Quantcast
Channel: Subiektywnie o finansach
Viewing all 78 articles
Browse latest View live

Rewolucja? W mBanku wprowadzają nowy sposób autoryzowania przelewów. Ja już go używam i...

$
0
0

To ostatnio jeden z moich największych strachów przy korzystaniu z nowoczesnej bankowości: jak zabezpieczyć się przed przechwyceniem przez złodzieja SMS-a autoryzacyjnego? Do niedawna wystarczyło, że nikomu nie ujawniam loginu i hasła do bankowości internetowej oraz dokładnie przeczytam każdego SMS-a autoryzacyjnego, który przychodzi z banku, gdy zlecam przelew. Nawet jeśli złodziej jakimś cudem pozna mój login oraz hasło, dostanie się na moje konto i równolegle ze mną zleci "swój" przelew, to i tak polegnie jeśli uważnie czytam SMS-a autoryzacyjnego. Jeśli mam na komputerze wirusa, który podmienia "w locie" numer konta docelowego - bandzior też polegnie przy autoryzacji. Bank w SMS-ie autoryzacyjnym odeśle pierwsze i ostatnie cyfry numeru konta odbiorcy, który dotarł na jego serwery. Czytając uważnie owego SMS-a dowiem się o podstępie.

Niestety, święty spokój zniknął, gdy pojawiły się wirusy mobilne "podglądające" SMS-y autoryzacyjne i przesyłające je do złodziei. Jeśli zły człowiek dowie się jaki mam login i hasło do konta internetowego oraz na jaki numer telefonu przychodzą SMS-y autoryzacyjne, to zapewne spróbuje na ten telefon wprowadzić wirusa za pomocą jakiejś "lewej" aktualizacji albo tzw. malwertisingu. Wystarczy, że nieuważnie kliknę fałszywy komunikat wyświetlający się na smartfonie (np. "twój smartfon jest zagrożony, natychmiast zaktualizuj oprogramowanie antywirusowe!") i... już jest po mnie. Złodziej sam dostanie się na moje konto, sam zleci przelew na swoje konto i sam go sobie autoryzuje, przechwytując SMS-a z banku. Takie przypadki już się niestety dzieją. Wymagają co prawda pewnej nieostrożności ze strony ofiary - musi ona dać się nabrać na phishing i podać przez internet login, hasło oraz numer telefonu, a potem zgodzić się na wpuszczenie wirusa na ten telefon, klikając jakiś "lewy" link - ale naiwnych nie sieją.

Uwaga! Tak internetowi złodzieje kradną nam pieniądze. Sześć opowieści z morałem

Czytaj też: Kradną SMS-y autoryzacyjne, podmieniają numery kont. Oto triki e-złodziei!

Ważne: To wyjątkowo perwersyjny wirus. Kradnie wtedy, gdy najmniej się spodziewasz

Ale być może nadchodzi rewolucja, która prawdopodobnie wprowadzi polską bankowość internetową na wyższy poziom bezpieczeństwa . To nowy sposób zatwierdzania transakcji, omijający w ogóle SMS-y autoryzacyjne! Jako pierwszy w Polsce - i jeden z pierwszych na świecie - wprowadzi tę nowinkę technologiczną mBank , który w przeszłości miał mnóstwo problemów ze złodziejami okradającymi jego klientów. Na czym ma polegać autoryzacja transakcji w nowym modelu? Otóż klientowi zlecającemu transakcję bank będzie wysyłał, zamiast SMS-a autoryzacyjnego, jedynie powiadomienie push, które pojawi się na ekranie jego smartfonu. A klient będzie autoryzował transakcję logując się do aplikacji mobilnej banku i podając PIN do niej. Różnica w bezpieczeństwie polega na tym, że aby ukraść komuś pieniądze złodziej musiałby nie tylko znać login i hasło internetowe klienta, ale też mieć w ręku jego telefon. Dziś wystarczy, że umie przejąć SMS-a autoryzacyjnego.

Jestem w gronie szczęśliwców, którzy już mogą testować nowe rozwiązanie w ramach pilotażu, ale wiem, że pewna część z Was również dostała taką propozycję. Ja aktywowałem możliwość mobilnej autoryzacji przelewów klikając przesłany z banku link - prowadził on do specjalnego miejsca w serwisie wnioskowym - a potem aktualizując aplikację mobilną mBanku w swoim w smartfonie do najnowszej wersji. Podobno na początku przyszłego roku nie trzeba będzie w ogóle nic aktywować, a mobilne autoryzowanie przelewów będzie jedną z pełnoprawnych opcji dla użytkowników aplikacji mobilnej mBanku. To dobra wiadomość, bo wygląda na to, że nowe rozwiązanie rzeczywiście zmniejszy ryzyko kradzieży pieniędzy z konta w dobie wszechogarniającej nas fali wirusów na smartfony. Spoglądając nieco w przyszłość widzę, że autoryzację trzeba będzie przeprowadzić nie tylko z określonego urządzenia-smartfona (zarejestrowanego w banku), ale jeszcze zapewne zacznie ona funkcjonować w oparciu o biometrię, a nie o PIN.

Na razie - to wniosek na podstawie krótkich testów, które wykonałem - nowy sposób autoryzowania transakcji nie wykorzystuje możliwości biometrii. A szkoda. Mimo, że mam smartfona, do którego loguję się odciskiem palca, jak również w ten sam sposób wchodzę do aplikacji mobilnej mBanku, to samą transakcję w nowym modelu mogę autoryzować wyłącznie PIN-em, nie zaś odciskiem palca. Być może to kwestia fazy testowej, a być może braku zaufania programistów mBanku do biometrii (choć nie bardzo rozumiem dlaczego mają większe zaufanie do statycznego PIN-u ;-)). Zakładam, że docelowo nie będzie przeszkód, by potwierdzenie przelewu zleconego przez internet następowało poprzez zwykłe przyłożenie mojego palca do czytnika w smartfonie, odczytanie cech mojego głosu, albo poprzez weryfikację mojej sylwetki lub rysów twarzy (w każdym smartfonie jest przecież kamera wysokiej rozdzielczości).

Czytaj też: Bank pomaga klientom w walce z e-złodziejami. Instaluje im... to!

Zobacz również: Przełom w sprawie kradzieży naszych pieniędzy? Sąd bezlitosny dla banku. "Powinniście zabezpieczyć klienta...."

Horror! Wchodzisz do banku przez smartfona? Oni to przetestowali. Dziura na dziurze!

Wady tego rozwiązania? Widzę trzy. Pierwsza dotyczy konieczności posiadania aplikacji mobilnej banku. Być może duża część klientów mBanku i tak ma ją w swoich smartfonach, ale przecież nie każdy musi być miłośnikiem "noszenia banku w kieszeni". Owszem, bankowość mobilna jest wygodna i nie musi służyć już tylko do oglądania salda rachunku - coraz więcej jest sposobów, dzięki którym możemy płacić telefonem za zakupy i wypłacać nim pieniądze z bankomatu - ale ma też dziury. Znam mnóstwo osób, które odgrażają się, że banku w smartfonie mieć nie chcą, bo "plusy ujemne" tego sposobu bankowania są zbyt duże. Jeśli logowanie do aplikacji mobilnej następuje za pomocą statycznego, krótkiego PIN-u, zaś paleta transakcji (i ich limity kwotowe), których można dokonać przez smartfona jest niewiele mniejsza, niż to, co mogę w banku zrobić przez internet (podając długi login i skomplikowane hasło), to smartfonowy dostęp do konta rzeczywiście może przynieść więcej strat, niż korzyści.

Nowy model autoryzowania transakcji - wykorzystujący aplikację mobilną - z definicji wyklucza osoby nie używające tego sposobu bankowania . A jest ich całkiem sporo. Może się też nie przydać w sytuacji, gdy z internetu korzystam poprzez kabel, zaś "w powietrzu" nie ma sieci. Wtedy powiadomienie push na mój smartfon nie dotrze, nie odpalę też aplikacji mobilnej, choć przecież przelew z komputera - przez bankowość internetową - wypuściłem. Jest też kwestia wspomnianego wyżej krótkiego i statycznego PIN-u, którym zatwierdza się transakcję w smartfonie (zamiast wklepywać do komputera otrzymany na ten smartfon SMS). Z jednej strony i tak jest bezpiecznie, bo żeby potwierdzić przelew trzeba mieć w ręku smartfona, a z drugiej strony nie da się ukryć, że... hasło do wszystkich transakcji jest takie samo - jest nim PIN do aplikacji mobilnej (a w przypadku SMS-ów autoryzacyjnych jest inaczej - każdy jest inny).

Czytaj też: mBank na głodzie, czyli wielkie kuszenie małolata

Czytaj też: Masz konto w mBanku? Smartfon przypomni ci o rachunkach!

Bardzo jestem ciekaw jak oceniacie nowy sposób zatwierdzania transakcji proponowany przez mBank. I czy też nie możecie się doczekać biometrycznego zatwierdzania przelewów, czy też raczej uważacie biometrię za przereklamowaną? Jedno jest pewne: mBank startuje do pozycji jednego z liderów jeśli chodzi o budowanie poczucia bezpieczeństwa swoich klientów. Jeszcze rok-dwa lata temu to był bank, którego klientów atakowano najczęściej. Faktem jest, że na tle zabezpieczeń w innych bankach mBank nie jawi się twierdzą nie do zdobycia. W takim np. Raiffeisenie nie mogę się nawet zalogować nie podając kodu SMS-owego. A w Banku Millennium muszę podać nie tylko login i część hasła maskowanego, ale i PESEL. Tymczasem w mBanku jest tylko stare, poczciwe statyczne hasło i w dodatku nie ma żadnych zabezpieczeń do wysokokwotowych transakcji między kontami jednego klienta.

Potencjalny złodziej może więc - nie niepokojony przez nikogo - "zsypywać" pieniądze z kont depozytowych, limitów kart kredytowych, kont oszczędnościowych na ROR, a nawet zaciągnąć w imieniu Bogu ducha winnego klienta kredyt online, by potem jednym przelewem tę kasę klientowi wytransferować (o ile oczywiście ów klient będzie na tyle nieostrożny, że da sobie wyłudzić login i hasło do konta i numer telefonu, a potem da się "poczęstować" wirusem mobilnym). W takich przypadkach powinny się włączać alerty systemowe i bank powinien telefonicznie potwierdzać duże transakcje "wyprowadzające" jego pieniądze na zewnętrzne konto. Niestety, było w przeszłości trochę przypadków, w których ten system alertów też zawodził. Jeśli mBank - jako pierwszy w Polsce - wprowadzi dostępną dla każdego chętnego możliwość autoryzowania transakcji smartfonem, to zrobi wielki krok naprzód w dziele poprawiania bezpieczeństwa klientów.

UWAGA, WEBINARIUM!  Już w najbliższy wtorek, 6 grudnia, o godz. 19.00 organizuję wspólnie z blogiem Longterm.pl webinarium online. Opowiemy na nim dlaczego - naszym zdaniem - warto przynajmniej część swoich oszczędności lokować w spółki dywidendowe i jak się do tego zabrać. Żeby posłuchać i zadawać pytania trzeba się zarejestrować pod tym linkiem . Warto się pospieszyć, bo liczba miejsc ograniczona! Jest to część akcji "Dywidenda jak w banku". W jej ramach ukazało się   do tej pory około dwudziestu tekstów, pięć klipów wideo, odbyły się też trzy webinaria . Wszystkie te rzeczy są zebrane na stronie www.dywidendajakwbanku.pl . Znajdziecie tam również e-booka, którego można uzyskać zapisując się na nasz newsletter.

ebinariumdywidenda

OBEJRZYJ KOLEJNY ODCINEK "KASOWNIKA SAMCIKA"!  W dzisiejszym wydaniu mojego cotygodniowego wideocyklu głównym tematem jest pytanie czy i na jakich warunkach warto kupić polisę od raka . Wiadomo, że już jedna czwarta opuszczających ten padół łez opuszcza go z powodu nowotworu. Być może część z nich udałoby się wykaraskać z problemów, gdyby odpowiednio wcześnie badziewie zostało wykryte, zdiagnozowane i leczone według najlepszych światowych standardów, niekoniecznie w ramach państwowej służby zdrowia. Jaką polisę od raka warto rozważyć, a jaka będzie tylko wyrzucaniem pieniędzy w błoto? O tym dziś w "Kasowniku". A jeśli chcesz prześwietlenia konkretnych ofert antyrakowych, to zapraszam do wpisów blogowych. Poza tym tematem w programie rozkminiam też polisy ze zwrotem składki oraz sprawdzam na ile trzeba się ubezpieczyć, żeby zapewnić naszym bliskim bycie rentierami.

 


Nie zapłaciłeś w terminie mandatu? Czeka cię sroga kara od... banku. Czy tak wolno?

$
0
0

Wygląda na to, że komornicy przed końcem roku mają do wykonania jakiś "plan sprzedażowy". Albo mają go do wykonania wierzyciele, którym nie zapłaciliśmy w terminie kar, mandatów lub innych należności (i którzy nasyłają na nas tych komorników :-)). A może po prostu trwają świąteczne porządki i wszyscy chcą wejść w nowy rok z "pozamiatanymi" sprawami windykacyjnymi? W ostatnich dniach dostaję od Was całkiem sporo skarg dotyczących opłat za przelewy egzekucyjne . Za każdy przelew do komornika banki liczą sobie prowizje i to całkiem słone. Przeciętna cena to 30 zł. Tak wysoka opłata burzy krew w żyłach każdego klienta, który miesiąc w miesiąc walczy o to, by "zasłużyć" na darmowe konto i kartę. Walczy, walczy, a potem łup - musi zapłacić 30 zł prowizji "za nic". Albo wielokrotność tej kwoty jeśli komornik żąda zapłaty kilku mandatów lub kar, a do każdej służy osobny przelew.

"Sojusz" komorników i banków to nic nowego. Jedni i drudzy zapewniają, że jest to układ "wymuszony" i że po prostu wykonują swoją robotę, nie czerpiąc z tego nadmiernej przyjemności ani niesprawiedliwego zarobku. Banki są dla komorników bardzo ważnym źródłem informacji o dłużnikach. Jeśli jest do ściągnięcia jakiś mandat, to po prostu wysyła się do wszystkich banków zapytanie o to czy delikwent o takim a takim numerze PESEL ma w danym banku konto. Jeśli ma, to ten bank dostaje dyspozycję zablokowania tych pieniędzy i ich przekazania komornikowi. I właśnie te czynności banki wyceniają na owe 30 zł lub więcej. Nie ulega wątpliwości, że obsługa komorników zajmuje im niemało czasu, bo komornicy - jak nieoficjalnie skarżą się bankowcy - wysyłają zapytania hurtem i na oślep. Nie usiłują wykonać żafnej pracy, by zawęzić pole poszukiwań, więc "zamulają" banki milionami "pustych" pytań, by wyłuskać z nich dziesiątki tysięcy rzeczywistych dłużników.

Czytaj też: Głupia sytuacja? Gdy komornik się pomyli, bank się zagapi, a z konta znikną ci pieniądze. Kto za to odpowie?

Czytaj: Nic się nie zgadzało, a jednak odcięli klienta od pieniędzy. Na trzy miesiące!

Czytaj: Perpetum mobile? Gdy komornik zablokuje puste konto, a bank nie chce go zamknąć

Czy 30 zł pobrane za to, że bank zablokował rachunki klienta i wysłał pieniądze do komornika to kwota wygórowana? Zapewne tak, choć prawdopodobnie jest skalkulowana w taki sposób, żeby pokrywała koszty wszystkich pustych "strzałów". Działa więc ten sam mechanizm, co przy kredytach - w oprocentowanie płacone przez wszystkich klientów banki wliczają straty na tych kredytach, których klienci nie spłacili w terminie. De facto uczciwi klienci płacą za nieuczciwych. Ale czy nie płacą za dużo? Pretensji i żali do banków jest, jak wspomniałem, niemało.

"Bank samodzielnie i bez zgody klienta dysponuje jego pieniędzmi - sam wykonuje przelew z konta klienta. Jak mam unikać takich opłat, skoro państwo sami dysponują moimi środkami w przypadku otrzymania pisma egzekucyjnego z odpowiednich instytucji, nie dając mi szansy na samodzielnej uiszczenie opłaty? To jest niedorzeczne. Poza tym takie opłaty zostały uznane za niedozwolone"

- argumentuje jeden z moich czytelników. Czy ma trochę racji? Cóż, w większości przypadków (np. tych, w których dłużnicy o nie zapłaconych rachunkach wiedzą i mają świadomość, że są dłużnikami) droga do uniknięcia opłat jest łatwa - wystarczy się nie uchylać od zapłaty długów. Inna sprawa, że rzeczywiście opłaty za przelewy egzekucyjne zostały jakiś czas umieszone w rejestrze klauzul niedozwolonych - a konkretnie sąd antymonopolowy uznał, że bankom nie wolno obciążać klientów ryczałtowo, niezależnie od tego jakie czynności bank wykonuje i ile czasu go to kosztuje. Bankowcy znaleźli na to wygodną wymówkę. Nie pobierają już opłat za czynności windykacyjne (np. za realizację tytułu wykonawczego), ale za fakt wykonania przez bank przelewu do organu egzekucyjnego.

"To jedno i to samo, ale inaczej nazwane. Jeśli bank nie wykonuje tytułu wykonawczego, to jak nazwać fakt wykonania przelewu bez zgody klienta? Czym to jest, jeśli nie realizacją tytułu wykonawczego? Czy bank może wykonać przelew bez zgody klienta jeśli nie ma na to podstawy w postaci tytułu wykonawczego?"

