zorientuje, albo przynajmniej nie będzie dymił, gdyż będzie "wstydał się majestatu". Bankowego oczywiście ;-). 

Czytaj też: Przez pomyłkę puścił omyłkowy przelew na złe konto. Nic nie da się zrobić?

Rzecz działa się już kilka tygodni temu, ale klient do tej pory nie może wyjść z szoku, że takie rzeczy są możliwe i że nie jest to czeski film. A jeśli nawet, to klient ogląda go w niemieckim kinie. No bo tak: czy bank może przejąć przelew adresowany do jednego ze swoich klientów? Czy może zmienić opis "prawdziwego" nadawcy przelewu w sytuacji, w której już przejął ten przelew i chce zrolować pieniądze do swojego klienta? Co z kwotą przelewu? Czy jeśli urząd w Czechach chce wypłacić klientowi równowartość 100 euro, a polski bank uzna, że do rąk klienta powinno trafić, dajmy na to, tylko 60 euro, to czy nie jest to pobranie przez bank nienależnych świadczeń? Czy bank jest w tym przypadku odpowiednikiem listonosza, który otwiera list i dopisuje coś do niego, a potem wkłada do nowej koperty i przekazuje "docelowemu" adresatowi? Mam nadzieję, że bank skoryguje swoje zachowanie. Nawet jeśli nie jest to oczywisty błąd banku, tylko np. zmiana interpretacji podatkowej - a więc bank płaci za bałagan panujący w państwie i w relacjach finansowych z sąsiednim państwem) - to liczę, iż klient doczeka się wyjaśnień. Bo tak po prostu zakosić pieniądze z Czech (nawet jeśli do Czech mają za darmo :-)) bez żadnych wyjaśnień się nie godzi.

Oto historia z archiwum X. Gdy w drodze od rąk klienta do rąk kasjerki... giną pieniądze

$
0
0

Opisywałem w blogu nie raz i nie dwa perypetie nieszczęsnych klientów banków, którzy zderzyli się z niewłaściwie działającymi wpłatomatami. Pieniądze - źle włożone, albo pogniecione, albo umieszczone w podajniku w zbyt dużej liczbie - zostały częściowo przyjęte, a wpłata nie zostaje zaksięgowana. Jak żyć? Nie jest łatwo. Z tego względu zawsze radzę moim czytelnikom, by wkładali pieniądze do urządzenia na raty. Nawet jeśłi odmówi posłuszeństwa, a operacja zostanie niewłaściwie rozliczona, straty będą mniejsze. Dla klientów ultranieufnych w stosunku do nowoczesnych technologii zawsze ostatnim ratunkiem jest wpłata gotówki w kasie banku . Z reguły takie operacje są bezpłatne (chyba, że bank nie ma własnych placówek i opiera się wyłącznie na wpłatomatach) i do tej pory uważałem, że są też stuprocentowo bezpieczne. Jednak jeden z czytelników blogu, pan Krzysztof, opowiedział mi historię, która wygląda tak nieprawdopodobnie, że jakieś trzy miesiące zajęło mi zastanawianie się nad tym czy ją w ogóle publikować.

Według pana Krzysztofa pracownik banku zachachmęcił - przy okazji przeliczania gotówki wpłacanej w kasie - kilka banknotów. Rzecz działa się bladym świtem, o godz. 8:10 rano w oddziale bankowym w Rudzie Śląskiej. Pan Krzysztof przyniósł poważniejszą kwotę - 14.800 zł w banknotach 100- i 200-złotowych. Jak wynika z zeznań pana Krzysztofa, złożonych później na miejscowym posterunku policji...