- pyta czytelnik. Ten trik bankowców opisywałem już w blogu, nie posiadając się z oburzenia . Ale czy oburzenie jest w tym przypadku słuszne? Gdyby uznać, że jest to słowna manipulacja, to z pewnością bankowcy musieliby się gęsto tłumaczyć przed Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Bywało już, że karał on banki za przesadnie wyuzdane kary nakładane na klientów przy wysyłaniu im monitów i upomnień. Tu co prawda nie chodzi o monit, lecz o przelew, ale też można byłoby się zastanawiać czy opłata jest adekwatna do nakładów pracy potrzebnych do wykonania tej konkretnej czynności. Banki powołują się na przepis art. 110 ustawy Prawo bankowe, zgodnie z którym „Bank może pobierać przewidziane w umowie prowizje i opłaty z tytułu wykonywanych czynności bankowych (…)”. Ponieważ "przeprowadzanie bankowych rozliczeń pieniężnych", czyli m.in. poleceń przelewów, stanowi czynność bankową, "bank jest uprawniony do pobierania stosownych opłat za ich wykonywanie". Słowo-klucz to w tym przypadku słowo "stosowne". Czy 30 zł to opłata "stosowna", czy "przesadna"?

Czytaj też: Sprytny klient banku jednym trikiem "załatwił" komornika. Niegrzeczne, lecz baaaardzo zabawne!

Czytaj też: Bank się pomylił i przesłał pieniądze komornikowi, zostawiając klientkę na lodzie. Wsiadam na koń! 

Nie twierdzę, że banki powinny użerać się z komornikami z darmo. Zwłaszcza jeśli rzecz dotyczy klientów nie będących niewinnymi lelijami, lecz uchylających się - świadomie lub nie - od jakichś płatności. Ale niech mi jakiś bankowiec wytłumaczy dlaczego taka opłata musi wynosić 30 zł, a nie 300 zł albo 3 zł? W jaki sposób jest kalkulowana? I czy rzeczywiście nie może być niższa? Czy przypadkiem banki nie znalazły sobie kolejnego patentu na poprawianie przychodów prowizyjnych? Skoro nie można brać pieniędzy za prowadzenie kont, za wypłaty z bankomatów, a czasem i za używanie kart, to trzeba szukać dużych, jednorazowych przychodów. I opłaty za przelewy egzekucyjne, obok spreadów walutowych, opłat za przewalutowanie transakcji zagranicznych, czy prowizji za przedłużanie linii kredytów odnawialnych mogą być takim przychodem. Tylko czy powinny? Chętnie usłyszę Waszą opinię. Może niepotrzebnie się czepiamy?

OGLĄDAJCIE "KASOWNIK SAMCIKA"! Jaką polisę od raka warto rozważyć, a jaka będzie tylko wyrzucaniem pieniędzy w błoto? Rozkminiam też polisy ze zwrotem składki oraz sprawdzam na ile trzeba się ubezpieczyć, żeby zapewnić naszym bliskim bycie rentierami.

Jak zapłacić za zakupy, gdy zapomnisz wziąć z domu portfel? Ile pieniędzy tracimy przy bankomacie? Dlaczego warto pilnować smartfona przed kolegami? Jak nie wpaść w pułapkę wielkiej prowizji od debetu?

To mnie wkurza! Dlaczego banki każą sobie słono płacić za potwierdzenie, że robią to, co robią?

$
0
0

Jak pewnie zauważyliście, bankowcy od pewnego czasu starają się sprytnie lawirować między darmowymi ROR-ami, a zarabianiem pieniędzy na prowizjach za obsługę klientów . Z jednej strony podwyższają wymogi, które trzeba spełnić, by bankowanie było darmowe (przez co część klientów jednak wpada w wyższe lub niższe prowizje), a z drugiej - podwyższają prowizja za usługi jednorazowe, które w tabelach prowizyjnych są na ostatnich stronach. Wystarczy jednak, że raz na jakiś czas klient się na taką prowizję natknie, a bank już jest do przodu o kilkadziesiąt lub kilkaset złotych - czasem więcej, niż gdyby po prostu płacił po 5 zł miesięcznie za prowadzenie konta.

Sztandarowym przykładem takiej prowizyjnej pułapki są opłaty za wyciągi sprzed lat i za historyczne potwierdzenia transakcji. Jeśli potrzebujesz odgrzebać jakieś stare potwierdzenie transakcji (bo np. żąda tego od ciebie Urząd Skarbowy), to może cię to słono kosztować. Jakiś czas temu napisał do mnie zbulwersowany - albo raczej rozśmieszony, z tym że był to śmiech przez łzy - posiadacz konta w banku PKO BP. Bank jak najbardziej polski, z nastawieniem patriotycznym i dbający o jakość obsługi rodaków, ale... nie przeszkodziło mu to skutecznie "ogolić" klienta. Być może pewne znaczenie miał fakt, że nie był to "orginalny" klient PKO BP, lecz "zrepolonizowany", czyli przejęty ze skandynawskiej Nordei, którą PKO BP przejął bodaj trzy lata temu.

"Poprosiłem o wydruk papierowy jednej operacji na rachunku z 2014 r. Okazało się, że co prawda dane te są w systemie, ale pracownik nie może ich wydrukować i przekazać klientowi tak po prostu. Trzeba w tym celu napisać podanie i zapłacić 90 zł. Słownie: dziewięćdziesiąt. A zanim przyszło do płacenia, jeszcze było sporo zamieszania. Najpierw pani z okienka długo szukała czegoś w cennikach, potem poszła do szefowej. Szefowa orzekła, że trzeba mnie skasować za tę jedną karteczkę na 90 zł"

- opowiada czytelnik. Czy słusznie się oburza? Cóż, nie znam na tyle dobrze funkcjonalności systemów udostępnianych dziś przez PKO BP dawnym klientom Nordei (być może klient mógłby sobie sam znaleźć i wydrukować potwierdzenie operacji przez internet), ale i tak wydaje mi się, że coś tu nie gra. Nawet jeśli taka możliwość jest, to klient prawdopodobnie nie został o niej poinformowany w oddziale. Poza tym nie mogę wykluczyć, że klient z jakichś przyczyn chciał mieć kopię operacji podpisaną i opieczętowaną przez bank, a nie tylko wydrukowaną z systemu transakcyjnego. Taka usługa jak wystawienie potwierdzenia transakcji nie może być obciążana zaporowymi cenami! Szczerze pisząc, wydaje mi się, że wystawienie tego rodzaju dokumentów to obowiązek banku jako pośrednika wynajętego przez klienta do organizowania przepływu pieniędzy.

Rozumiem, że aby wyszukać operację z 2014 r. przeprowadzonej na koncie klienta będącego wówczas podopiecznym innego banku, trzeba było poświęcić czas pracownika . "Odpalić" jakiś inny system (odziedziczony po Nordei), wykorzystać moce obliczeniowe komputera oraz bezcenny papier potrzebny do sporządzenia wydruku. To być może powinno trochę kosztować. Ale 90 zł? Cała operacja zajęła najwyżej 5-10 roboczominut pracownika, więc przeliczywszy to na łączny czas jego pracy wychodzi na to, że PKO BP wycenia usługi swoich pracowników... ufff, słono.  

"Podobną prośbę mniej więcej w tym samym czasie zgłosiłem w jednej z placówek mBanku. Potwierdzenia dwóch operacji wydrukowali mi w ciągu kilku minut, a w tzw. międzyczasie napoili kawą i dali firmowy notes na pamiątkę. No i nie wzięli 90 zł za wydruk jednej strony. Pani w PKO BP wytłumaczyłami, że prowizjami za te wydruki rządzi skomplikowany algrytm - każdy wydruk kosztuje 30 zł i każdy rok wstecz to też 30 zł. A gdybym poprosił o wydruk z 2006 r.?!"

- napisał czytelnik, który podpisał się jako "klient wyklęty PKO BP". Uważam, że to niedobrze, iż klienci przejmowanych banków muszą ponosić koszty tego, że bankom przejmującym nie chce się zaglądać do archiwalnych systemów informatycznych. Zakładam, że "orginalni" klienci PKO BP nie płacą tyle za wyciągi (a prawdopodobnie w ogóle nie płacą, bo mogą je sobie wydrukować z systemu transakcyjnego w internecie). Płacą tylko ci, którzy mieli pecha być w niewłaściwym banku. Jest to hipoteza robocza, którą zdołałem potwierdzić jedynie poszlakowo, bo w banku PKO BP - a przynajmniej na jego stronie internetowej - tabele opłat i prowizji są publikowane w skrajnie nieprzyjaznej dla odbiorców formule. Trzeba sobie wybrać z długiego katalogu obszar poszukiwań, potem właściwego pdf-a i jeszcze umieć go przeszukać. Tym niemniej wygrzebałem jakiś fragment tabeli, z którego wynika, że "zwykli" posiadacze kont w PKO BP płacą za wydruki potwierdzeń operacji ledwie kilka złotych. Dlaczego więc mój czytelnik został obciążony horrendalną prowizją?

potwierdzenie_nordea

Nie tylko klienci największego polskiego banku mają ten problem. Także inny polski bankowy kapitalista, Getin Bank, nie rozpieszcza swoich klientów. Getin pobrał niedawno od jednego z moich czytelników oplatę za wyciąg z historii spłaty rat kredytu hipotecznego w wysokości kilku stówek! Niejedna rodzina za takie pieniądze musi przeżyć i dwa tygodnie, a oni tyle biorą za kilka stroniczek wydrukowanych z systemu! I to zgodnie z regulaminem oraz taryfą opłat i prowizji. Taryfikator przewiduje, że bank może pobrać 150 zł za każdy 12-miesięczny okres uwzględniony na wyciągach oraz 60 zł za półroczny. Owe 600 zł to wspaniałomyślnie ograniczony maksymalny poziom prowizji.

nordeaskan

W przypadku tego banku wydaje mi się, że nie chodzi o wyjątkową pracochłonność procesu wyciągania historycznych cyferek z systemów informatycznych. Prowizje zostały ustawione na zaporowym poziomie najpewniej dlatego, by ukarać klientów żądających takich dokumentów na potrzeby procesowe . Jeśli chcesz np. żądać w sądzie unieważnienia umowy kredytowej, przewalutowania kredytu albo masz inne roszczenia, to każdy prawnik powie ci, że musisz zacząć od złożenia reklamacji oraz wystąpienia do banku o ewidencję zapłaconych rat. Na tej podstawie przeprowadzasz własne kalkulacje i ustalasz wysokość roszczenia. Dlaczego bank miałby ułatwiać klientowm zaplatanie pętli, która obejmie jego bankową szyję? Moje spostrzeżenie wynikające z opisanych tu przypadków jest następujące - ewidencjonujcie wszystkie otrzymywane z banków e-wyciągi i zestawienia transakcji (albo wyciągajcie je co jakiś czas z internetowego systemu transakcyjnego) oraz pdfy największych wartościowo transakcji. Bo kto wie ile za kilka lat będziecie musieli zapłacić za uzyskanie tych drogocennych danych od banku...

Najbardziej rentowny bank w Polsce znów testuje wytrzymałość klientów. Podwyżki! To początek...

$
0
0

Mało jest banków, które tak bezceremonialnie dokręcają klientom śrubę, jak Alior. No, może jeszcze w Citi Handlowym klienci nie mają szans na to, by inwencję menedżerów zatrzymały jakiekolwiek hamulce. Ostatnio Citi Handlowy poinformował, że podwyższa prowizje za wypłaty z obcych bankomatów do absolutnie rekordowego poziomu 7 zł. Kto ma tam CitiKonto, za kartę do niego zapłaci wkrótce 9 zł. Za zwykłą kartę debetową, nie żadną-tam złotą, czy platynową. W Aliorze mają nieco inną strategię - najpierw kuszą klientów świetnymi warunkami (czasem jest to wstrząsający money-back, czasem wypasiony świat usług assistance, a czasem gwarancja niezmiennego zera prowizji na wiele lat), a kiedy tłumy klientów już przylecą, niczym muchy na lep, zaczyna się etap wyciskania ich prowizjami.

Tym sposobem Alior nie tylko wszedł już do pierwszej dziesiątki banków na rynku, nie tylko jest najbardziej rentowym bankiem w kraju, ale też może się pochwalić ponad trzema milionami klientów . Aliorowcy mają też tę cechę, że jako pierwsi wprowadzają w tabelach prowizji zmiany, które później próbują naśladować inne banki. Klienci Aliora są kimś w rodzaju beta-testerów nowych warunków rynkowych. Przeważnie "beta-testy" odbywają się na początku roku, gdy Alior robi przegląd tabel prowizji i ordynuje klientom serię bolesnych zastrzyków ;-). Na początku tego roku nie jest inaczej - jak donoszą informacyjne serwisy finansowe , Alior właśnie poinformował klientów o podwyżkach opłat, które wyznaczą podwyżkowe trendy na 2017-ty ;-). Jakie to będą trendy?

WYŻSZE OPŁATY ZA KONTO DLA NIEAKTYWNYCH. Kto ma w Aliorze konto "Rachunki Bez Opłat" i nie pokazuje wpływów z tytułu wynagrodzenia, renty, emerytury lub stypendium, zapłaci za nie już 8 zł (dziś jest 6 zł) . Kto ma "Konto Internetowe" i nie wykręci kartą 100-złotowych obrotów, zapłaci już 6 zł (dziś płaci 4 zł) miesięcznej prowizji. Podobne warunki (nie płacisz, ale pod warunkiem, że jesteś aktywnym klientem) obowiązują też przy innych aliorowskich rachunkach: w "Koncie Wyższej Jakości" (12 zł lub zero jeśli jest wpływ 2500 zł miesięcznie) oraz w "Koncie Osobistym" (8 zł lub zero jeśli wpłynęła dowolna kasa z wynagrodzenia lub 2500 zł z dowolonego innego tytułu). Tu jednak nie ma zmian. Generalnie w aliorowskiej tabeli prowizji panuje nieopisany bałagan, bank prowadzi kilkanaście odmian rachunków - niektóre odziedziczone po przejętym Meritum Banku, niektóre po połkniętym Banku BPH. Ale to inna sprawa, miejmy nadzieję, że aliorowcy nad tym bałaganem kiedyś zapanują, bo ich taryfy opłat i prowizji są już grubsze od "Pana Tadeusza". Ważniejsze jest to, że podobne zmiany zobaczymy wkrótce w innych bankach - chcesz mieć konto za darmo? To go intensywnie używaj. Albo jeszcze intensywniej.

Czytaj też: Co nas czeka w bankach w 2017 r.? Które prowizje pójdą w górę?

Czytaj też: Prowizje za konto i kartę? Pikuś! Oto cztery pułapki w bankowych tabelach prowizji, które naprawdę cię zabolą. I prawdopodobnie dasz się złapać na ten haczyk

DROŻSZE BANKOMATY. Bankowcy będą w tym roku oszczędzać na bankomatach, a Alior awangardowo pokazuje jak to się będzie odbywało. Od końca marca jego klienci nie będą mogli na preferencyjnych warunkach wypłacać pieniędzy z bankomatów Planet Cash, czyli drugiej największej niezależnej sieci na rynku. Do tej pory posiadacze niektórych kont mieli Planet Cash za darmo, inni płacili niską prowizję 3 zł. Teraz będzie to 5 zł. Na takie same pieniądze Alior wyceni korzystanie ze wszystkich bankomatów obcych sieci (poza własnymi i Euronetem, które są darmowe). I tak to, moi mili, będzie wkrótce wyglądało we wszystkich bankach. Albo będziesz miał darmowe wypłaty z Euronetu, albo z Planet Cash. Obu tych sieci banki "sponsorowały" nie będą, bo to za drogo. Będą też inne rozwiązania, np. mBank - jak już Wam pisałem - będzie pobierał symboliczną prowizję za wypłaty poniżej 100 zł, coraz więcej banków będzie też proponowało klientom układ: jedna lub dwie wypłaty z bankomatu miesięcznie za darmo, a każda następna już płatna.

SKROMNIEJSZY MONEY-BACK. Alior Bank był jednym z prekursorów płacenia klientom za używanie kart w sklepach stacjonarnych i internetowych. W pewnym momencie wprowadził nawet 5-procentowy money-back w internecie. Dziś oferta jest skromniejsza, ale i tak jedna z lepszych na rynku - w "Koncie Rozsądnym" płaci 3% za zakupy spożywcze, maksymalnie 30 zł miesięcznie. Od marca ten limit zostanie obniżony do połowy - 1,5%. Trzeba będzie więc wydać więcej pieniędzy, żeby bank oddał cokolwiek w ramach money-backu. To też jest trend, który zauważymy w tym roku w innych bankach prowadzących jeszcze programy money-back. Kiedyś banki dostawały od sklepów 2-3% od każdej naszej transakcji kartą. Teraz mają tylko ułamki prowizji, więc robią wszystko, by zminimalizować skalę dotowania klientów. Alior jest na pierwszej linii tego frontu.

Czytaj też: Bankier.pl i więcej szczegółów podwyżek w Alior Banku

Czytaj też: JakDorobic.pl o podwyżkach w Alior Banku i opcjach ratunkowych

DUŻE ZMIANY DLA KLIENTÓW PRZEJĘTYCH Z BPH. Alior Bank jest też znany z tego, że nie pieści się z klientami banków, które przejmuje. Bardzo szybko muszą oni pożegnać się ze swoimi dotychczasowymi warunkami i przejść do używania produktów aliorowskich. Do miliona klientów przejętych od BPH trafił więc komunikat, iż zmienią się im numery rachunków (będzie więc trzeba poinformować kontrahentów. Przelewy kierowane na stare numerki będą jeszcze przez dwa lata dochodziły, ale niekoniecznie tak szybko jak te kierowane na nowe konta. No i zmienią się pakiety usług, zaś w ślad za nimi prowizje. Zmiany w większości są neutralne lun wręcz pozytywne, ale są i niemiłe niespodzianki. Posłuchajcie co znalazł w korespondencji z Aliora jeden z moich czytelników-"wygnańców" z Banku BPH.