"Po wejściu do banku pieniądze przekazałem kasjerce, informując ją o wysokości wpłaty. Kasjerka w mojej obecności dwukrotnie przeliczyła pieniądze ręcznie oraz kilkakrotnie przeliczyła pieniądze maszyną liczącą banknoty. Nie widziałem licznika maszyny liczącej. Kasjerka wydała potwierdzenie wpłaty kwoty 14.800 zł do podpisu, po czym po odebraniu ode mnie podpisanego pokwitowania oświadczyłą, że brakuje jej czterech banknotów 200-złotowych"

Pan Krzysztof nie przyjął do wiadomości, że pieniędzy nagle ubyło i zażądał pojawienia się kierownika oddziału. Kierownik policzył będące już w sejfie banknoty i potwierdziła, że banknotów jest mniej, niż na potwierdzeniu wpłaty wręczonym klientowi, a potem odebranym mu szybkim ruchem bankowej ręki. Z oświadczenia wynikało, że pracownica błędnie zaksięgowała zbyt wysoką wpłatę, bo po prostu... się pomyliła. Pan Krzysztof złożył formalną reklamację...

reklamacjapkozach

...w której nie zgodził się ze scenariuszem napisanym przez pracownika i kierownika oddziału. Zaznaczył, że nie wydano mu pokwitowania wpłaty, zaś bank zaksięgował mu na koncie wpłatę 14.800 zł, po czym pomniejszył saldo o 800 zł. Zażądał też udostępnienia zapisów monitoringu i oświadczył, że dyspenser - maszyna do liczenia banknotów - był ustawiony w taki sposób, że klient nie mógł skontrolować prawidłowości przeliczenia.

Sprawa jest jeszcze bardziej zagadkowa - na oświadczeniu kasjerki dotyczącym feralnej wpłaty znalazła się nie podpisana przez nikogo adnotacja o treści: "wyrażam zgodę na wyksięgowanie z wyżej wymienionego rachunku kwoty 800 zł w nominałach po 200 zł". Klient nie przyznaje się oczywiście do tego dopiska. Przyznam szczerze, że nie chciałbym być w skórze prokuratora, który będzie się tą sprawą zajmował. Nie sądzę, żeby zapis monitoringu - nawet gdyby taki istniał - mógł wyjaśnić kwestię tajemniczego zaginięcia czterech banknotów. Ze względu na upływ czasu zapewne niesprawdzalne okażą się też zarzuty klienta dotyczące takiego ustawienia maszyny do liczenia pieniędzy, że klient nie mógł kontrolować prawidłowości liczenia gotówki. Poprosiłem bank o wyjaśnienia, ale - rzecz jasna - ze względu na tajemnicę bankową otrzymałem jedynie informację o tym jak powinna wyglądać kwestionowana przez pana Krzysztofa transakcja.

"Zgodnie z procedurami obowiązującymi w banku, liczenie pieniędzy odbywa się w obecności klienta, który może uznać, że wpłacana kwota jest inna i poprosić o powtórne przeliczenie. Może też odstąpić od operacji. Kasjer odpowiada za poprawność liczenia - przed przyjęciem środków, klient powinien sam przeliczyć pieniądze i podać wartość wpłacanej sumy. Dopiero w tym momencie mogą być one przyjęte przez kasjera, który sprawdza liczbę, wartość nominalną i jakość banknotów w celu wyeliminowania tych o podejrzanej autentyczności, nadmiernie zużytych lub uszkodzonych"

Z zeznań pana Krzysztofa nie wynika, by samodzielnie przeliczył bankonoty zanim wzięła je do ręki kasjerka. Nie wiadomo też jak to możliwe, że kasjerka przeliczyła pieniądze ręcznie - klient twierdzi, że kilkakrotnie, ale zapewne w tym miejscu nieco koloryzuje - i w tym momencie nie wszczęła alarmu. Dopiero na etapie przeliczenia pieniędzy przez liczarkę zorientowała się, że banknotów jest mniej, niż twierdził klient?