"Alior Bank wbrew wcześniejszym komunikatom zmienia dotychczasowym klientom warunki prowadzenia kont. O ile zmiany dotyczące rachunków złotowych są kosmetyczne, o tyle napotkałem bardzo smutną zmianę dotyczącą konta walutowego. BPH do swoich kont walutowych oferował kartę Visa Classic i darmowe bankomaty na całym świecie. Alior Bank postanowił wprowadzić klientom dotychczasowego BPH prowizję 5 zł za wypłaty z bankomatów za granicą. W liście pełnym tabelek o wprowadzeniu opłaty bank nie wspomina. Informacje o niej trzeba sobie samemu odnaleźć w taryfie opłat. Opłata nie jest zbyt wysoka, jednak kilka takich wypłat za granicą może spowodować już zauważalny koszt. Bank wprowadził też opłaty za czynności, za które dotychczas BPH nie obciążał, np. za wydanie i wznowienie karty"

Cóż, wygląda na to, że klientów post-BPH czeka wnikliwa lektura tabelek z nowymi prowizjami, bo inaczej natkną się na post-prowizję i nie będzie to post-prawda. Nie będę w szczegółach opisywał wszystkich zmian, ale generalnie "Maksymalne Konto" zmieni się na "Konto Wyższej Jakości" (do darmowości konta zamiast 7500 zł wpływów wystarczy teraz 2500 zł), "Dopasowane Konto" na "Konto Osobiste" (do darmowości wystarczy jakikolwiek wpływ zamiast 1000 zł , ale dla nie spełniających tego warunku prowizja idzie w górę z 7 zł do 8 zł), a "Lubię to! Konto" na "Konto Internetowe" (tu zero i tam zero za prowadzenie) . Z nowych usług klienci przejęci z BPH dostaną do ręki system płatności mobilnych BLIK i Android Pay. To też zmiany na lepsze, bo oba systemy dają radę. A dlaczego Android Pay to fajna rzecz? Pisałem o tym niedawno w blogu, odsyłam do tego wpisu.

Czytaj też: Komunikat Alior Banku do klientów przejętych od Banku BPH 

Czytaj też: Cashless.pl o zmianach prowizji dla byłych klientów BPH

Firma pożyczkowa chce być centrum domowych finansów. Wpuści "robaka" do naszych banków!

$
0
0

Pozabankowe firmy pożyczkowe w pewnym stopniu nacisnęły bankom na odcisk, przejmując - według niektórych szacunków - nawet 20-25% rynku najmniejszych pożyczej gotówkowych. Ale prawdziwa teksańska masakra piłą mechaniczną dopiero przed bankami. Firmy pożyczkowe bowiem coraz bardziej będą zbliżać się do banków pod względem oferty. Z jednej strony - tak, jak np. Wonga - zaczną kusić najbardziej wiarygodnych klientów dużymi rabatami od podstawowych cen (oraz "wychowywać" sobie coraz lepszych, lojalnych użytkowników, którym można pożyczać taniej). Z drugiej strony pożyczkodawcy zaczną rozbudowywać swoje usługi o pośrednictwo w płatnościach. A to już naprawdę będzie niebezpieczne.

Co mam na myśli? Jest taka firma pożyczkowa Kredito24. Oferuje szybki pieniądz na krótszy i dłuższy termin (przy czym specjalizuje się głównie w chwilówkach). Nic nadzwyczajnego, zero seksu. Jej fundatorem jest niemiecki Kreditech (firma z siedzibą w Hamburgu, której fundatorami są Värde Partners i Blumberg Capital, fundusze działające w branży finansowej). Nie byłoby w tym nic, co powinno zajmować Wasz cenny czas, gdyby nie dwa szczegóły. Po pierwsze: osobą odpowiedzialną za rozwój produktów i strategię cyfrową jest tam od jesieni zeszłego roku Michał Panowicz, znany jako jeden z głównych współautorów ważnych innowacji w mBanku . A tam, gdzie Panowicz, tam na pewno nie skończy się na szybkich pożyczkach ;-)). Po drugie: oprócz Kredito24 niemiecki fintech niedawno powołał do życia firmę MonedoNow (większe pożyczki na dłuższy termin) oraz MonedoPay (elektroniczna portmonetka, operator kart płatniczych i agregator informacji o naszych finansach).

monedoscreen1

Ta ostatnia marka - MonedoPay - jest już w Polsce. Każdy może założyć na tej platformie konto, zamówić przedpłaconą kartę płatniczą, zasilić ją pieniędzmi i sobie to-to potestować za darmo . W celu rejestracji podaje się tylko absolutne minimum danych - imię i nazwisko, adres e-mail, datę urodzenia i numer telefonu (jest weryfikacja SMS-em wysłanym na ten numer). Zarejestrowanie się w MonedoPay zajęło mi jakieś cztery minuty. Co dalej? Oczywiście: karta do płacenia. W wersji podstawowej MonedoPay wydaje kartę wirtualną (można nią płacić tylko w internecie). W wersji Premium da się też zamówić fizyczny plastik do płacenia w sklepie , a w wersji Elite - aktywować przelewy zewnętrzne z platformy (co już dość mocno upodabnia ją do banku). Aby założyć konto Elite trzeba jednak nieco bardziej się "zdekonspirować" - przesłać skan dowodu osobistego i ostatnich rachunków za prąd, gaz lub telefon.

Używanie konta i karty jest oczywiście bezwarunkowo darmowe . W tabeli prowizji znalazłem tylko dwie opłaty - jeśli chcę skorzystać z wypłaty pieniędzy plastikową kartą z bankomatu, to płacę za to 7 zł prowizji (MonedoPay nie ma umowy z żadną siecią na darmowe wypłaty), a jeśli chcę zapłacić nią za granicą, to płacę 2,5% od wartości transakcji. Przelewy (łącznie z europejskimi SEPA) są za darmo. Jest to więc platforma zapewniająca mniej więcej to, co banki - z wyłączeniem kredytu (debetów i kart kredytowych tu nie ma) oraz depozytów. Nie pierwsza zresztą tego typu. Opisywałem już w blogu elektroniczną portmonetkę DiPocket, jak również pomysły firmy Lew, która "odpala" platformę do płacenia rachunków z kartą i kredytem. Ale wygląda na to, że ambicje MonedoPay sięgają dalej.

 monedoscreen21

To ma być docelowo centrum domowych finansów , bowiem do usług czysto płatnościowych Michał Panowicz i ekipa dorzucili (na razie w wersji próbnej) usługę PFM, czyli Personal Finance Management. Oferuje ona możlwość kontrolowania i zarządzania wszystkimi kontami bankowymi w jednym miejscu. Każda transakcja jest umieszczona w rejestrze i przypisywana do określonej kategorii (np. "żywność", czy "przyjemności"). A wykresy pokazują na co wykorzystujemy pieniądze i jaki jest nasz domowy cash-flow . Tego typu platformy można znaleźć w serwisach bankowości elektronicznej wielu banków, PFM ma pokazać dane ze wszystkich naraz. I tu zaczyna być ciekawie oraz kontrowersyjnie zarazem, usługa działa bowiem tak, że w MonedoPay podajemy dane do logowania w poszczególnych bankach, zaś serwis "zapuszcza robaka" internetowego, który co jakiś czas się loguje w naszym imieniu i wyciąga z banków naszego transakcje, umieszczając je na platformie.

To tzw. screenscraping, którego używania zakazała bankom jakiś czas temu Komisja Nadzoru Finansowego . Banki zaś ostrzegają klientów przed podawaniem danych logowania na jakiejkolwiek innej stronie, niż bankowa. MonedoPay namawia klientów banków, by złamali tę podstawową zasadę bezpieczeństwa i podali dane do logowania (oczywiście, firma gwarantuje, że ich nie zgubi, nie sprzeda, ani nikomu nie udostępni, ale co innego ma powiedzieć?). Dzięki temu mają mieć większy porządek w finansach i dowiedzieć się nieco więcej o sobie i swoim domowym budżecie. Z punktu widzenia MonedoPay każdy klient, który odda loginy i hasła do banków, jest na wagę złota. Któż wie jakie dane "robak" zaciąga z banków i jak firma je kiedyś wykorzysta?

Dane z rachunków bankowych to kluczowe informacje do oceny m.in. zdolności płatniczej i kredytowej (można więc je wykorzystać do udzielenia tańszego kredytu lub pożyczki pozabankowej), ale nie tylko. Na ich podstawie można ocenić czym się dany klient interesuje, jakie są jego przyzwyczajenia konsumenckie, co i gdzie kupuje, za ile i gdzie przelewa pieniądze. To bezcenne informacje dla marketingowców - można je sprzedać albo wykorzystać w spersonalizowanych programach lojalnościowych. Dla bankowców ta wiedza o klientach to kluczowa i chyba jedna z ostatnich przewag konkurencyjnych nad firmami technologicznymi. A MonedoPay chce je - za zgodą klientów - przechwycić. Klientom oferuje w zamian darmowe konto i kartę, a więc w sumie niewiele. Jako klient MonedoPay, który podpiął testowo do PFM tylko jedno i w dodatku puste konto - oczekuję jakichś większych benefitów za to, że zrobię przed panem Michałem i jego internacjonalną ekipą (choć sympatyczną, co widać na obrazku poniżej) finansowy striptiz. A miałbym jeszcze kilka kont do podpięcia ;-))).

kreditech1screen

MonedoPay - niezależnie od tego ilu klientów namówi do striptizu i co im zaoferuje w zamian - pokazuje jak dużym kłopotem dla banków jest brak możliwości stosowania screenscrappingu. Firmy pozabankowe nie mają w tej dziedzinie żadnych ograniczeń i mogą podgryzać banki. Jakiś czas temu Idea Bank - instytucja finansowa specjalizująca się w obsłudze małych firm - próbował wykorzystać "robaka" do badania zdolności kredytowej klientów , ale dostał bana od KNF. Teraz identyczną metodę chce stosować platforma KredytMarket.com. I zabrać klientów Idea Bankowi między innymi . Dzięki "robakowi" KredytMarket.com pobiera historię rachunku bankowego lub - i to jest bardzo ciekawe! - konta przedsiębiorcy na Allegro, dorzuca te dane do wiadomości, które uzyska z BIK oraz BIG-ów (biur informacji gospodarczej), a potem wypłaca pieniądze . Wniosek składa się w internecie, nie trzeba żadnych papierów, a cała akcja przebiega błyskawicznie. Prowizja wynosi 1%, a oprocentowanie 9,5%, nie ma żadnych dodatkowych kosztów.

KredytMarket.com nie jest bankiem, więc nie udziela kredytów z depozytów klientowskich, tylko od inwestorów , którzy wpłacili mu kasę z uprzejmą prośbą o jej korzystne ulokowanie. I w zasadzie tylko czekanie na zielone światło od owych inwestorów sprawia, że KredytMarket.com nie przelewa pieniądze przedsiębiorcy od razu, w ciągu kwadransa czy innej - równie pomijalnej - jednostki czasu. Nie każdy dostanie pożyczkę. Poza ewentualnymi alertami wynikającymi z tego co "wypluje" BIK lub BIG-i oraz ewentualnie poza wstydliwymi tajemnicami, które odkryje analiza historii rachunku bankowego chętnego na pieniądze (lub jego konta na Allegro) wniosek może być odrzucony jeśli historia rachunku bankowego lub "allegrowego" jest krótsza, niż dwa lata. No i trzeba pamiętać: to nie są mikropożyczki - kwota wynosi od 10.000 zł do 50.000 zł. Moim zdaniem Idea Bank może już zacząć się bać. Jak takie "robaki" w branży fintech się rozpełzną, to bankowcy się nie pozbierają. I nie wystarczy nawet dziesięć specjanych zespołów ds. fintech przy Komisji Nadzoru Finansowego. 

-----------------------------------------------------------------------

ZOBACZ MOJE PROGRAMY WIDEO!  Zapraszam do obejrzenia  pierwszego sezonu tygodnika wideo "Kasownik Samcika" . Jest tam o sprytnych sposobach na oszczędzanie, o studiowaniu, pracowaniu, zaciąganiu kredytu hipotecznego, o zakupach, kontach bankowych, ubezpieczeniach, lokatach, podatkach... Poza poradami w każdym wydaniu czerstwy żart prowadzącego :-)), ciekawostka o pieniądzach oraz finansowy trik Samcika. Zapraszam do obejrzenia wszystkich zeszłorocznych odcinków. Wkrótce kolejna seria! Subskrybuj kanał YouTube "Subiektywnie o finansach"!

Zapraszam też do obejrzenia spektakularnego cyklu wideo "Od oszczędzania do inwestowania". W ośmiu odcinkach realizowanych przy "wsparciu" wszystkich możliwych żywiołów opowiadam o tym, jak małymi krokami zabrać się do oszczędzania pieniędzy i co można zrobić, żeby namnażały się szybciej.

CHŁOŃ SUBIEKTYWNOŚĆ TAK JAK LUBISZ.  Subiektywność jest multifunkcyjna i się często dyslokuje ;-). Można ją spotkać tu i tam. W internecie, mediach społecznościowych, na wideo, w prasie, książkach oraz na spotkaniach, odczytach, konferencjach - wszędzie tam, gdzie mówi się o pieniądzach. Blog "Subiektywnie o finansach" codziennie, od ponad siedmiu lat, zapewnia niezbędną dawkę wiedzy o Waszych pieniądzach. Prześwietlanie produktów finansowych, ekskluzywne wiadomości o nowych produktach oraz piętnowanie skandalicznych praktyk i interwencje w Waszych sprawach. Dołącz do dziesiątek i setek tysięcy czytelników - codziennie  zaglądaj na samcik.blox.pl, nowy wpis wpada tu zwykle tuż po godz. 9.00. Jeśli chcesz wiedzieć jeszcze więcej i ze mną podyskutować, zostań fanem blogu na Facebooku (jest nas już 38.000!), na Twitterze (tu wraz ze mną rządzi 10.000 followersów).  Zapraszam też do bezpośredniego kontaktu mejlowego:  maciej.samcik@gazeta.pl. Postaram się odpowiedzieć na każdy e-mail, choć nie obiecuję, że odpowiem szybko ;-).

dywidenda222 O LOKOWANIU OSZCZĘDNOŚCI W AKCJI "DYWIDENDA JAK W BANKU". Od wiosny 2016 r. w blogu trwa akcja "Dywidenda jak w banku", w której zdradzam sposoby na w miarę bezpieczne lokowanie oszczędności inaczej, niż tylko na depozycie bankowym. Zapisując się na newsletter akcji nie przegapicie żadnego z kolejnych tekstów, klipów wideo, webinarów, ani konkursów. W akcji bierze też udział Longterm.pl, najstarszy bloger zajmujący się inwestowaniem długoterminowym - Giełda Papierów Wartościowych oraz Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Obejrzyjcie też jak - wspólnie z Longtermem - mierzyliśmy się z lękami związanymi z lokowaniem oszczędności, zwiedzaliśmy kasyno, udaliśmy się na ryby. Zabawne i pouczające.

//

Bank kazał jej zapłacić 100 zł. Wyprowadziła kontrę i... wygrała! Bank popełnił prosty błąd

$
0
0

Pieniądze zarabiane na posiadaczach nie używanych kont to stała pozycja w "budżetach prowizyjnych" większości banków. O ile jeszcze kiedyś posiadanie rachunku, który świeci pustkami, nie niosło za sobą żadnych negatywnych konsekwencji, to teraz - zwłaszcza, gdy klient wziął też kartę debetową - jest już surowo karane. Na domiar złego nie wszystkie banki uczciwie uprzedzają nieaktywnych klientów o istniejącym zadłużeniu wynikającym z nieużywania konta. Przypominają sobie o ściągnięciu zaległych opłat dopiero wtedy, gdy w grę wchodzą już kwoty idące w setki złotych. Otrzymując monit z żądaniem zapłaty np. 150 zł za konto bankowe, o którego istnieniu dawno zapomnieliśmy, czujemy się zagonieni do narożnika. Niesłusznie. Jedna z moich czytelniczek odpowiedziała kontrą i wygrała z bankiem na punkty. Wygrała, jak twierdzi, z nudów. Bo mogła i chciała się z bankowcami podroczyć.

"Miałam kiedyś konto w Getin Banku z kartą umożliwiającą cash-back. Zapomniałam o nim na jakiś czas. Przypomniałam sobie parę miesięcy temu i ze strachem w oczach postanowiłam sprawdzić naliczone opłaty. Było prawie 100 zł"

- pisze pani Iwona. Oczywiście natychmiast zadzwoniła do banku i zapytała dlaczego jest winna aż tyle. Okazało się, że jej konto promocyjne, z naliczanym money-backiem za transakcje kartowe, zostało przekształcone w standardowe konto GetinUp, które - jeśli nieużywane - jest potwornie drogie. Pani Iwona najpierw zalała się zimnym potem, a potem zaczęła szukać punktów zaczepienia.

"Nie kojarzyłam żadnej informacji z banku - listownej, ani mailowej, że moje konto zmienia się w zwykłe. W dodatku w panelu logowania nazwa konta była nadal "promocyjna", a nie GetinUp"

Konsultantka podobno motała się w zeznaniach i nie była w stanie wytłumaczyć na jakiej podstawie bank zmienił jej pakiet i nie poinformował o tej zmianie listem lub mejlem, za to zaczął naliczać opłaty. Pani Iwona grzecznie wysłuchała jej wywodów, a potem równie grzecznie poprosiła o umorzenie opłat naliczonych na koncie. Konsultantka powiedziała, że może co najwyżej przyjąć skargę, która zostanie rozpatrzona przez "wyższe czynniki" w banku. Jakiś czas później pani Iwona otrzymała od banku odpowiedź:

"W przypadku wystąpienia salda ujemnego na rachunku możemy prowadzić działania windykacyjne (m.in. wysyłka monitów). Niemniej jednak, powyższe nie jest regulaminowym bądź umownym naszym obowiązkiem, w związku z czym brak podjęcia działań windykacyjnych oraz brak rozwiązania przedmiotowej umowy o prowadzenie ROR nie stanowi z naszej strony naruszenia. W świetle powyższych faktów informujemy, że nie mamy podstaw do anulowania zadłużenia powstałego na przedmiotowym rachunku. Prosimy o uregulowanie zaległości"

- odpisał bank. Nic nadzwyczajnego: oni zawsze tak odpowiadają klientowi, który jeszcze nie zaczął się awanturować. Ale pani Iwona ma alergię na sytuację, w której jest przyparta do muru. Wyciągnęła więc asa z rękawa. Szczęśliwym trafem przypomniała sobie, że na okres trwania promocji - czyli jeszcze zanim przekształcono konto w standardowy pakiet GetinUp - przypadał koniec ważności jej karty debetowej. I że nowej karty nie dostała (nie wiadomo czy bank nie wysłał, czy wysłał, ale przesyłka zaginęła). A więc nie mogłaby spełnić warunków darmowości konta GetinUp, czyli wykonać określonej liczby płatności kartowych, by nie płacić za konto, w które przekształcono jej poprzedni rachunek.

"Nie mogę spełnić warunków umowy bez aktywnej karty debetowej, a mimo ostatniej rozmowy z państwa konsultantem nadal nie otrzymałam nowej karty"

- argumentowała pani Iwona. Wymiana maili trwała dobrych kilka tygodni, aż w końcu bank powiedział "pas" . Napisali, że generalnie klientka nie ma racji i że oni nie wiedzą z kim pani Iwona rozmawiała (w sensie: który pracownik plątał się w zeznaniach, bo przecież nie miałby żadnego powodu, żeby się plątać), ale... w imię dobrej współpracy umarzają tę stówkę długu.

"Macieju, wiesz jak się czuję? Absolutnie fantastycznie - jak Joanna d'Arc, albo inna silna postać kobieca. Jak damskie wydanie bohatera domu z reklamy Leroy Merlin. Zadłużenie nie było duże, mogłam je spokojnie spłacić, ale tknęło mnie coś, co chciało zrobić bankowi małego psikusa - tak dla urozmaicenia życia :-)"

Spierając się z bankami czasem nie wystarczy mieć rację. Trzeba też cierpliwości, czasu i pomysłu, by znaleźć argumenty przyciskające bankowców do ściany. W tym przypadku bank miał trochę za uszami: zmienił klientce pakiet ROR na droższy (najpewniej miał do tego prawo), ale nie poinformował jej, że będzie płaciła prowizje za nieużywanie karty i na dodatek tej karty jej nie dostarczył (a w każdym razie nie dostarczył prawidłowo, a więc nie ma żadnego dowodu na to, że otrzymała plastik do ręki). A na koniec jeszcze "zapomniał" wysyłać sukcesywnie monity, tylko czekał aż dług osiągnie postać trzycyfrową. Oczywiście: bank mógł też walczyć do upadłego - jak nie tak dawno Raiffeisen, który w dwóch instancjach w sądzie toczył śmiertelny bój o jakieś 5 zł - ale potrafił poskromić swą dzikość. Za to należy mu się mały plus na drodze to tego, by wreszcie nauczyć tego konia latać ;-).

Piękne! Wymazali z regulaminu promocji słówko "lub", bo... za dużo ludzi im się zapisało ;-)

$
0
0

Banki mają różne sposoby na aktywizowanie "śpiących" klientów, którzy założyli konto jako "zapasowe", ale go nie używają . Najczęściej spotykanym patentem jest nagradzanie takich klientów za transakcje kartowe. Jedni zwracają jakiś procent od każdej transakcji, inni wypłacają większą kwotę na raz. Obie drogi są dobre. Jeśli klient płaci kartą to znaczy, że musiał przelać na konto pieniądze. Jak już raz przelał, to trzeba go przekonać, żeby zaczął przelewać nie tylko jakieś-tam "pieniądze", ale wynagrodzenie, czyli żeby zgłosił konto u pracodawcy jako główne . Wszystkie bankowe poczynania są skierowane właśnie w tym właśnie kierunku. Kłopot pojawia się wtedy, gdy bankowcy zaczynają kombinować - chcą mieć ciastko (czyli aktywnych klientów) i zjeść ciastko (czyli "przytulić" pieniądze, które miały iść na ich pozyskanie).

Za kombinowanie na całego wziął się T-Mobile Usługi Bankowe, który - jak każdy bank telekomowy - od zawsze miał taki problem, że klienci chętnie zakładają konta, ale... puste. T-Mobile ich nęcił 5%-owym money-backiem oraz Tomaszem Kotem , ale ostatnio poszedł jeszcze dalej i ogłosił, że każdemu nieaktywnemu klientowi zapłaci 50 zł jeśli stanie się on aktywny, czyli przeleje na konto 2000 zł i trzy razy zapłaci kartą oraz uaktywni zgody marketingowe. Nie będę się nad tym konceptem rozwodził, świetnie opisał to mój kolega-bloger livesmarter.pl, spec od wszelkich bankowych promocji. Według regulaminu promocji nieaktywny klient to ten... w zasadzie to nie wiadomo kto nim jest, bo regulamin został tak napisany, że inaczej go czytali klienci, a inaczej bankowcy. Infolinię T-Mobile Usługi Bankowe zalały telefony od wściekłych klientów, którym bank nie chciał uruchomić promocji, choć powinien.

W czym problem? Zapis regulaminu brzmiał (bo już nie brzmi, o czym dalej) w taki sposób, że 50 zł może dostać ten, kto w grudniu 2016 r. miał w banku T-Mobile rachunek, ale w tamtym miesiącu nie było nań wpływu pensji, emerytury, ani stypendium . Alternatywnym warunkiem był ten, że w poprzednich trzech miesiącach na konto klienta nie wpłynęło łącznie więcej, niż 500 zł. Alternatywnym, bo oba warunki oddzielało słowo "lub". Sęk w tym, że jeśli do banku w celu zassania 50 zł zgłosił się klient, któremu nie wpłynęła w grudniu na konto w banku T-Mobile pensja, ani stypendium, ale za to w poprzednich trzech miesiącach miał jakieś wpływy (i w sumie przekroczyły 500 zł) - w większości przypadków był informowany, iż nie może wziąć udziału w promocji. A więc nawet jeśli przeleje 2000 zł, trzy razy zapłaci kartą oraz zatwierdzi zgody marketingowe - nie dostanie pięciu dyszek.

"Złożyłem reklamację. Spełniam jeden warunek – nie wpłynęło na konto wynagrodzenie. Ale łączna kwota wpływów w październiku, listopadzie i grudniu 2016 r. wynosiła troszkę więcej niż 500 zł. Osobiście uważam, że powinienem załapać się na promocję. Słowo kluczowe to „lub”, nie ma tam spójnika „i” więc według mnie drugi warunek nie musi być wcale spełniony, żeby zakwalifikować się do tej premii. Na infolinii pani konsultantka nie chciała uruchomić promocji. Zastanawiam się jeszcze, czy reklamować to przez e-maila do banku"

- to tylko jeden z wielu oburzonych głosów klientów. Wygląda na to, że ktoś w banku T-Mobile coś wąchał pisząc regulamin promocji i wyprodukował dokument o innej treści, niż zamierzano. Bank chciał zapłacić 50 zł tylko tym bardzo nieaktywnym klientom, którym nie tylko nie wpływa na konto pensja, ale w ogóle nie wpływają żadne znaczące pieniądze. Niestety, zamiast "i" do regulaminu wpadło "lub", co oznaczało, że w promocji może wziąć dużo większa liczba klientów - nie tylko tych trwale nieaktywnych. A takim osobnikom bank T-Mobile płacić nie zamierzał. Tylko, że oni nie chcą się odczepić i wciąż składają takie reklamacje:

"Witam! Chciałbym dołączyć do Państwa promocji „Bonus za wynagrodzenie”. Niestety nie wyświetla mi się w bankowości elektronicznej baner, który to umożliwia. Kontaktowałem się już z infolinią i otrzymałem odpowiedź, że w moim przypadku jest to niemożliwe, ponieważ mimo iż nie wpływa do Państwa moje wynagrodzenie, to rzekomo nie spełniam drugiej części warunku udziału w promocji, który mówi o łącznych wpływach w październiku, listopadzie i grudniu poniżej 500 zł. Uważam, że Państwa regulamin jest w tej kwestii sprzeczny z tym, co usłyszałem na infolinii i niniejszym składam reklamację"

- napisał do banku jakiś złośliwy gnom. To kolejny dowód na to, że zapisy regulaminowe rozjechały się kompletnie z tym, co bank zamierzał nagradzać. I że ktoś, kto napisał taki regulamin, tak mącił i mieszał, że z tego wszystkiego wsadziło mu się o jedno "lub" za dużo. Zebrały się więc tęgie bankowe głowy i wymyśliły napoleoński plan. Plan jasny i klarowny. Tęgie głowy po prostu... podmieniły regulamin na inny. W czasie trwania promocji ;-). W przyrodzie jednak nic nie ginie, mam więc dla Was, kochani czytelnicy i nie mniej kochani bankowcy z T-Mobile Usługi Bankowe by Alior Bank, dwa różne regulaminy do tej samej akcji promocyjnej. Znajdźcie różnice ;-). I powiedzcie z jaką słynną aferą Wam się kojarzy ten numer. 

tmobile_promocja1

tmobile_promocja2

Jeden regulamin obowiązuje od 10 stycznia, a drugi od 18 stycznia. W jednym jest "lub", w drugim jest "i". Skoro nie udało się spławić wszystkich upierdliwców, którzy zostali odesłani z kwitkiem po spełnieniu jednego z dwóch warunków promocji, zastosowano "rozwiązanie systemowe". A że w środku trwania promocji? To pikuś. Ciemny lud wszystko kupi. Albo i nie:

"Ciekawe czy bank zechce wyjść z tej kłopotliwej sytuacji z twarzą jeszcze zanim odpowiednie organy zaczną drążyć ten temat, zaś blogi finansowe i media - z redaktorem Samcikiem na czele - zaczną pisać o instytucji która, jeśli coś jej się nie podoba w regulaminie przez siebie stworzonym, po cichu go zmienia"

- to kolejny gorzki post, wzity tym razem z blogu livesmarter.pl. Kochani bankowcy. Nie róbcie z ludzi idiotów, grzecznie proszę. Jeśli daliście w regulaminie ciała, to połknijcie tę żabę i wypłaćcie wszystkim bonus, przepraszając za zamieszanie. Innego wyjścia po prostu nie ma. W innym wypadku stracicie twarz. Jeśli dziś podmieniacie po cichu regulamin, to dlaczego ktoś ma uwierzyć, że jutro nie podmienicie mu salda na koncie? Zaufanie do instytucji oraz do danego słowa rodzi się w bólach, a stracić je można bardzo szybko. Będę się tej sprawie przyglądał i nie omieszkam Was poinformować jak się skończyła. Aliorowcy, którzy - zdaje się - zarządzają telekomowym bankiem T-Mobile - już kiedyś mieli podobne problemy. Pobierali prowizje, których nie powinni pobierać, co byłem łaskaw wyświetlić i przekonać ich do naprawienia win, był też epizod z dziurawym regulaminem akcji money-back. Problem podobny do opisywanego tutaj miał też niedawno BNP Paribas, który obiecał klientom tablety, ale nie aż tyle ;-)). Za feralną promocję przepraszał potem sam prezes banku. Twardo swego trzymają się - jak pijany płotu - tylko Norwegowie z DNB, ale tu stawką nie są jakieś-tam drobne banknoty, czy tablety, ale grube tysiące i dziesiątki tysięcy złotych. 

ZOBACZ MOJE PROGRAMY WIDEO!  Zapraszam do obejrzenia  pierwszego sezonu tygodnika wideo "Kasownik Samcika" . Jest tam o sprytnych sposobach na oszczędzanie, o studiowaniu, pracowaniu, zaciąganiu kredytu hipotecznego, o zakupach, kontach bankowych, ubezpieczeniach, lokatach, podatkach... Poza poradami w każdym wydaniu czerstwy żart prowadzącego :-)), ciekawostka o pieniądzach oraz finansowy trik Samcika. Zapraszam do obejrzenia wszystkich zeszłorocznych odcinków. Wkrótce kolejna seria! Subskrybuj kanał YouTube "Subiektywnie o finansach"!

Zapraszam też do obejrzenia spektakularnego cyklu wideo "Od oszczędzania do inwestowania". W ośmiu odcinkach realizowanych przy "wsparciu" wszystkich możliwych żywiołów opowiadam o tym, jak małymi krokami zabrać się do oszczędzania pieniędzy i co można zrobić, żeby namnażały się szybciej.

"SUBIEKTYWNOŚĆ" OBSYPANA NAGRODAMI.  Pod koniec 2016 r. miałem przyjemność odebrać "Nagrodę Dziennikarstwa Ekonomicznego" w konkursie organizowanym przez "Press Club" . Nie mam wątpliwości, że tę nagrodę - jak i wszystkie poprzednie - zawdzięczam w dużej części Wam, moim Czytelnikom. Dziękuję za to, że jesteście ze mną i że wspólnie możemy walczyć o lepsze jutro finansowe. Do tej pory odebrałem między innymi nagrody: >>> Dwukrotnie Grand Press : w 2005 r. w kategorii "Dziennikarstwo Specjalistyczne"  oraz w 2014 r. Grand Press Economy dla najlepszego dziennikarza ekonomicznego; >>> Nagrodę im. Władysława Grabskiego w konkursie organizowanym przez Narodowy Bank Polski (w 2013 r.); >>> Nagrodę im. Eugeniusza Kwiatkowskiego w konkursie organizowanym przez Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie (w 2011 r.); >>> Nagrodę Specjalną Prezesa UOKiK w konkursie Auxilium et Libertas (w 2012 r.); >>> Nagrodę "Heros Rynku Kapitałowego" przyznawaną przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (w 2014 r.). 

NagrodaDziennikarstwaEkonomicznego2016laureatMaciejSamcik995x498

 Poza tym byłem jednym z laureatów nagrody im. Dariusza Fikusa za dziennikarstwo najwyższej próby (w 2014 r.). Cieszyłem się też z nagrody im Mariana Krzaka w konkursie Związku Banków Polskich (w 2004 r.) za publikacje poświęcone sektorowi bankowmu,  nagrody Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami  za publikacje poświęcone inwestowaniu i funduszom inwestycyjnym (2007 r. ), nagrody "Złote Skrzydła" w konkursie Krajowego Rejestru Długów (w 2010 r.) za edukację ekonomiczną, III Nagrody w konkursie "Tylko Ryba nie bierze" organizowanym przez Fundację Batorego za publikacje demaskujące nieprawidłowości w sferze publicznej (w 2006 r.). Byłem też Dziennikarzem Roku Kongresu Gospodarki Elektronicznej (w 2011 r. ) oraz laureatem nagrody Ekonomiczny Blog Roku w konkursie organizowanym przez Money.pl (w 2014 r.)

dywidenda222 O LOKOWANIU OSZCZĘDNOŚCI W AKCJI "DYWIDENDA JAK W BANKU". Od wiosny 2016 r. w blogu trwa akcja "Dywidenda jak w banku", w której zdradzam sposoby na w miarę bezpieczne lokowanie oszczędności inaczej, niż tylko na depozycie bankowym. Zapisując się na newsletter akcji nie przegapicie żadnego z kolejnych tekstów, klipów wideo, webinarów, ani konkursów. W akcji bierze też udział Longterm.pl, najstarszy bloger zajmujący się inwestowaniem długoterminowym - Giełda Papierów Wartościowych oraz Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych. Obejrzyjcie też jak - wspólnie z Longtermem - mierzyliśmy się z lękami związanymi z lokowaniem oszczędności, zwiedzaliśmy kasyno, udaliśmy się na ryby. Zabawne i pouczające.

W bankach rusza rewolucja. Konto i kredyt dadzą przez... wideoczat. Pokazujesz dowód i gotowe!

$
0
0

Jak najszybciej i najprościej założyć konto w banku? Odkąd modne stały się kradzieże tożsamości sprawa się mocno skomplikowała. Jeszcze rok-dwa lata temu proces otwierania rachunku dało się zamknąć w kilku, kilkunastu minutach . Wpisywało się swoje dane do formularza na stronie banku, a ten prosił o przelew weryfikacyjny, czyli o przesłanie kilku groszy z już otwartego rachunku w innym banku. Założenie było takie, że skoro ten inny bank kiedyś mi założyć "tradycyjne" konto, to musiał mnie widzieć w wersji live, a moje dane (widoczne na potwierdzeniach wszystkich przelewów) spisał z dowodu osobistego. Jeśli więc to, co wpisałem na swój temat w formularzu internetowym, chcąc założyć nowe konto, zgadzało się w 100% z informacjami, które przyszły z innego banku (w sensie nazwiska i adresu), to świeżutki rachunek można było założyć nie widząc klienta, ani nawet jego dokumentu tożsamości. Prowokowało to różne kobiety z temperamentem do internetowych zaczepek ;-)

Te piękne czasy się skończyły. Nadzór bankowy zabronił przyjmowania domyślnie, że skoro jakiś "inny bank" założył mi konto, to zostałem przezeń osobiście zidentyfikowany. Teraz każdy bank, zakładający klientowi konto, musi sam uzyskać pewność, że dana osoba jest tą, za którą się podaje. Albo więc trzeba osobiście dreptać do oddziału i się wylegitymować, albo załatwiać proces z pomocą kuriera, który przywozi dokumentację do podpisu i potwierdza zgodność danych z dowodem osobistym (ta druga ścieżka jest już odrobinę ryzykowna, mając czyjeś dane z dowodu można próbować kuriera oszukać albo przekupić). Tak czy siak: ostatnio zakładanie nowych kont i przenoszenie się z jednego banku do drugiego stało się trudniejsze, zamiast być łatwiejsze. I to jest pewnie powód, dla którego bankowców zaczynają podgryzać firmy finansowe, które nie mają nad sobą obostrzeń nadzorczych.