" Kasjer liczy pieniądze ręcznie - liczarka pełni role pomocniczą. Pieniądze pobrane od klienta są wpłacane do sejfu za pośrednictwem dyspensera kasjerskiego, w którym są one liczone po raz kolejny. Sale kasjerskie są monitorowane, więc nagrania z kamer mogą służyć jako dodatkowy materiał dowodowy w celu wyjaśnienia ewentualnych nieprawidłowości"

- oświadczyli mi przedstawiciele banku. Miejmy nadzieję, że policja lub prokuratura wystąpią o nagrania z monitoringu i będziemy mieli jasność: czy to klient chciał oszukać bank, czy też pracownik oddziału wraz ze swoim szefem, wykorzystując dezorientację klienta wzięli jego pieniądze. Z całą pewnością zostały popełnione błędy w procedurach. Gdyby wszystko przebiegało tak, jak powinno - i jak opowiadają bankowcy - to do żadnych wątpliwości nie miałoby prawa dojść . A klientowi nikt nie wyrywałby z ręki potwierdzenia transakcji. Wniosek dla nas wszystkich? Przed oddaniem pieniędzy w ręce kasjera liczymy je ręcznie , potem żądamy od kasjera, żeby również przeliczył je ręcznie na naszych oczach . Potem dopiero potwierdzamy wszystko z pomocą liczarki, ale żądamy, żeby była ustawiona tak, by wyświetlacz był w zasięgu naszego wzroku . No i oczywiście żądamy natychmiastowego wydania potwierdzenia transakcji, bo bez niego jesteśmy w dużo trudniejszej pozycji gdyby na naszym koncie zaksięgowano inną kwotę, niż ta, którą wpłaciliśmy. A ja mam nadzieję, że sprawa pana Krzysztofa zostanie osądzona przez wymiar sprawiedliwości uczciwie.

//

Nowy ROR "zapłaci" ci aż 500 zł. Idź na zakupy, miej oszczędności, polub debet... Warto?

$
0
0

Od pewnego czasu banki w Polsce - przynajmniej patrząc na ich ofertę rachunków osobistych - dzielą się na dwie kategorie. Jedne banki wciąż utrzymują klientów w przekonaniu, że wszystkie podstawowe produkty mogą oni mieć za free, a zmianom ulegają co najwyżej warunki, które trzeba spełnić, żeby na to "free" zasłużyć. Przeważnie trzeba "wykręcić" solidny obrót kartą debetową i przelewać na ROR co miesiąc określoną kwotę (niektóre banki wymagają, by było to wynagrodzenie od pracodawcy, renta, emerytura albo stypendium). Choć są konta - np. "Konto 360" w Banku Millennium, albo "Konto Freemium" w T-Mobile, czy nowe eKonto w mBanku - gdzie te warunki są w miarę przyjazne. Klienci żyją przeto nadzieją, że ich bank jest "za darmo", ale tak naprawdę miesiąc w miesiąc prowadzą z nim grę o ową darmowość . Czasem ją wygrywają, a czasem nie. Druga kategoria banków to te, które już oficjalnie przyznały, że nie są w stanie oferować podstawowych usług całkiem gratisowo. Obciążają klienta stałą opłatą miesięczną, ale przy tym obiecują, że nie ma żadnych warunków, gwiazdek, ani haczyków. Czasem aż można popaść w przesadę. Dacie wiarę, że są banki, w których najniższy koszt konta miesięcznie to 9 zł, a najwyższy - 27 zł? Miesięcznie! 