Całkowicie zdalnie (skanem dowodu i zdjęciem twarzy) potwierdza się na przykład założenie konta na quasibankowej platformie DiPocket, zaś samym tylko skanem dowodu - w nowym dziecku niemieckiej firmy pożyczkowej Kredito24 - na platformie MonedoPay . Jaka może być odpowiedź banków? Wygląda na to, że jest nią... wideoczat. Tą drogą poszło już kilka banków w Niemczech i Austrii. Przed chwilą uruchomieniem otwierania kont bankowych za pomocą wideo pochwalili się Austriacy z Erste . Bank ten - choć jest jednym z największych w naszej części Europy - nie ma działalności detalicznej w Polsce, ale warto mu się przyglądać, bo jego rozwiązania zapewne wkrótce trafią i do nas. Z podobnej technologii korzysta Commerzbank i szwajcarski UBS (aczkolwiek nie wiem w jakiej skali) oraz oczywiście nowe banki smartfonowe i kilka fin-techów. Ledwie kilkanaście dni temu zielone światło do takiej właśnie zdalnej identyfikacji klientów dał austriacki nadzór bankowy. Klient - jak to zwykle bywa przy tego typu nowinkach - nie ma obowiązku zakładać konta w nowy sposób, jest to opcja do wyboru, dostępna w określonych godzinach pracy działu odpowiadającego za kontakt wideo z klientami.

Jak to wygląda? Wchodzę na stronę banku, klikam opcję "otwórz nowy rachunek", wybieram formułę wideoczatu, łączę się z konsultantem i pokazuję do kamerki swoją twarzyczkę oraz dowód tożsamości (trzeba go pokazać pod różnymi kątami, system sprawdza m.in. zabezpieczenia hologramowe). Co ciekawe nie musi to być dowód osobisty, może być też paszport lub prawo jazdy. W Polsce jak ktoś ma przeterminowany dowód osobisty to nie tylko nie założy nigdzie nowego konta, ale wręcz może zostać skutecznie ubezwłasnowolniony. A w Austrii każdy oficjalny dokument tożsamości może być wykorzystany jako podstawa identyfikacji nowego klienta. Na podstawie informacji z dokumentu tożsamości system zaciąga i przetwarza dane klienta, więc nie trzeba wypełniać żadnych formularzy . Jednocześnie klient - korzystając z geolokalizacji - wybiera sobie najbliższy oddział banku, który będzie jego "macierzystym" . Poza kolejną weryfikacją twarzy i dowodu klient "przedstawia się" głosem i autoryzuje SMS-em weryfikacyjnym smartfona, za pomocą którego będzie się kontaktował z bankiem.

erste_IDnow_Identprozess_k

W ten sposób założenie konta bankowego nie tylko trwa pioruńsko szybko (w Erste mówią, że maksymalnie 10 minut, ale moim zdaniem i tak przeszacowują, chyba, że są kolejki do wideoczatu ;-)), ale i bez wypełniania formularzy . Oczywiście: jeśli system coś źle zapisze, to w ramach specjalnego formularza trzeba skorygować dane, lecz to i tak prostsze, niż samodzielne wpisywanie danych osobowych, adresów, PESEL-i, numerów dowodów, numerów buta itp. No i nie bez znaczenia jest fakt, że najprościej się używa tego systemu przez smartfona. A jak ktoś założył konto ze smartfonem w ręku, to potem i nie będzie miał oporów, żeby w ten sposób robić przelewy i płacić za zakupy. Zresztą - to też już zapowiadają m.in. Austriacy z Erste - system identyfikacji klienta poprzez wideoczat będzie w tym roku wdrożony nie tylko do zakładania kont, ale i do szybkich kredytów gotówkowych, pożyczek samochodowych i innych rzeczy, w których szybkość ma znaczenie.

A gdzie my jesteśmy na tej drodze? W różnych bankach różnie bywa, ale patrząc na to, czym ostatnio zaskoczył jednego z moich czytelników Citibank - nie jest dobrze ;-)). Klient jest świadomym konsumentem, więc nie zostawia nigdzie "gotowych do użycia" skanów, ani kserokopii swojego dowodu tożsamości. W Citi też nie chciał zostawiać, choć oczywiście bez tego nie ma mowy o otrzymaniu w tym banku karty kredytowej. Zgodnie z moją rekomendacją ów klient - ulegając słowom bankowców, że bez skanu ani rusz - zabezpieczył się w taki sposób, że na kserokopii dowodu chciał wpisać adnotację typu "Dla Citi" (żeby w razie wycieku danych jego dowód nie mógł zostać sklonowany i wykorzystany w niecnych celach) .

"Dostałem od banku listę wymaganych dokumentów, m.in. skan dowodu. Zrobiłem kserokopię. Na kserokopii zaś odpowiednią adnotację, przy czym wydaje mi się, że nie zaszła ona na żadne literki, zdjęcie, ani inne istotne części kopii. Mieściła się, w całości na 'tle'. Przyjechał kurier. Obejrzał oryginalny dowód, więc mógł się przekonać, że kserokopia jest zgodna z oryginałem. Później w rozmowie z bankiem dowiedziałem się, że "analityk tego nie przyjmie". Dlaczego bank utrudnia klientom stosowanie dobrych praktych w zakresie utrudniania kradzieży tożsamości?"

Dobre pytanie. Jak widać w niektórych polskich bankach nie tylko nie ma mowy o identyfikacji via wideoczat i poprzez pokazanie dowodu tożsamości przez kamerkę, ale wręcz nie ma mowy, by bank zrezygnował z posiadania w swoich archiwach dziewiczo czystej kopii dokumentów tożsamości klienta. Ech... stąd do nowoczesności...


Konta z dożywotnią gwarancją darmowości idą do piachu? Pocztowcy dadzą klientom wycisk

$
0
0

Coraz mniej jest kont bankowych, które oferują bezwarunkową darmowość. O ile mi wiadomo, urocze "zero" za komplecik pt. konto bankowe z kartą debetową oferują bez żadnych warunków już tylko Orange Finanse i Nest Bank . Wykruszają się też banki, które postanowiły wyróżnić się innym mechanizmem - gwarancją utrzymania darmowości swojego konta. Od 1 lutego Bank Pocztowy wycofuje z oferty "Konto Zawsze Darmowe", które oferowało dożywotnie zero za prowadzenie ROR-u. Kto już je założył może być pewny, że nadal będzie korzystał z danej w przeszłości obietnicy, ale nowi klienci już się nie zapiszą. To oznacza, że na rynku pozostają tylko dwa banki gwarantujące, że nie wprowadzą opłat za prowadzenie ROR-u - Alior ("Konto Wyższej Jakości" z gwarancją na pięć lat) oraz Raiffeisen ("Wymarzone Konto").

Czytaj też: Jeden z nielicznych rachunków za bezwarunkowe zero. I bonusy za dzieci!

BANK POCZTOWY JUŻ NIC NIE GWARANTUJE. W obu przypadkach - Aliora i Raiffeisena - gwarancja nie dotyczy darmowości plastiku - Raiffeisen każe płacić zań 3 zł bez możliwości zwolnienia, a Alior - 12 zł (z możliwością zwolnienia po zapłaceniu kartą 700 zł miesięcznie albo wpływie 2500 zł). Bank Pocztowy oferował darmoszkę bez warunków i z gwarancją na całe życie - jeśli ktoś nie miał karty do konta, to nie musiał wypełniać żadnych warunków. Jeśli klient Pocztowego miał kartę - to mógł ją mieć również za darmo po zapłaceniu kartą za zakupy 300 zł miesięcznie (nie miała znaczenia liczba transakcji). Od środy  "Konta Zawsze Darmowego" nie będzie już w ofercie.

CHODZISZ NA POCZTĘ? ZAPŁACISZ ZA KONTO JAK ZA ZBOŻE. Bank Pocztowy bez gwarancji darmowego konta nie będzie już tak atrakcyjną opcją dla osób lubiących postać w kolejce do okienka i wypisać papierowe polecenie przelewu długopisem. I stanie się zupełnie nieatrakcyjną opcją dla osób, które lubią płacić tylko gotówką . Zamiast "zawsze darmowego" Bank Pocztowy będzie miał bowiem w ofercie "Bliskie Konto Pocztowe", które charakteryzuje się 10-złotową opłatą miesięczną (dla seniorów - 5 zł), z której będzie można zejść do zera dopiero po zapłaceniu kartą w sklepach łącznie 300 zł (nie musi to być jedna transakcja). Bez dodatkowych opłat będzie można wpłacać i wypłacać z konta gotówkę w placówkach pocztowych oraz wykonywać przelewy przez internet i w automatycznym serwisie telefonicznym (czyli bez korzystania z "żywego" konsultanta). Za dodatkowe 5-7 zł będzie można zamówić sobie gotówkę z dostawą do domu (czyli z dowozem przez listonosza).

ROR ZA DARMO? TYLKO Z PLASTIKIEM I INTERNETEM.  Krótko pisząc: kto nie lubi (lub nie ma gdzie) płacić za zakupy kartą płatniczą najtańsze konto w Pocztowym będzie miał za 10 zł (jeśli jest emerytem - to za 5 zł). A kto nie lubi robić przelewów automatycznie (przez telefon lub internet), to zapłaci nawet więcej. Polecenie przelewu zlecone osobiście na poczcie ma kosztować dodatkowo 2,5 zł). Wypłaty z bankomatów też będą kosztowały dodatkowo (to uwaga do tych, którzy mają do placówki poczty dalej, niż do bankomatu). Każde skorzystanie z bankomatu będzie "wyceniane" na 2 zł.  Ma-sa-kra. Jak żyć? Przepis dla nowych klientów, którzy nie będą się cieszyli "prawami nabytymi", jest prosty.   Wypłaty gotówki - tylko na poczcie. Przelewy - tylko w internecie. Zakupy - co najmniej za 300 zł w ciągu miesiąca płatne kartą. Inaczej za "Bliskie Konto Pocztowe" będziecie płacili jak za zboże. Nie wiem czy znajdą w Pocztowym jakichś chętnych do założenia wchodzącego właśnie do oferty rachunku.

WYPASIONY ROR NA POCZCIE ZA 15 ZŁ MIESIĘCZNIE. Jak ktoś chce mieć "w cenie" wszystkie podstawowe usługi - czyli kartę debetową, wszystkie w kraju bankomaty, wypłaty gotówki na poczcie, dowolne przelewy bez względu na sposób ich wykonania (internet, telefon, placówki pocztowe) - to może sobie założyć drugi wchodzący właśnie do sprzedaży rachunek - "Pocztowe Konto Bez Ograniczeń". Pakiecik usług jest dość przyjemny i rozbudowany, ale cena zabija - 15 zł miesięcznie. Dla otrząśnięcia się z szoku można dodać, że w tej cenie jest jedna miesięcznie dostawa gotówki przez listonosza. Nie wiem ilu fanów Poczty Polskiej jest gotowych płacić 15 zł miesięcznie za wypasione konto. I jeszcze bardziej nie wiem jak to możliwe, że poczta, mając "nadreprezentację" klientów tradycyjnych, przyzwyczajonych do obsługi placówkowej, każe im płacić za możliwość złożenie polecenia przelewu (np. płatności za prąd i gaz) na poczcie oraz za dostawę kasy przez listonosza. W ten sposób Bank Pocztowy sam sobie "uszkodził" dwie kluczowe przewagi konkurencyjne, które jeszcze mu zostały. Chociaż być może to zamierzona strategia, by zyskać nową cechę - klientów używających kart płatniczych.

KUPUJ LEKI, CHODŹ DO TEATRU: ODDADZĄ 20 ZŁ MIESIĘCZNIE. Żeby nie było, że pocztowi bankowcy są tak całkiem źli i podli, to wprowadzają też money-back pod nazwą "Same korzyści" . Będzie można sobie wybrać jedną kategorię transakcji, za którą bank będzie zwracał 5%, ale nie więcej, niż 20 zł miesięcznie oraz 200 zł do końca 2017 r. Oczywiście pod warunkiem, że zakupy lub usługi z tej kategorii zostaną opłacone kartą. Do wyboru są następujące kategorie: wydatki zdrowotne (czyli w aptekach, ale warto uważać, bo już klienci innego banku się na to nacięli ), kulturalne (kina, teatry, muzea, opery, filharmonie - kiedyś takim hedonistom płaciło się nawet 60 zł miesięcznie ), sportowe (sklepy sportowe i rowerowe, serwisy sportowe, pływalnie, baseny i aquaparki, parki rozrywki, kluby sportowe oraz fitness, obozy sportowe i rekreacyjne, stoki narciarskie, szkoły tańca). Aby money-back był w ogóle naliczony trzeba "wykręcić" kartą 300 zł miesięcznie.  Z kolei  żeby owe 5% w całości wykorzystać trzeba zrobić zakupy za 400 zł, co nie jest bardzo wygórowaną kwotą, choć nie każdy ma na tyle wysokie dochody, żeby to wykręcić. Ale jeśli ktoś już wykręci to... można wziąć sobie w Pocztowym konto deluxe za 15 zł miesięcznie, mieć furę usług w abonamencie i wydając po 400 zł np. na leki refinansować sobie tę opłatę za konto. Money-back w Pocztowym jest wart pochwały, choć skorzystają z niego tylko klienci, których stać na to, by wywać 400 zł miesięcznie na leki lub przyjemności.

Mistrzowie subtelnego przykręcania śruby. Ten money-back będzie tylko dla... ukredytowanych

$
0
0

Drobna, aczkolwiek symptomatyczna zmiana nastąpiła właśnie w jednym z nielicznych wciąż pozostałych przy życiu programów premiowych (tych, dzięki którym możemy "zarabiać" na używaniu karty wydanej konta bankowego). Chcę o niej opowiedzieć, bo wiem, że wyznaczy ona trend także innym bankom, a więc może dotyczyć wielu. Rzecz dzieje się w banku T-Mobile, który niemiecki telekom prowadzi w Polsce wspólnie z Aliorem. Jak wiecie, flagowym pakietem banku T-Mobile jest Konto Freemium, które jest za zero, o ile klient zapłaci kartą 200 zł miesięcznie (darmowe są też wypłaty z dowolnego bankomatu w miesiącu). T-Mobile wyróżnia się jedną z najnowocześniejszych na rynku aplikacji mobilnych oraz właśnie programem premiowym. W jego ramach można dostawać 5% zwrotu za zakupy, ale nie więcej niż 15 zł miesięcznie. Rabat nie jest może duży, ale za to łatwy do uzyskania, bo dotyczy wszystkich zakupów kartowych, a nie tylko w wybranych sklepach (jak często jest u konkurencji).

Takie płacenie klientom za to, że używają kart, jest ważne dla banku telekomowego, bo dla 95% klientów taki bank jest "rezerwowym". Klient, który przychodzi do punktu obsługi T-Mobile, Orange, czy Plusa z reguły ma już gdzieś ROR , więc nie jest łatwo przekonać go, by przeniósł całe domowe finanse do banku w smartfonie. W Orange Finanse (banku stworzonym przez francuski telekom) mają jako teaser najwyżej oprocentowane na rynku konto oszczędnościowe (3,5% w skali roku), w Plus Banku opcję obniżania rachunku za telefon w zamian za intensywne używanie banku, zaś w T-Mobile zachętą jest właśnie owe 15 zł miesięcznie, które niskim kosztem może otrzymać właściwie każdy klient. Przy wysokim procentowym rabacie wystarczy zapłacić kartą za zakupy 300 zł, żeby tę kasę zainkasować. Darmowe konto, darmowe bankomaty i kasa wpadająca comiesięcznie do kieszeni? Jak na dzisiejsze czasy - bomba.

Czytaj też: W co gra ten bank? Czy prawidłowo poinformował o podwyżkach prowizji?

Czytaj też: Niezły numer - dyskretnie wymazali z regulaminu promocji słówko "lub", bo...

No i najwyraźniej w T-Mobile doszli do wniosku, że za dużo już tego dobrego, bo postanowili ograniczyć money-back, ale robiąc to bardzo sprytnie - można powiedzieć, że w białych rękawiczkach. Nie zmieniła się bowiem ani procentowa wartość zwrotu, ani kwotowy limit miesięczny, ani nawet zakres transakcji objętych zwrotem (w dalszym ciągu będą to wszystkie punkty handlowe z drobnymi wyłączeniami uniemożliwiającymi nadużycia). Zmienia się tylko jeden drobiazg: money-back będzie można otrzymywać w nieograniczonym czasowo terminie tylko wtedy, gdy ma się w banku jakikolwiek produkt kredytowy. Kto zatrzymał się na etapie "konto z kartą" będzie mógł otrzymywać money-back jeszcze tylko przez sześć miesięcy. Zmiany wchodzą w życie od maja. 

freemiumregulaminnew

Sprytne? A jakże. Produkty kredytowe to te, na których bank najwięcej zarabia. Jeśli więc klient ma dostawać korzyść w oparciu o transakcyjność, na której z kolei bank zarabia nie za wiele, to niech da od siebie jeszcze coś w zamian. To takie subtelne przykręcenie śruby. Czy mnie to dziwi? Nie. To kolejny etap strategii stosowanej przez bank T-Mobile od dawna. Pierwszym był bank, w którym jest wszystko totalnie za darmo i który Polacy pokochali. Potem - by klienci zaczęli używać banku (a nie tylko go mieć), pojawiła się warunkowa opłata za kartę płatniczą, ale łatwa do uniknięcia. Potem nastąpił czas "kocich opowieści" - a więc program lojalnościowy dobrze płacący za intensywniejsze używanie tej karty . Następnie program ten został zredukowany (z 25 zł miesięcznie do 15 zł miesięcznie). A teraz dokłada się warunek, iż program jest limitowany czasowo, chyba że klient weźmie w banku T-Mobile jakąś formę kredytu. Jakieś pytania? Jestem dziwnie pewny, że tą samą drogą pójdą inne banki oferujące money-back.