Czytaj też: Cztery najgroźniejsze pułapki, które dziś zastawiają na ciebie banki

Czytaj też: Po raz pierwszy gwiazdą roku zostało konto, które... nie jest za darmo

Do tej drugiej grupy należy m.in. austriacki Raiffeisen oraz dwa z działających w Polsce banków francuskich - Credit Agricole i Eurobank. Żaden z nich nie oferuje podstawowego konta z kartą za darmo, ale też poza sztywną opłatą miesięczną zwykle nie pobierają one żadnych prowizji uzależnionych od aktywności klienta. Mówią klientom tak: "nie jesteśmy za friko, ale jesteśmy fair i nie zastawiamy pułapek". Podoba mi się takie podejście i chyba na dłuższą metę może być ono dla banków bezpieczniejsze reputacyjnie, niż "wszystko za darmo, ale pod warunkiem...". Opisywałem już nie raz w blogu konflikty klientów z bankami na tle spornych opłat - np. gdy klient w ostatnich dniach miesiąca wykonał zbliżeniowe transakcje kartowe, a bank nie zdążył ich zaksięgować. Jest z warunkową darmoszką więcej zamieszania, niż to warte, ale za to w reklamach można pokazać same zera.

Jeden ze wspomnianych wyżej banków - Eurobank - stawia kolejny krok w strategii oferowania kont ze sztywnym abonamentem i bogatym pakietem usług w tej cenie . Bez wielkich fanfar "odpalił" nowy rachunek osobisty: "Konto na co dzień". Podobno urzeźbione na obraz i podobieństwo potrzeb klienta wyrażonych w szeroko zakrojonych, wewnętrznych badaniach. Czego Naród pragnie, zdaniem francuskiego banku? Ano pragnie płacić 7 zł miesięcznie za konto bez możliwości jakichkolwiek ulg od tej opłaty (co najwyżej abonament spadnie do 5 zł po przekroczeniu przez klienta 65 lat życia). W zamian Naród chciałby otrzymać za darmo możliwość zlecania przelewów przez internet oraz - co ważniejsze - również w placówkach banku (to duży plus - w większości banków obsługa w placówce jest bardzo droga). Płatne są tylko przelewy zlecane przez telefon (0,5-2 zł od transakcji). W ramach owych 7 zł miesięcznie gratisowo można też korzystać z karty płatniczej oraz z wypłat bankomatowych w całej Polsce (bez opłat są i własne bankomaty Eurobanku oraz wszystkie inne).

Czytaj też: Eurobank pomoże klientom chronić się przed wirusami. Dobry pomysł?

Czytaj też: Eurobankowa "Wypożyczka". To hit czy złudzenie optyczne?

W sumie: całkiem solidny pakiet usług "w cenie", charakterystyczny dla kont VIP-owskich, chociaż opłata też słona - 84 zł w skali roku. Zacznik_do_informacji_prasowejW porównaniu z raiffeisenowym "Wymarzonym Kontem", które za 3 zł miesięcznie też oferuje darmowe przelewy i bankomaty w całym kraju, ale tylko jeden przelew w placówce , te 7 zł wydaje się być ceną dość wygórowaną, nawet biorąc pod uwagę pełen wypas jeśli chodzi o dostępne usługi . A biorąc pod uwagę inne konta dostępne w Eurobanku? Cóż, "Konto Standard" z kartą kosztuje 4,9 zł miesięcznie (a jeśli klient nie ma wpływów to nawet 6,9 zł) i za te pieniądze nie ma ani darmowych bankomatów obcych, ani przelewów zlecanych w placówce. A np. "Konto Active" kosztuje od 5 zł do 14 zł, w zależności od wpływów, ale w tej cenie są zawarte tylko darmowe bankomaty, nie zaś obsługa w placówce. W tym wąskim kontekście eurobankowym nowe "Konto na co dzień" nie jest złą propozycją. Ale do najlepszych ofert o podobnej konstrukcji trochę mu brakuje.

Czytaj też: Będziesz więcej płacił za konto. Ale w zamian dostaniesz asystenta

Czytaj: Do tych banków czujamy największy pociąg. Jak to się dzieje, że je kochamy?