Czytaj też o innych promocjach bankowych w blogu jakdorobic.com

Nie ma ich wiele. W banku BGŻ BNP Paribas money-back jest tylko "na powitanie", przez cztery miesiące (choć dość szczodry, 3% wartości zakupów w wszystkich sklepach i do 40 zł miesięcznie). W mBanku też jest to akcja "powitalna" - trwa sześć miesięcy i po zapłaceniu tylko 250 zł miesięcznie kartą dostaje się aż 50 zł nagrody. W Toyota Banku akcja nie jest ograniczona czasowo, zwracają duży procent (5-10% zakupów), ale... tylko na paliwo. Pisałem o tej promocji w blogu - zerknijcie. No i money-back jest mocno uzależniony od sumy oszczędności jakie klient ma w banku. W Banku Pocztowym zwracają aż 5% przez pierwszy rok posiadania konta (do 20 zł miesięcznie), ale też tylko na jedną, wybraną przez klienta kategorię zakupów (zdrowie, sport...) . W Eurobanku płacą również 5% (aż do 60 zł miesięcznie), lecz tylko za wydatki kulturalno-sportowo-rozrywkowe. W Aliorze money-back jest już w ogóle tylko na niby, bo wynosi ledwie 1,5% i to tylo na zakupy w sklepach spożywczych i marketach.

Patrząc na tę degrengoladę money-backów (gdzie te czasy, gdy wyciągało się z takich promocji z palcem w nosie po 720 zł rocznie?) widać trzy rodzaje przykręcania śruby przez banki - jedni ograniczają czas dostępności zwrotów za zakupy , inni wyznaczają tylko jedną kategorię zakupów okraszonych zwrotem , a T-Mobile poszedł trzecią drogą - poprosił klientów, żeby się jeszcze bardziej zaangażowali jeśli chcą mieć w sumie najlepszy na rynku, bo nieograniczony czasowo money-back. Jest to jakoś-tam zrozumiałe, bo przy obecnym poziomie opłat interchange i przy ultraniskim poziomie stóp procentowych banki nie zarabiają na pośrednictwie w transakcjach klienta tyle, żeby zwrócił się kilkunastozłotowy comiesięczny money-back. Nie wykluczam, że duża część klientów banku T-Mobile będzie wolała zrezygnować z money-backu, niż pchać się w drogie kredyty, ale część weźmie np. kartę kredytową, która w T-Mobile pod pewnymi warunkami jest gratis. Tę drogę poleca mój kolega-bloger z jakdorobic.pl.

Koniec ery money-backów? mBank zapłaci za zakupy... punktami Payback. Prześwietlam!

$
0
0

Największy w Polsce program lojalnościowy Payback ostatnio przeżywa okres burz i naporów. Stracił jednego z najcenniejszych partnerów, sieć Empik, z programu wypisał się też jakiś czas temu bank BZ WBK, który najwyraźniej stwierdził, że nie jest to dla klientów jakaś szczególna wartość dodana. O wadach Paybacka pisałem już w blogu nie raz, więc nie będę się powtarzał. Hasłowo przypomnę tylko, iż nie widzę szans powodzenia dla programu, który w XXI wieku wciąż opiera się na plastikowych kartach, bonusowe punkty "wypluwa" w formie papierowych "paragonów", zaś aplikację mobilną ma głównie po to, żeby klient mógł sprawdzić ile ma punktów . Payback nie ma argumentów, by przekonywać swoich członków do większych zakupów w sieciach handlowych, które się z nim sprzymierzyły. Nie ma ich tym bardziej, że jest to program punktowy, w którym odległość między procesem kupowania, a odbiorem nagrody jest przepastna.

Mimo tych wszystkich problemów na wejście do Paybacka zdecydował się mBank , czwarty największy bank w Polsce, obsługujący pewnie z 5 mln klientów. Payback nie został "zainstalowany" na ich rachunkach. Kto chce zbierać punkty Payback używając produktów mBanku musi sobie sam za to "zapłacić". A więc założyć specjalną odbianę eKonta Payback, które od zwykłego różni się tym, że jest obowiązkowa opłata za kartę debetową w wysokości 2 zł . Od swego zarania mBank był instytucją, która podstawowe usługi dawała za free - początkowo bez żadnych warunków, a ostatnio z warunkami, ale dość łatwymi do spełnienia. eKonto Payback jest chyba pierwszym z podstawowych rachunków, w którym nie ma możliwości korzystania z usług "za zero". Dlatego właśnie piszę, że prawo do nabijania sobie punktów Payback w mBanku trzeba sobie "kupić". Kosztuje dokładnie 2 zł miesięcznie.

paybackmmb1

No to teraz policzmy czy ten deal się opłaca, Wiedza ta może się przydać nie tylko nowym klientom, którzy zastanawiają się które z oferowanych rachunków sobie zaordynować, ale i tym już korzystającym z usług mBanku, bo i oni mogą skonwertować swoje "zwykłe" konto na paybackowe. Ile punktów można zebrać w zamian za ponoszenie 2-złotowej, bezwarunkowej opłaty za konto? Na starcie - za samo przypięcie do programu karty debetowej - dostaje się 3000 pkt . Jeśli w ciągu trzech pierwszych miesięcy zrobimy co najmniej dwie transakcje kartą płatniczą dostaniemy dodatkowo 1000 pkt. (to jednorazowy bonus). Jeśli przez co najmniej dwa z trzech pierwszych miesięcy posiadania eKonta Payback wpływy na nie będą przekraczały 1000 zł, to bank dorzuci kolejny 1000 pkt. jednorazowej "zapomogi". Wychodzi, że dość łatwo i prawie bezkosztowo można "zasłużyć" w mBanku na 5000 pkt. Payback, co przekłada się na 50 zł w wartości nagród (Payback ma dość prosty przelicznik: 100 pkt to 1 zł w nagrodach)

Co dalej? Dalej przestaje być tak wesoło, bowiem mBank przyznawał będzie 1 pkt. Payback za każde 2 zł zapłacone kartą w sklepie, ale... tylko przez pierwsze pół roku. Docelowo przelicznik został ustawiony na 1 pkt. za 4 zł wydane kartą . Najwyraźniej w banku nie ma wiary, iż perspektywa punktów Payback skłoni klientów do porzucenia gotówki i płacenia wyłącznie plastikiem :-)). Przy założeniu, że miesięczny "urobek" płatności kartą wyniesie 1000 zł (to dużo nawet jak na nowoczesnych klientów mBanku), przybędzie za to 500 pkt Payback w pierwszych miesiącach (czyli 5 zł, co przekłada się na 0,5% money-backu w nagrodach) oraz 250 pkt. miesięcznie w kolejnych (czyli 2,5 zł w nagrodach za wydany kartą 1000 zł - 0,25% money-backu). Nie można powiedzieć, by był to hit sezonu, choć oczywiście lepszy taki money-back, niż żaden.

paybackmmb3 Trzeba jednak pamiętać, że dochody z punktów Payback muszą pokryć 2-złotową opłatę miesięczną za kartę. Przy 1000 zł obrotów na karcie (po ukończeniu 6-miesięcznego okresu promocyjnego) klient wychodzi de facto na zero (płaci 2 zł za kartę i dostaje 2,5 zł w nagrodach za punkty Payback) . Interes zaczyna się opłacać (ale i tak w mikroskali) dopiero przy 2000 zł obrotów miesięcznie kartą. Wtedy do wzięcia jest 5 zł w nagrodach miesięcznie, czyli - po potrąceniu opłaty za kartę - zyskuje się 3 zł miesięcznie i 36 zł w skali roku. Szaleństwo. Oczywiście: są wśród nas heavy-userzy kart płatniczych, którzy wykręcają swoimi kartami 5000 zł miesięcznego obrotu i więcej. Ale przed rozbiciem banku z punktami Paybank mBank się dobrze zabezpieczył - przestaje naliczać punkty po przekroczeniu przez klienta 2000 zł miesięcznego obrotu kartami. Innymi słowy : z wachlowania plastikiem da się "ukręcić" najwyżej 3 zł w nagrodach miesięcznie netto (przez pierwsze pół roku - 8 zł miesięcznie).  No, może nawet 10 zł, bo ostatnio weszła dodatkowa promocja:  zwrot opłaty za kartę debetową po dokonaniu co najmniej transakcji kartą (lub BLIK-iem) w miesiącu. Ta promocja obowiązuje przez pierwszych sześć miesięcy korzystania z karty. Oznacza to de facto, że przez pierwsze pół roku używania konta z programem Paybank klient może wyciskać z niego nawet 10 zł miesięcznie.

Większe bonusy punktowe (nie licząc 5000 pkt na start i podwójnej "wagi" punktowej przez pierwszych sześć miesięcy) są do "ukręcenia" za korzystanie z dodatkowych produktów banku , czyli kredytu odnawialnego (plus 1000 pkt. jednorazowo, czyli 10 zł "w naturze"), karty kredytowej (też 1000 pkt.) oraz kredytu gotówkowego (1 pkt. za każdy pożyczony 1 zł). Gdybym więc wziął 10.000 zł kredytu gotówkowego, dostałbym 10.000 pkt., które przekładają się na 100 zł nagrody. I to już jest coś. Przy założeniu, że za ten kredyt - wzięty na rok - zapłaciłbym 8% oprocentowania (w sumie odsetki wyniosłyby 432 zł) i 3% prowizji (300 zł), koszt kredytu wyniósłby 732 zł, ale 100 zł "odzyskać" można w nagrodach z punktów Payback. To oznacza, że punktasy przekładają się na obniżkę oprocentowania o niecałe 2% (punkty procentowe) bądź o 1% rabatu w prowizji. Szału nie ma, ale ulga jest zauważalna.

Zgubiłeś albo zmieniłeś telefon? Czeka cię wyprawa do banku. Dla twojego bezpieczeństwa

$
0
0

Komisja Nadzoru Finansowego chce utrudnić działalność złodziejom tożsamości i naszych pieniędzy, a przy okazji też niestety i trochę pomiesza szyki uczciwym, choć roztrzepanym klientom. W najnowszych wytycznych dla banków KNF zaleca , by nie można było zdalnie zmienić numeru telefonu przypisanego do danego klienta na etapie podpisywania umowy. Każdy z nas, gdy zakłada konto w banku, podaje jakiś numer telefonu do kontaktu oraz do wysyłania SMS-ów autoryzacyjnych . KNF-owi chodzi o to, by nie dało się go później zmienić bez fizycznego pokazania się w placówce banku lub bez innej, równie wiarygodnej formie weryfikacji. Bank ma mieć 100% pewności, że to klient, a nie złodziej, chce teraz przekierować SMS-y autoryzacyjne na nowy numer. Będzie to na pewno pewien problem dla osób, które zgubią, zmienią telefon albo zostanie im on skradziony. Odzyskanie dostępu do konta będzie trudniejsze - nie każdy ma w końcu oddział banku w zasiągu wzroku. I nie każdy bank ma oddziały na każdym rogu.

Czy KNF nie przesadza? Moim zdaniem nie. Załóżmy, że jesteś złodziejem internetowym . Zdobyłeś czyiś login i hasło do konta bankowego (np. wyłudziłeś je przez internet), a potem nakłoniłeś tego kogoś do autoryzowania fikcyjnej transakcji (podstawiając mu na ekranie komputera fałszywe informacje dotyczące dziejącej się właśnie transakcji). Albo np. poznałeś numer telefonu nieszczęśnika i pod pozorem jakiejś aktualizacji wpuściłeś mu na telefon wirusa przekierowującego SMS-y autoryzacyjne do ciebie. W obu przypadkach jesteś już o krok od sukcesu, ale... gdzie skierować pieniądze wyprowadzane komuś z konta? Wykonywanie przelewów na konto należące do mnie-złodzieja jest słabe, gdyż mnie dekonspiruje . Pieniądze wyprowadza się więc na konta tzw. "słupów". Takie konta służą tylko do tego, by wypłacić z nich kaskę myląc ewentualny pościg. "Słup" nie jest świadom, że na jego konto wpływają kradzione pieniądze i że z tego konta są wypłacane z bankomatów jego kartą.

"Słupami" są czasem osoby, którym skradziono tożsamość. Zostajesz nim jeśli dałeś sobie ukraść dowód osobisty (albo ktoś wpadł w posiadanie jego kopii), zaś złodziej zdoła na dane z tego dowodu założyć konto w banku. Jest to trudne, bo dziś banki już nie pozwalają założyć konta całkiem online, co najwyżej za pośrednictwem kuriera, który powinien wylegitymować klienta. A jeśli zdjęcie na dowodzie i adres zamieszkania się nie zgadzają? Cóż, kurier może być oszołomem, może być ślepy na jedno oko, może bardzo się spieszyć, albo może być przekupiony.Łatwiejszą opcją jest namówienie kogoś, żeby został słupem - np. "załóż konto w banku na swoje dane i przekaż mi login z hasłem za 100 zł" . Jeśli ktoś nie wie, że to współudział w przestępstwie ( cóż złego jest w tym, że "pożyczę" komuś puste konto bez możliwości robienia przelewów?), to może się zgodzić na taką ofertę.

Złodziej, mając już w rąsi kartę debetową do konta założonego na cudze dane, potrzebuje tylko podmienić numer telefonu do kontaktu, który "słup" podał przy zakładaniu konta i... już może przepuszczać przez takie konto kradzione pieniądze.  Dopóki taka podmianka nie wymaga wylegitymowania się, jest dla złodzieja bezpieczna. I właśnie możliwość zdalnego - przez internet - zmieniania numerów telefonów na które przychodzą SMS-y autoryzacyjne nadzór bankowy chce zabronić. Dlatego nie zdziwcie się, jeśli Wasz bank w ogóle odetnie możliwość zmieniania numeru telefonu w bankowości internetowej (dziś jest to możliwe po wpisaniu w bankowości internetowej SMS-a autoryzacyjnego wysłanego przez bank jeszcze na "stary" numer). W przypadku zmiany numeru telefonu, zagubienia go albo kradzieży będziecie musieli sami podreptać do banku i okazać dowód osobisty. Dopiero wtedy bank zgodzi się wysyłać SMS-y autoryzacyjne na nowy numer. Nie mogę się już doczekać końca ery SMS-ów autoryzacyjnych, bo przez tych cholernych złodziei najpierw odcięto możliwość zakładania kont całkiem przez internet, a teraz zabronią nawet zmiany numeru telefonu do kontaktu z bankiem.

6 zł miesięcznie za debetówkę! Ale w pakiecie... cyberpolisa. Ochroni tożsamość, reputację i dysk

$
0
0

Banki tak bardzo przyzwyczaiły nas do kont "za zero", że dziś mają nie lada problem z przekonaniem swoich klientów do płacenia za podstawowe usługi. Opłaty za konta i karty - nawet jeśli w najpopularniejszych pakietach występują - to z reguły nie dotyczą aktywnych klientów. Jednym z banków, który chciał zmienić reguły gry jest Raiffeisen. Dwa lata temu wprowadził "Wymarzone konto", które charakteryzuje się tym, że jest oprocentowane, daje assistance i darmowe bankomaty. A także tym, że za kartę debetową trzeba płacić 3 zł i nie da się tej opłaty nijak ominąć. "Wymarzone konto" było w pierwszym roku hitem, bo założyło je prawie 300.000 klientów. Ale w drugim roku straciło sporo ze swego blasku i nie wygrywa już wyścigu z kontami "za zero". Dziś ma je 380.000 osób i w Raffeisenie postanowili coś z tym zrobić.

W nowej odsłonie "Wymarzone konto" nieco "normalnieje". Będzie miało niższe oprocentowanie (1,5%) i mniej darmowych bankomatów (tylko Euronet), a opłata za kartę zacznie być warunkowa - zniesie ją jedna transakcja w sklepie miesięcznie. Krótko pisząc: w Raiffeisenie doszli do wniosku, że aby pozyskać nowych klientów trzeba przestać "straszyć" ich bezwarunkową, 3-złotową opłatą za kartę, nawet za cenę ograniczenia liczby bonusów. Ale temu krokowi do tyłu towarzyszą dwa kroki wprzód: jednocześnie Raiffeisen wprowadza do oferty nową kartę dołączaną do "Wymarzonego konta", która będzie należała do najdroższych kart debetowych na rynku - kosztuje bowiem aż 6 zł miesięcznie.

UBEZPIECZENIE OD ZŁODZIEI KARTOWYCH... Co w zamian? Wszystkie bankomaty w kraju gratis , czyli ten sam bonus, który do tej pory był "ozdobą" karty za 3 zł miesięcznie, dodawanej do "Wymarzonego konta". Ale nie tylko. Do nowej, droższej debetówki oferowanej przez Raiffeisena zostanie dorzucone bardzo ciekawe ubezpieczenie "Cyberpomoc". To chyba najbardziej wypasione w polskich bankach assistance "technologiczne", a więc dotyczące kradzieży internetowych, zakupów online, danych i tożsamości. Zadziała ono w pięciu sytuacjach. Po pierwsze: gdyby ktoś ukradł pieniądze z karty posługując się skradzionym plastikiem bądź wyłudzonymi danymi karty (takimi jak jej numer, data ważności i kod CVC). W niektórych e-sklepach, znając te cyferki, niestety można zrobić zakupy na czyiś rachunek, nawet jeśli nie ma się przy sobie samego plastiku. Niestety, to ubezpieczenie zadziała tylko do wartości 10.000 zł.

POMOC, GDYBY PADŁ DYSK TWARDY W KOMPUTERZE... Druga część polisy "Cyberpomoc" to - i tu już zaczyna być ciekawie - ubezpieczenie danych komputerowych. A więc pomoc w sytuacji, gdyby klient stracił dane przechowywane na twardym dysku komputera stacjonarnego, laptopa, dysku zewnętrznego albo karty pamięci np. w aparacie fotograficznym. W takiej sytuacji bank stanie na uszach, żeby pomóc w ich odzyskaniu. A więc znajdzie speca od odzyskiwania danych, pokryje koszty jego dojazdu, robocizny bądź dostarczenia mu sprzętu. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie to wszystko zbyt drogie (limit odpowiedzialności to 3000 zł). Warunek: sprzęt musi należeć do posiadacza karty i nie może być starszy, niż sześć lat. A utrata danych musi być wynikiem awarii, a nie np. wylania na laptopa filiżanki kawy.