Jak w każdej nowej ofercie są też bonusy "na zachętę". Za przelewanie pieniędzy na konto (bez żadnego limitu kwotowego) i za płacenie kartą 300 zł miesięcznie oraz za "odpalenie" zaraz po założeniu konta aplikacji mobilnej można dostać w sumie 160 zł . Kolejną kasę bank zapłaci jeśli klient da się "ukredytować", czyli weźmie kartę kredytową (a karty kredytowe w Eurobanku mają dziwne ) oraz kredyt odnawialny (do "zarobienia" w ten sposób jest 90 zł) . Jeśli założy lokatę w wysokości co najmniej 10.000 zł w ciągu kwartału od założenia konta, bank dorzuci do odsetek jeszcze 50 zł bonusu. W drugim półroczu korzystania z konta do wzięcia jest jeszcze 50 zł (trzeba przez sześć miesięcy mieć wpływy na konto i płacić 300 zł) . Na koniec - po roku od założenia konta - bank sprawdzi czy klient wypełnił wszystkie punkty i ewentualnie wypłaci ekstra 150 zł. Sumując te wszystkie bonusy do zgarnięcia jest aż 500 zł, ale przestrzegałbym przed tą częścią "układu", który dotyczy produktów kredytowych - będą kosztowały więcej, niż nagroda, którą bank przyzna za ich założenie. Pomijając produkty kredytowe płacąc przez rok 300 zł miesięcznie kartą, odpalając aplikację mobilną i zakładając 10.000 zł lokaty można zassać z Eurobanku 260 zł. Zawsze coś ;-))

Obywatelu, zrób sobie dobrze sam, czyli problem podwójnej prowizji i... klient na czacie :-)

$
0
0

Błędy się zdarzają. Zwłaszcza tam, gdzie obsługuje się kilka milionów klientów, a wszystko jest oparte na systemach informatycznych, interfejsach i analizie zylionów danych. Efekty bywają wstrząsające - opisywałem niedawno przypadek banku, który w zasadzie sam nie wie ile pieniędzy winien jest mu klient. Na wszelki wypadek tego wstydliwego faktu nie ujawnia, ale jak klient umie liczyć, to niestety sam się w końcu zorientuje :-). W kategorii bankowych niedociągnięć stosunkowo najmniejszą wagę mają podwójne księgowania. W zasadzie już przyzwyczailiśmy się, że od czasu do czasu jakiś bank podwójnie księguje klientom wypłaty z bankomatów (choć dziwnym trafem nie znam żadnego przypadku, w którym podwójnie zaksięgowano by wpłatę do wpłatomatu :-)). Nie chodzi o to, żeby tych błędów nie było, bo być muszą - tak, gdzie "rozmawia" ze sobą kilka systemów informatycznych zawsze mogą się zdarzyć problemy na łączach.

Rzecz w tym, żeby w razie czego potrafić wyjść z kryzysu wizerunkowego z twarzą. Przeprosić klientów, zaproponować jakąś rekompensatę, jak najszybciej naprawić błąd tak, żeby klient nie miał dodatkowych kłopotów. Tego w polskich firmach - nie tylko w bankach - nie potrafią. Pamiętacie jak Netia pozwoliła ukraść dane swoich klientów? Okradzionych z części tożsamości klientów najbardziej wkurzyło to, że firma nie zobaczyła w swoim katastrofalnym błędzie żadnej katastroficzności. A to błąd monstrualny, bo jeśli ktoś skarży mi się na działanie banku, firmy ubezpieczeniowej, pośrednika finansowego, telekomu, dostawcy prądu albo innych usług, to przeważnie dlatego, że został zlekceważony, a nie dlatego, że coś poszło nie tak.