UBEZPIECZENIE ZAKUPÓW INTERNETOWYCH... Trzecia część polisy to ubezpieczenie zakupów internetowych. Jeśli kupimy coś i zapłacimy w sieci kartą, a okaże się, że e-sklep wyśle wadliwy towar albo nie wyśle go w ogóle - ubezpieczenie pokrywa koszty prawne związane z odzyskaniem pieniędzy bądź po prostu zwraca klientowi straconą kasę. W tej części limit odpowiedzialności ubezpieczyciela wynosi 10.000 zł, a z polisy wyłączone są e-zakupy danych cyfrowych (np. e-booków, audiobooków, e-muzyki, abonamentów VOD), leków i suplementów diety, biżuterii oraz żywności. Oczywiście z polisy nie można też skorzystać, gdy płacimy za towar przelewem on-line, a nie kartą. Całe szczęście, że Raiffeisen ma przypiętą do swoich kart usługę wygodnych płatności w sieci o nazwie MasterPass. Bez MasterPassa lub BLIK-a płacenie kartą za zakupy online jest katorgą i nawet ubezpieczenie nie uzasadniałoby tej męki.

Czytaj też: Czy twoja karta jest bezpieczna w sieci? Wszystko zależy od...

POMOC GDYBY ZEPSULI REPUTACJĘ LUB UKRADLI TOŻSAMOŚĆ. Ostatnia część polisy to ochrona reputacji online oraz tożsamości. Ubezpieczyciel pomoże m.in. w sytuacji, gdy ktoś naruszy naszą prywatność w sieci (np. w portalach społecznościowych). A więc jeśli ktoś nas opluł na Facebooku, wrzucił nagie fotki na Instagram albo w jakiś inny sposób oszkalował. Zorganizuje specjalistów, którzy potrafią wykasować takie dane z sieci bądź skłonić do tego - metodami prawnymi - tych, którzy takie dane opublikowali (o ile nie są to gazety, radio lub telewizja internetowa - w takich przypadkach polisa nie zadziała). A jeśli chodzi o ochronę tożsamości, to jest to warta 10.000 zł polisa od wyłudzeń pieniędzy przez internet. Gdyby ktoś na dane z dowodu osobistego klienta wyłudził przez internet kredyt albo chwilówkę w firmie pożyczkowej, to wystarczy telefon do centrum alarmowego sprawa będzie "wyczyszczona" (ubezpieczyciel pokrywa straty klienta).

Jakkolwiek limity odpowiedzialności ubezpieczyciela nie są szczególnie wysokie, to cyberpolisa, którą proponuje Raiffeisen, wygląda na fajny "komplecik" chroniący przed zagrożeniami, które przyniosła era internetu. Bezprawne użycie danych z karty płatniczej, wyłudzenie pieniędzy na podstawie danych z dowodu osobistego, oszczerstwa, dokuczanie i oczernianie na forach, w blogach i w portalach społecznościowych, oszustwa przy zakupach online - przed tymi wszystkimi cyberzagrożeniami można się chronić za 6 zł miesięcznie. A na dokładkę jeszcze bank bohatersko pomoże odzyskać dane, gdyby padł twardy dysk w komputerze (choć - wiem coś na ten temat - często takie interwencje albo kończą się fiaskiem totalnym, albo są bardzo kosztowne). Do tej pory banki dokładały do kart płatniczych ubezpieczenia podróżne, albo assistance zdrowotne. Pomysł Raiffeisena i Axy (bo to ta firma dostarcza ubezpieczenie) może być zajawką nowego trendu - gdy instytucje finansowe zaczną troszczyć się o nasze cyberbezpieczeństwo. Na razie tylko rzuciłem okiem na OWU tej cyberpolisy, ale nie znalazłem większych pułapek. Jeśli coś znajdę po dokładnej lekturze - dowiecie się o tym pierwsi.

E-sklep, w którym nie trzeba się rejestrować, a płacisz jednym klikiem? Otworzył go... bank

$
0
0

Banki coraz bardziej intensywnie rozpychają się w usługach niefinansowych, w których dostarczanie pieniądza lub transferowanie go z miejsca na miejsce jest tylko tłem właściwego biznesu. Jednym z takich obszarów są programy rabatowe - mając dostęp do milionów klientów bank może być pośrednikiem między sieciami handlowymi, a konsumentami i pobierać za to pośrednictwo prowizję. Pomysły są najróżniejsze: mBank przystąpił do największego w Polsce programu lojalnościowego Payback, Bank Millennium wypuścił na rynek aplikację Goodie, która na razie jest tylko słupem ogłoszeniowym, ale gdy nabierze "inteligencji", może być też maszynką do zarabiania pieniędzy przez bank. PKO BP kupił operatora zdecentralizowanych programów rabatowych, które może tworzyć i "przypinać" do kart płatniczych każdy sklepikarz.

Z kolei Raiffeisen Bank uruchomił w weekend swój nowy program lojalnościowy #korzystaj . Jest on dostępny tylko dla klientów banku (można wejść tylko po zalogowaniu) i pozwala kupować różne usługi i towary bez wychodzenia z bankowości elektronicznej lub mobilnej . Klient po prostu wybiera to, co chce kupić, zatwierdza transakcję jednym kliknięciem i zapłacone. I właśnie łatwość kupowania, a nie rabaty, mają być głównym wabikiem raiffeisenowego programu lojalnościowego. Użytkownicy, nawet jeśli nie będą mieli do załatwienia żadnego przelewu, mają wchodzić do banku tylko po to, żeby sprawdzić co jest aktualnie na wirtualnych półkach w jego "sklepie". Czy to się może udać? Na pierwszy rzut oka trudno sobie wyobrazić, by bank mógł być lepszym e-sklepem, niż "prawdziwy" e-sklep, ale jeśli przyjrzeć się temu bliżej...

raiffeisenkorzytsaj2

O ile w normalnym sklepie internetowym trzeba się rejestrować, zakładać konto, tracić czas na płacenie przelewem pay-by-link albo kartą oraz denerwować się czy ów sklep nie okaże się fatamorganą, o tyle w sklepie u Raiffeisena te wszystkie problemy znikają. Rejestrować się nie trzeba, bo "biletem wstępu" jest zalogowanie się do banku przez internet lub w aplikacji mobilnej. Płatność jest "jednoklikowa", zaś za wiarygodność sklepu ręczy bank. W tym modelu bank jest takim małym "allegro", który z jednej strony przyłącza do sieci sklepy i je weryfikuje, a z drugiej strony ułatwia autentykację klienta i zapewnia sprawne zawarcie transakcji oraz jej rozliczenie. Do tego wszystkiego dochodzi element lojalnościowy - możliwość płacenia za zakupy punktami zdobytymi za aktywne bankowanie z Raiffeisenem.

Istota tego programu rabatowego polega bowiem nie na tym, że w bankowym "sklepie" ceny są bardziej okazyjne, niż gdzie indziej. One są standardowe, natomiast bank może "zasponsorować" klientowi część zakupu, o ile ten wcześniej zdobył punkty lojalnościowe. Co miesiąc Raiffeisen będzie wysyłał użytkownikom programu sugestie o tym co powinni zrobić (lub czego nie robić) w banku, by zdobyć jak najwięcej punktów. I tak w kwietniu do wzięcia bez większego wysiłku jest 40 pkt., ale pod warunkiem, że jesteś nowym klientem. Aby tyle uciułać trzeba aktywować i zapłacić jeden raz za zakupy kartą debetową (za to jest np. 5 pkt.), jeden raz telefonem (Raiffeisen oferuje aplikację mobilną do której podpina klientom karty płatnicze - 5 pkt.), jeden raz wejść do nowo aktywowanej bankowości internetowej, wymienić walutę w e-kantorze R-dealer, aktywować powiadomienia SMS-owe o transakcjach oraz złożyć dyspozycję przelewu wynagrodzenia do Raiffeisena (tu przykładowa "stawka" wynosi 10 pkt).

Mając te punkty można już iść na zakupy. Przelicznik jest prosty jak drut: 1 pkt. przekłada się na 1 zł, które można wydać w raiffeisenowym sklepie. Przy każdej transakcji pojawia się suwak, na którym klient może określić jaką część ceny płaci punktami, a jaką część gotówką ściąganą z karty płatniczej podpiętej do #korzystaj. Nie dość więc, że mamy e-sklep z bardzo łatwą płatnością i z możliwością zalogowania się doń poprzez konto bankowe, ale i jest przy tym e-sklepie program lojalnościowy premiujący najbardziej aktywnych klientów.

korzystaj_40_pkt

Nieźle? To teraz kilka słów o wadach i niedociągnięciach. Pierwsza rzecz to głębokie "zakonspirowanie" programu w czeluściach bankowości internetowej Raiffeisen Banku . W weekend, gdy po raz pierwszy testowałem #korzystaj (sprowokowany reklamą telewizyjną), wszedłem na stronę programu (korzystaj.pl), stamtąd zostałem odesłany na stronę logowania do banku, a jak już dostałem się na konto w Raiffeisenie to... przez dłuższą chwilę musiałem szukać przycisku z nazwą programu. Znalazłem na jednej z podstron. Mam nadzieję, że raiffeisenowcy to poprawili lub zaraz poprawią. Druga rzecz to rejestracja w programie. Przy próbie pierwszego zakupu system wymusza uzupełnienie krótkiego formularza z danymi osobowymi (większość "wypełnia się" sama na podstawie danych w systemie banku) oraz kliknięcie zgód marketingowych (m.in. na udostępnienie danych objętych tajemnicą bankową partnerom handlowym Raiffeisena), następnie każe wybrać kartę, która będzie używana w ramach programu, a na koniec weryfikuje tę kartę - klient musi podać numer CVC z odwrotu plastiku. Deczko skomplikowane.

Trzecia rzecz to jakość nagród. Docelowo mają tam być rzeczy powszechnie poważane i będące przedmiotem pożądania wielu, ale na razie nie ma się czym podniecać. Program ma raptem sześciu partnerów (sklepy internetowe publio.pl i virtualo.pl, sieć kin Cinema City, firma od diet pudełkowych LightBox, prezentowy pośrednik KatalogMarzeń.pl oraz Storytel (abonamenty na audiobooki). Można więc kupić bony podarunkowe, zaproszenie do aktywności związanych z adrenaliną (drifting, kurs bezpiecznej jazdy, nurkowanie, sesja jogi, jazda quadem, off-road, sesja zdjęciowa, masaż, kolacja we dwoje, kurs sushi, voucher do spa oraz e-booki i audiobooki i diety podełkowe. Być może dla młodych klientów Raiffeisena są na tej liście jakieś atrakcje, ale ja na razie nie poczułem weny, by skorzystać z usług e-sklepu.

raiffeisen_korzystaj

Brakuje mi na raiffeisenowych półkach gadżetów elektronicznych, smartfonów, najbardziej cenionych marek luksusowych, rzeczy budzących emocje i pożądanie. No i brakuje mi subtelnego big-data. Jako rasowy facet gubię się mają na wierualnej półce 2956 audiobooków. Ale gdyby Raiffeisen, korzystając za moimi plecami z tego wszystkiego co wie o moich zainteresowaniach i zakupach (a wie dużo, oj dużo) wyświetlił mi przed nosem coś, co w głębi duży chciałbym mieć... Bycie zwykłym sklepem internetowym z łatwą płatnością i bez logowania jest fajne, ale oczekuję efektu wow. Jak już on będzie, to #korzystaj rzeczywiście może się stać konkurencją dla sklepów internetowych. Albo raczej wrotami dla klientów Raiffeisena, by z tych sklepów korzystać łatwiej, szybciej i na preferencyjnych warunkach (punkty dla aktywnych).

mBank pokazał nową aplikację mobilną. Mocna. Płacenie zbliżeniem, tempomat wydatków...

$
0
0

subiektywnie ZAPRASZAM DO NOWEGO SERWISU "SUBIEKTYWNIE O FINANSACH": Znajdziecie tam jeszcze więcej felietonów, prześwietleń, porównań i porad dotyczących Waszych portfeli. Będą też zaproszenia na czaty i webinaria, podczas których będziecie mogli zadać mi pytania na żywo. Zapraszam do nowej odsłony subiektywności! Dodajcie stronę www.subiektywnieofinansach.pl do ulubionych. Od teraz niektóre teksty będą ukazywały się tylko tam. 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------

mBank – czwarty największy bank w Polsce, obsługujący ponad 4 mln klientów – pokazał dziś swoją nową aplikację mobilną . Słowo „nowy” w przypadku mBanku – zwłaszcza w kontekście aplikacji mobilnych – jest ryzykowne, bo to bank, który od dawna ma już solidną aplikację do bankowania przez smartfona: z opcją płacenia BLIK-iem i z programem rabatowym. Według danych na koniec 2016 r. mBank ma najwięcej „mobilnych” klientów wśród wszystkich polskich banków (ponad 850.000).

Czym różni się nowa mBankowa apka od tej, której klienci używali do tej pory? Jest już dostępna w sklepach AppStore i Google, więc zaraz po przeczytaniu niniejszego tekstu możecie sobie ją sobie ściągnąć i się pobawić. Jest nowy design (uproszczona nawigacja) sporo nowych funkcji i drobne innowacje wspomagające klientów w zarządzaniu pieniędzmi. Wszystko podporządkowane temu, żeby klienci jak najczęściej używali mobilnej apki („mobilni” mają z nią 19 tzw. interakcji miesięcznie, a ci używający bankowości elektronicznej – średnio po 12). Jak słusznie –  choć półżartem – zauważył podczas prezentacji prezes Cezary Stypułkowski, liczba interakcji może rosnąć wraz z wysokością salda na koncie, bo on czasem wchodzi do apki także po to,  żeby upewnić się, że ma podniecająco dodatnie saldo. Co prawda to prawda. Też tak mam, tylko przy innym, niż Pan Prezes, poziomie „dodatniości” salda. :-))

Czytaj też: Jakie saldo ma na koncie prezes Cezary Stypułkowski?

Jeśli chodzi o wygląd nowej aplikacji, to nie będę się rozpisywał, bo każdy może sam obejrzeć – to dobrze, że bank zrezygnował z przycisku „zaloguj” (w nowej apce od razu wpisuje się PIN) , a jeszcze lepiej, że podzielił menu na dole strony na cztery czytelne sekcje. Fajnie, że pojawił się na ekranie głównym przycisk pozwalający „dorzucić” klientowi skróty do najczęściej używanych przez niego funkcji. A bardziej strategiczne zmiany?

MOBILNY MBANK I LOGOWANIE ODCISKIEM PALCA

mBank udostępnia większej liczbie użytkowników biometrię, czyli wchodzenie do banku przez smartfona bez konieczności podawania PIN-u. O ile dziś jego aplikacja mobilna – podobnie jak wiele innych na rynku – pozwala na logowanie palcem tylko na najnowszych modelach iPhone’ów (które mają wbudowaną tę funkcję), o tyle teraz o PIN-ach i hasłach będą mogli zapomnieć przy bankowaniu także użytkownicy niektórych smartfonów z dużo popularniejszym w Polsce systemem Android (chodzi o urządzenia, które są wyposażone w specjalny czytnik).

Logowanie palcem to rzecz, która z jednej strony buduje poczucie bezpieczeństwa w przypadku bankowania przez smartfona (bo PIN, który wbijamy przy logowaniu do telefonu lub do aplikacji ktoś może podpatrzyć i gdyby ukradł nam telefon – dostać się do naszej kasy). A z drugiej sprawia, że coraz więcej rzeczy związanych z bankowaniem – łącznie z przelewami, płaceniem comiesięcznych rachunków poprzez ich zeskanowanie itp. – bardziej „opłaca się” robić przez smartfona.

Z tym pierwszym stwierdzeniem (o bezpieczeństwie) zapewne nie wszyscy się zgodzą, bo podobno odcisk palca da się odtworzyć zdjęciami bardzo wysokiej rozdzielczości, a swoich linii papilarnych da się zmienić jak „skompromitowanego” PIN-u.  Jednak upieram się, że o ile zatwierdzanie przelewów odciskiem palca może być nieco kontrowersyjną praktyką, to logowanie przez odcisk palca w dobie złodziei masowo wykradających nam hasła i loginy do e-bankowości jest jednak dobrym wyborem.

PŁACENIE ZBLIŻENIOWE ANDROID PAY.  ALE PROSTSZE

Kilka miesięcy temu Google wprowadził do Polski (jako do jednego z pierwszych krajów w Europie) płatności Android Pay. Wystarczy ściągnąć ze sklepu Google aplikację, podpiąć do niej kartę swojego banku (o ile „przypiął się” on do Android Pay) i… już można płacić telefonem zbliżeniowo. I to nawet nie mając w smartfonie aplikacji mobilnej swojego banku! (bo jak już się ją ma, to w niektórych bankach też można sobie do niej przypiąć kartę i płacić smartfonem).

Tutaj więcej: Jak działa Android Pay? Czym różni się od innych technologii?

Czytaj też o problemach z Android Pay: Co mi przeszkadza w płaceniu?

Czytaj też: Nowy sposób płacenia smartfonem. Polska firma podbije świat?

mBank jest pierwszym bankiem, który pozwoli swoim klientom korzystać z Android Pay bez konieczności ściągania tej aplikacji ze sklepu Google – podpięcia będzie można dokonać z poziomu nowej wersji aplikacji mobilnej mBanku. Z punktu widzenia klienta nie ma to większego znaczenia: dla niego najważniejsze jest to, że od dziś może wreszcie płacić kartą mBanku nie mając jej przy sobie. No, może ci, którzy – jak ja – pochodzą z Poznania i lubią mieć porządek na pulpicie, ucieszą się, że nie muszą ściągać nowej aplikacji. Wystarczy aktywować Android Pay i wybrać kartę, która ma być podpięta do płatności telefonem przez zbliżenie.