"Panie Macieju, wielu się już pastwiło na temat mBanku i nie chciałbym do tego dokładać ręki, ale jak tu tego nie robić, skoro bank kreujący się na nowoczesny jest tak oporny na potrzeby klienta? Kilka dni temu pobrano mi dwa razy opłatę za kartę. Kwota mała, bo 3 zł, ale bardzo nurtowało mnie pytanie dlaczego tak się stało i czy - oraz ewentualnie kiedy - bank naprawi ten błąd"

- napisał do mnie kilka dni temu czytelnik, pan Dariusz. W celu wyjaśnienia podwójnego zaksięgowania prowziji udał się do internetu i za pomocą czatu skontaktował się z pracownikami banku. I dopiero w efekcie tej rozmowy - a nie pobrania podwójnej opłaty - opadła mu szczęka . Konsultantka przyznała bez bicia, że opłata za kartę została pobrana podwójnie i że to błąd banku. Klient przyjął to ze zrozumieniem: "Nie ma problemu, pomyłki się zdarzają". Ale jak tę pomyłkę naprawić? Sposób zaproponowany przez konsultantkę klient, pan Dariusz, przyjął już bez zrozumienia. Konsultantka zaproponowała mu bowiem w celu odzyskania środków kontakt z ekspertem w ramach kanału audio lub wideo - jej zdaniem zgłoszenie za pomocą czatu się nie liczy. "Bank popełnia błąd, ja zwracam na to uwagę i jeszcze mam się z kimś kontaktować żeby odzyskać zabrane mi bezprawnie pieniądze?" - zdziwił się niemożebnie klient. "Jeśli nie skontaktuje się pan z nami za pomocą innego kanału komunikacji, to niestety zwrot środków nie nastąpi automatycznie" - pozbawiła klienta złudzeń konsultantka.

Klient nie dopytywał się już w jakim trybie wówczas nastąpi zwrot i czy w ogóle nie nastąpi, bo w tym czasie pisał już e-maila do mnie. Jasne, połączenie się z konsultantem poprzez wideo lub audio nie zajęłoby wiele czasu. I pewnie 90% klientów banku grzecznie korzysta w takiej sytuacji z rekomendacji, by skontaktować się z bankiem tak, jak bank prosi. Ale pozostałe 10% ma słuszne pretensje. Jeśli bank popełni błąd i to taki, który na dla klienta konsekwencje finansowe, a jeśli w dodatku bank nie zorientuje się sam, że go popełnił, tylko klient zwraca na to uwagę, to nie powinno mieć znaczenia w jaki sposób ów klient powiadomił bank o tym błędzie. W takiej sytuacji - i to bez znaczenia czy chodzi o 2,5 zł czy o 2500 zł - powinna być wdrożona ścieżka awaryjna pt. "sprawdzamy czy rzeczywiście dajemy ciała, jeśli daliśmy, to natychmiast naprawiamy błąd, przepraszamy klienta i ewentualnie dajemy mu jakąś drobną rekompensatę". Usługi bankowe to dziś - jak mawiają w branży konsultingowej - commodity. Usługa podstawowa, która wszędzie jest mniej więcej taka sama i mniej więcej tyle samo kosztuje. W tej sytuacji czynnikiem wyboru jest jakość obsługi. A - paradoksalnie -  najwięcej punktów, jeśli chodzi o ocenę tej jakości obsługi, można zarobić wtedy, gdy coś pójdzie nie tak, a my umiemy to szybko naprawić. Czy konie mnie słyszą!?

Bezpieczeństwo kosztuje, czyli palący problem koszyka. Czy bank przesadził z prowizjami?

$
0
0

Banki ostatnio intensywnie szukają w naszych kieszeniach dodatkowych pieniędzy, by wciąż móc zadziwiać inwestorów wykazywanymi zyskami - mimo niskich stóp procentowych i konieczności płacenia podatku bankowego. Zadziwianie zyskami odbywa się głównie dzięki prowizjom pobieranym przy okazji zaciągania przez nas kredytów gotówkowych, a także dzięki obniżaniu do ekstremalnie niskich poziomów oprocentowania lokat. Ale są i inne sposoby: np. bank BZ WBK od sierpnia wprowadził opłaty za SMS-y autoryzacyjne. Czyli za te, którymi potwierdza się polecenie przelewu przez internet. Jeśli ktoś intensywnie korzysta z konta - może się nadziać na tę opłatę, która obowiązuje już od szóstego SMS-a wysłanego przez bank w każdym miesiącu. Nie jest wysoka - raptem 20 gr. - ale ziarnko do ziarnka...

Tu ważne wyjaśnienie: opłata dotyczy tylko tych klientów, którzy często wysyłają pieniądze do osób lub firm spoza "zaklętego kręgu" odbiorców zdefiniowanych (bo przy przelewaniu pieniędzy do zdefiniowanego odbiorcy kodu autoryzacyjnego bank w ogóle nie żąda i żadnych SMS-ów nie wysyła). Jednak - jak się okazuje - takich klientów, lubiących wpisać za każdym razem "z ręki" numer rachunku odbiorcy i każdy przelew autoryzować SMS-em, jest sporo. Niektórzy uważają, że im mniej mają na koncie zdefiniowanych odbiorców, tym mniejsze ryzyko, że ewentualny włamywacz na konto zdoła nabroić (np. przesłać całe oszczędności klienta do gazowni ;-)). I właśnie tacy klienci piszą do mnie skargi na politykę banku i nową prowizję pobieraną przezeń za wysyłanie SMS-ów autoryzacyjnych

Bank z kolei dobrze kombinuje: im więcej odbiorców zdefiniowanych klient ma przypiętych do rachunku, tym bardziej staje się lojalny i tym więcej transakcji wykonuje. A im więcej transakcji wykonuje, tym większy osad zapewnia. A przed zmianą banku trzy razy się zastanowi. Dlaczego? Ano ewentualna zmiana banku - poza przeniesieniem debetów, kart i poinformowaniem zleceniodawców o nowym numerze rachunku - wymagałaby przeniesienia wszystkich odbiorców zdefiniowanych. Komu by się chciało? :-). BZ WBK bez większych skrupułów wprowadził więc 20-groszową opłatę dla wszystkich, którzy wypuszczają w miesiącu więcej, niż pięć przelewów do odbiorców niezdefiniowanych . Bank jednocześnie udostępnia pewną możliwość, by tej opłaty klient nie musiał ponosić - czyli tzw. koszyk przelewów. Można wrzucić do niego kilka przelewów hurtem i autoryzować jednym SMS-em. Ale czy to bezpieczne?

"Nie ukrywam, że często korzystam z tej opcji przy płaceniu rachunków jednak za każdym razem z "duszą na ramieniu". Mianowicie SMS przychodzący z kodem nie zawiera numerów kont, na które są przelewane pieniądze. Nie wiem czy to jest bezpieczne. Bank na swojej stronie internetowej zaleca sprawdzanie zgodności numeru konta z SMS-u autoryzacyjnego z numerem konta odbiorcy, który widzę na ekranie komputera. Ale w tym przypadku nie wysyła numerów kont, a więc uniemożliwia mi stosowanie się do - jak to w banku napisali "żelaznych zasad bezpieczeństwa". Czy korzystanie z koszyka przelewów, by ominąć opłatę za SMS autoryzacyjny, jest bezpieczne czy nie?"

- zapytuje mnie jeden z czytelników, wkurzony na to, że bank każe mu płacić za bezpieczeństwo, które powinien zapewnić jako absolutną podstawę ich relacji. Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa: wiem, że istnieją wirusy - było o nich w blogu - które po przedostaniu się na komputer ofiary potrafią "w locie" podmienić numer rachunku odbiorcy. A więc klient wpisuje jeden numer, a wirus - w czasie pozostałym do fizycznego wysłania zlecenia na serwer banku - zamienia go na inny. A ponieważ system rozliczający przelewy nie sprawdza żadnych danych odbiorcy (nie ma znaczenia jego nazwa, ani adres), przelew może trafić do złodzieja. Ostatnim szlabanem jest wówczas właśnie SMS autoryzacyjny, w którym bank zapytuje "czy aby na pewno chcesz, drogi kliencie, zlecić przelew na ten numer konta, który właśnie dostaliśmy w twoim zleceniu?".

Znam przypadki dotyczące kont firmowych, w których pieniądze właśnie nadane w ramach koszyka przelewów powędrowały do złodzieja. Złodzieje zaatakowali konto firmowe właśnie dlatego, że w przypadku firm znacznie częściej zatwierdza się całe koszyki przelewów jednym SMS-em autoryzacyjnym . No bo jak inaczej wysłać iluś-tam osobom pensje na ich konta w ramach np. umów czasowych? Stąd wydaje mi się, że obawy klienta nie są tak całkiem bezpodstawne. W przypadku korzystania z koszyka przelewów ewidentnie odpada jeden z istotnych elementów weryfikacji prawidłowości przelewu. I to taki, który w dobie e-przestępczości może być ostatnią zaporą przed kradzieżą pieniędzy. Zresztą sam BZ WBK, opisując zasady bezpiecznego korzystania z serwisu internetowego, pisze:

"Sprawdź numer rachunku odbiorcy w wiadomości z smsKodem, zanim zaakceptujesz przelew. Bank nigdy nie prosi o: - instalację dodatkowego oprogramowania bezpieczeństwa na telefonie, - podanie smsKodu lub odpowiedzi z tokena w trakcie logowania do serwisu BZWBK24, jeśli nie masz uruchomionej takiej usługi. Nigdy nie używaj do logowania adresu lub linku przesłanego w wiadomości e-mail - to może być phishing"

Klient pyta: jak mam stosować się do zasad bezpieczeństwa, skoro bank z jednej strony żąda pieniędzy za SMS autoryzacyjny, a z drugiej - podsuwa możliwość ominięcia tej opłaty w zamian za skorzystanie z koszyka transakcji nie zabezpieczonego tak dobrze, jak pojedyncze przelewy? Czy bank weźmie  odpowiedzialność w przypadku ataku złodzieja, skoro klient nie jest w stanie zweryfikować danymi z SMS-a numerów kont, na które wysyła pieniądze? Mam nadzieję, że nie będzie trzeba nigdy tego sprawdzać, ale sytuacja, w której bank każe sobie płacić za podwyższenie standardu bezpieczeństwa wysyłanego przelewu, może budzić kontrowersje.

Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że problemy z zawartością SMS-ów autoryzacyjnych zgłaszają mi też klienci innych banków. Niedawno opisywałem przypadek Banku Smart (dziś przemianowanego na Nest Bank), który na SMS-ach autoryzacyjnych również nie podawał wszystkich danych gwarantujących bezpieczeństwo przelewu . A z kolei klienci Idea Banku, w którym dużo osób ma pozakładane depozyty, skarżyli się jeszcze niedawno, że zrywając lokatę nie dostawali w SMS-ach autoryzacyjnych żadnej informacji o tym na jakie konto pieniądze zostaną przelane. Klient podawał numer konta do zwrotu pieniędzy w systemie transakcyjnym, ale po kliknięciu przycisku "zakończ lokatę" dostawał jedynie kod autoryzacyjny, bez potwierdzenia numeru konta. Klienci słusznie zwracali uwagę, że wirus mógłby "w locie" podmienić numer konta i przekierować podaną w zleceniu kwotę depozytu na konto złodzieja. A klient, niczego nieświadom, zautoryzowałby tę transakcję kodem. Na szczęście ta luka została już przez bank zamknięta. Apeluję do banków, by w przypadku przelewów internetowych zawsze zamieszczały w SMS-ach autoryzacyjnych numer konta, na który - według informacji docierających na ich serwery - mają zostać przelane pieniądze. A jeśli tego nie robią - niech biorą nieograniczoną odpowiedzialność za ewentualne fraudy.

Viewing all 78 articles
Browse latest View live