Całej procedury może dokonać w aplikacji mobilnej mBanku. Niestety na razie podpiąć można tylko karty z logo MasterCarda (kto ma kartę VIsy musi poczekać do lata lub wyrobić sobie drugą kartę, z logo MasterCarda – na szczęście limity transakcji uprawniające do bezpłatnego korzystania z karty są przypisane do klienta, a nie do karty).

NOWY SPOSÓB AUTORYZOWANIA TRANSAKCJI

Oprócz SMS-ów autoryzacyjnych wszyscy klienci mBanku z nową aplikacją w portfelu będą mogli wybrać mobilną autoryzację transakcji. Do tej pory była to testowa metoda, teraz będzie proponowana wszystkim klientom. Używam jej już od początku roku w swoim smartfonie i uważam, że jest ciut mniej wygodna, niż SMSy autoryzacyjne, ale za to dużo bardziej bezpieczna.

Polega to na tym, że jeśli chcę wykonać jakiś przelew w bankowości internetowej mBanku, to zamiast SMSa wysyłanego na mój telefon otrzymuję powiadomienie push, bym zatwierdził przelew w aplikacji mobilnej. Muszę wejść do banku w smartfonie, wpisać PIN do tej aplikacji i kliknąć, że potwierdzam przelew. Tego klikania jest minimalnie więcej, niż w przypadku przepisywania SMS-a autoryzacyjnego w okienku przelewu, ale to dużo bezpieczniejsze.

Czytaj:  mBank testuje nową metodę autoryzacji transakcji. Już jej używam i…

Wejdź też: Jedno mobilne hasło do wszystkiego? Polskie telekomy już testują!

Dlaczego bezpieczniejsze? SMSa może przejąć złodziej i autoryzować z jego użyciem przelew na swoje konto. W nowym modelu żeby ukraść mi pieniądze z konta trzeba nie tylko włamać się do mojego smartfona – trzeba go fizycznie mieć. Smartfon jest w tym przypadku takim nowoczesnym tokenem. Żeby zrobić przelew z mojego konta muszę coś wiedzieć (znać login i hasło do bankowości internetowej) i coś mieć (smartfona, do którego muszę się zalogować i potwierdzić na nim transakcję). mBank, który jeszcze rok, dwa lata temu miał dość przeciętne zabezpieczenia przed internetowymi złodziejami pieniędzy, dziś staje się jednym z najbezpieczniejszych. Logowanie palcem do aplikacji mobilnej plus mobilna autoryzacja transakcji internetowych to dość solidny pakiet.

WYGODNIEJSZE ZAKUPY W NECIE: BLIK NA JEDEN KLIK

mBank jest jednym z pierwszych banków (pierwszym był Bank Millennium), który w ramach swojej aplikacji mobilnej wprowadza internetowe płatności BLIK w wersji jednoklikowej. A więc wchodzę przez laptop, tablet lub komputer na stronę internetową, na której zwykle robię zakupy, tam napełniam koszyk, wybieram sposób płatności BLIK i… potwierdzam transakcję klikając „OK” w aplikacji mobilnej mBanku. Omijam tym samym wpisywanie kodu BLIK. Podobne rozwiązanie wprowadził jakiś czas temu PayPal – w wybranych przez siebie sklepach internetowych można zrezygnować z podawania hasła przy autoryzacji transakcji.

Tu więcej o płaceniu w internecie jednym klikiem za pomocą BLIK-u

Czy to bezpieczne? Cóż, zawsze brak hasła jest mniej bezpieczny, niż wpisywanie hasła (w tym wypadku kodu BLIK), ale przy założeniu, że mamy dobrze zabezpieczonego smartfona (czyli odblokowujemy go PINem) oraz aplikację mobilną banku „otwieraną” dodatkowym hasłem lub odciskiem palca – można się zastanawiać czy trzecie hasło, czyli jednorazowy kod BLIK, jest potrzebne. Przyznam, że jako posiadacz konta w Banku Millennium jeszcze nie pozwoliłem na stronie żadnego sklepu na korzystanie z BLIK-a w wersji one-click, ale z całą pewnością jest to duże uproszczenie procesu płacenia w sieci. mBankowcy twierdzą, że 70% polskich e-sklepów już umożliwia płaceniem przez BLIK na jeden klik.

Czytaj też: Banki testują rewolucyjną technologię – załóż konto przez wideoczat

TEMPO WYDATKÓW I SPERSONALIZOWANY „PUSH”

W nowej aplikacji mobilnej mBank proponuje też ciekawostkę dla tych, którzy lubią sprawdzać jak wygląda ich domowy budżet. Nie jest to żaden rozbudowany asystent, ale proste narzędzie do sprawdzania w jakim tempie wydaję w tym miesiącu pieniądze względem poprzednich trzech miesięcy. Sądzę, że kilka osób dzięki tej aplikacji wprowadzi wewnętrzne „współzawodnictwo oszczędnościowe” i będzie starało się w każdym kolejnym miesiącu wydawać choć odrobinę mniej. Na chwałę portfela!

Z podobnych drobiazgów: jakiś czas temu mBank wprowadził – w serwisie internetowym – asystenta płatności, który przypomina, że wkrótce trzeba zapłacić rachunek np. za szkołę lub kablówkę albo czynsz, podpowiada ile ten rachunek wynosi i pozwala go zapłacić jednym klikiem. Tu mamy narzędzie podobnej kategorii.

W aplikacji mobilnej mBanku można też personalizować powiadomienia push – klient sam może sobie wybrać o jakich wydarzeniach w jego życiu ma przypominać aplikacja: ważnych przelewach, wpływach na konto, płatościach kartowych, wypłatach z bankomatów. Niestety, w ramach tych powiadomień push nie można chyba zdefiniować sygnalizacji kończących się depozytów odnawialnych. Kilka razy zdarzyło mi się zapomnieć o kończącym się depozycie w mBanku i został on zrolowany na taki o skrajnie skandalicznym oprocentowaniu. Gdyby mBank mógł mnie powiadamiać push’em, że właśnie zamierza mnie zrobić w trąbę – byłoby miło.

MBANK: „MAMY NAJBARDZIEJ NOWOCZESNYCH KLIENTÓW”

Generalnie nowa aplikacja mobilna mBanku wygląda na dobry pomysł. Już sam fakt, że klienci mBanku – przynajmniej ci z Androidem w kieszeni – będą mogli wreszcie zbliżeniowo płacić smartfonem, jest dobrą zmianą. Mobilna autoryzacja transakcji oznacza poprawienie bezpieczeństwa pieniędzy na internetowych kontach klientów, zaś jednoklikowe płatności BLIK w internecie oznaczają, że niewiele będzie wygodniejszych sposobów kupowania w sieci niż te proponowane przez mBank. No i pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że kilka osób więcej, niż do tej pory, będzie mogło się logować do banku palcem. Ściągajcie, testujcie i dawajcie znać.

Przy okazji mBank pokazał trochę danych dotyczących jak bardzo jego klienci się „umobilnili”. To nie chodzi tylko o to, że 850.000 osób używa aplikacji mobilnej i że mają więcej interakcji z bankiem, niż „normalni” klienci. Sprawa jest poważniejsza. Ci „mobilni” stanowią już 30% wszystkich klientów mBanku (podobnymi statystykami mogą się pochwalić tylko w Banku Pekao i Millennium). Już 43% wszystkich logowań do banku jest z urządzeń mobilnych. Połowa doładowań telefonów jest zlecana z poziomu aplikacji, podobnie jak 20% przelewów. Co piąty kredyt gotówkowych „idzie” przez aplikację mobilną.

mBank ma też fajną opcję uproszczonego łączenia się z infolinią. Można to zrobić z poziomu aplikacji mobilnej (np. po zalogowaniu się do konta palcem), dzięki czemu nie trzeba się już identyfikować telekodem, ani żadnymi „nazwiskami panieńskimi matki” . Po prostu jako zalogowany klient klikam na kontakt z infolinią i wyjaśniam swój problem. mBank zeznaje, że już jedna trzecia połączeń z infolinią „idzie” tym właśnie kanałem. I że połowa klientów dzwoniących na infolinię z poziomu aplikacji nigdy wcześniej nie korzystała z infolinii. Prawdopodobnie oznacza to, że dusili problemy w sobie, co mogło się skończyć rezygnacją z usług banku bez ostrzeżenia. W tym sensie dobrze urzeźbiona aplikacja mobilna może być szansą na „przytulenie” niezadowolonego klienta zanim jeszcze do mnie napisze.


To wyjątkowo niebezpieczne wirusy. Podszywają się pod... comiesięczne wyciągi z banku

$
0
0

Jednym z najbardziej perwersyjnych wirusów, które mogą nas zaatakować, jest ostatnio „robak” podszywający się pod… wyciąg z banku. Złodzieje naszych pieniędzy zauważyli, że banki często rezygnują już z wysyłania nam wyciągów papierowych i przeszły na elektroniczne. Nie musimy się zaglądać do skrzynki z listami, a w zamian za to co miesiąc dostajemy e-mailem listę operacji i saldo rachunku. Zresztą robią tak nie tylko banki – w telekomach e-faktura jest już standardem i dziś już ktoś, kto zażyczyłby sobie wysyłania faktury papierowej, byłby karany nawet 10-złotowym „domiarem” do rachunku.

Kłopot polega na tym, że istnienie e-faktury to genialny pomysł dla przestępców, by mieć pretekst do wpuszczania nam na komputery złośliwych „robaków”, które podpatrują nasze loginy i hasła.

Jak to robią? I czy można się jakoś obronić? Zapraszam do lektury tekstu na www.subiektywnieofinansach.pl. Piszę tam też o kredytach hipotecznych po nowemu, o wynikach finansowych Ubera oraz o wyjątkowo drogim przelewie. Jeden z moich czytelników zapłacił.... 40.000 zł dodatkowej opłaty za jeden przelew!

A link do całego tekstu o perwersyjnym wirusie jest tutaj 

Czytaj: Ten wirus kradnie kasę z konta wtedy, kiedy czujesz się najbezpieczniejszy

Czytaj: Banki zachęcają do zatwierdzania przelewów „koszykiem”. To bezpieczne?

Takiej prowizji za przelew nie widzieliście. Bank pobrał... 40.000 zł prowizji. Klient w szoku

$
0
0

Ostatnio jeden z czytelników poprosił mnie o pomoc w "odkręceniu" pewnego omyłkowego przelewu, na którym stracił... 40.000 zł. Tak, to nie jest błąd, ani nie namnożyły mi się zera w kwocie. Wysłany przez pomyłkę przelew kosztował mojego czytelnika czterdzieści tysięcy złotych prowizji. Jak to możliwe? Numer rachunku wpisał prawidłowo, ale.. spośród kilku rachunków swojego kontrahenta wybrał nie ten, który powinien. I we wszystko wdały się koszty przewalutowania. Przelew na astronomiczną kwotę 236.000 euro, skierowany na konto prowadzone w złotych, zamiast w euro musiał skończyć się źle.

Na prowizjach za przewalutowanie transakcji i spreadach walutowych banki zarabiają krocie i wie o tym każdy, kto próbował płacić złotową kartą za granicą. Tym razem bank miał prawdziwe eldorado, bo po dorzuceniu kosztów przewalutowania (nie wiem czy były to opłaty za przewalutowanie czy spread walutowy - to w sumie nieistotne) okazało się, że zaksięgowano kwotę złotową w przeliczeniu o 10.000 euro mniejszą (dokładnie 991.000 zł), niż wynikałoby to z kursu średniego NBP.

Czytaj też: AirBnB naciąga klientów? W trakcie rezerwacji ceny szaleją

Zobacz koniecznie: Cztery najgorsze prowizje bankowe

Kontrahent oczywiście się nie poczuwa do winy, bo to nie jego problem, że mój czytelnik wysłał mu kasę nie na ten rachunek, na który powinien był to zrobić. Sprawa jest o tyle kontrowersyjna, że bank, przyjmując dyspozycję przez internet, nie ostrzegł klienta o tym, iż przelew wychodzi na konto w innej walucie. Niby nie musiał, ale byłoby miło. Pikanterii dodaje fakt, że to był tak naprawdę przelew w ramach jednego banku. Niewykluczone więc, że te pieniądze w ogóle nie przechodziły przez międzybankowe systemy rozliczeniowe, a tym bardziej przez zagranicznych pośredników.

W którym banku zdarzyła się ta koszmarna historia? Jak skończyła się reklamacja klienta? Czy odzyskał pieniądze w całości lub części? Jak banki mogą pomagać nam unikać takich błędów?

Cały tekst przeczytaj na mojej nowej stronie www.subiektywnieofinansach.pl . Tam też m.in. tekst o nowej prowizji, którą wymyśliły banki, by oduczyć nas częstych wizyt przy bankomatach oraz o nowym sposobie płacenia w internecie, który wprowadza w Polsce Visa. A tekst o przelewie wartym 40.000 zł prowizji dla banku znajdziecie pod tym linkiem. 

Czytaj również: Wielka polityka i gra w zielone. Jak żyć, gdy bank nie chce wykonać przelewu, bo... właściciel mu zabrania? 

Banki odpowiedzą za internetowe kradzieże pieniędzy z naszych kont? Sensacyjne wyroki!

$
0
0

Wygląda na to, że wreszcie doczekałem się bardziej sprawiedliwego spojrzenia na sprawę pieniędzy wykradanych z naszych kont. Rok temu pisałem o pierwszym, odosobnionym jeszcze wyroku na korzyść klienta (sąd uznał, że bank nie stosował znanych w branży metod monitorowania podejrzanych transakcji, więc "pomógł" złodziejom). Zaś w ostatnim czasie były aż trzy wyroki, w których sędziowie stanęli po stronie okradzionego klienta stwierdzając, że bank nie jest w stanie udowodnić, iż to klient dopuścił się rażącego niedbalstwa. A więc: że przekazał komuś (bądź np. napisał sobie na czole) dane pozwalające wykraść pieniądze z konta.

Czytaj: Przełom w sprawie kradzieży naszych pieniędzy? Ważny wyrok!

O bezpieczeństwie: w poradnikowej sekcji "Subiektywnie o finansach"

W pierwszej badanej przeze mnie sprawie sąd uznał, że kluczem jest odpowiedź na pytanie czy okradziona klientka dopuściła się "rażącego niedbalstwa" . Każdy regulamin rachunku bankowego opisuje jak klient ma używać konta. I sąd przeszedł po tych zasadach krok po kroku. Doszedł do wniosku, że klientka logowała się do bankowości internetowej z domowego komputera osobistego (nie z jakiejś kawiarenki internetowej), że miała legalne i aktualizowane oprogramowanie (legalny Windows i aktualny program antywirusowy.

W drugiej sprawie bank przez kilka miesięcy zwodził okradzioną klientkę, a potem odrzucił reklamację powołując się na podejrzenie, że posiadaczka konta "rażąco naruszyła zasady bezpieczeństwa". Klientka poszła do sądu z pozwem o zwrot drobnej części skradzionych pieniędzy (by zaoszczędzić na kosztach sądowych). I... wygrała. Sąd doszedł do wniosku, że podejrzenie co do złamania przez klientkę zasad bezpieczeństwa to jedno, a pewność to drugie. I że to bank ma udowodnić, iż doszło do rażącego niedbalstwa i naruszenia reguł.

Szczegółowy opis trzech kradzieży pieniędzy z kont klientów, sprawozdanie ze spraw sądowych i uzasadnienia wyroków znajdziesz na mojej nowej stronie internetowej: www.subiektywnieofinansach.pl. Polecam m.in. sekcję "Na wokandzie", w której zebrałem najciekawsze, najważniejsze i najbardziej przełomowe wyroki sądów w sprawach konsumenckich! 

Link do pełnej wersji tekstu o zmianach w orzecznictwie sądów dotyczącym kradzieży pieniędzy z naszych kont jest tutaj

Jak mieć więcej nowoczesnych klientów, niż się ich ma? Oni zrobili... to ;-)

$
0
0

Banki w Polsce są szczególnie wrażliwe na wzrost w kategorii użytkowników bankowości internetowej i mobilnej. To jest ważna sprawa: wykazać, że klienci są coraz nowocześniejsi, częściej płacą telefonem, używają na bieżąco aplikacji mobilnej. Im więcej takich klientów bank ma, tym większy potencjał w nim tkwi. Przeciągnięcie klientów do samoobsługi pozwala redukować koszty oddziałów i etatów, zaś ich przerzucenie do bankowości mobilnej to szansa na dodatkowe przychody wynikające z wykorzystania geolokalizacji i możliwości wysyłania klientowi powiadomień.

Czasem istnieje potrzeba pomalowania na zielono i tej trawy , zwłaszcza jeśli zdarzyło się, że trochę wypłowiała. Otóż do ciekawych wniosków prowadzi porównanie statystyk dotyczących klientów korzystających zdalnie z kont w Raiffeisen Banku. To jeden z większych banków w Polsce, ale kiedyś miał kłopoty z aktywizacją części klientów. Wprowadził więc bardzo fajne pakiety usług: „Wymarzone konto”, „Wymarzone perspektywy” (jedna z nielicznych uczciwych polis inwestycyjnych), a ostatnio też e-sklep i program lojalnościowy w ramach bankowości elektronicznej. A wreszcie bardzo fajny pakiet pozwalający automatyzować oszczędzanie na emeryturę.

Czytaj też: Raiffeisen Bank i konto, które idzie pod prąd. I dobrze!

Czytaj też: Czy to pierwsza uczciwa polisa inwestycyjna? Wymarzona?

Czytaj też: Fiat czy Raiffeisen? Porównuję opcje najmu długoterminowego

Czytaj: Oto e-sklep, w którym się nie rejestrujesz, a płacisz jednym klikiem

Czytaj: Raiffeisen wprowadza łątwe oszczędzanie na emeryturę

Raiffeisen nie musi marzyć o dobrych usługach, wyznaczających standardy na rynku, ale nie można wykluczyć, że wymarzył sobie, że z tych usług powinno korzystać więcej osób, niż naprawdę z nich korzysta. A wyrażając się dokładniej: że klienci pokochali jego usługi bardziej, niż komukolwiek mogło się wydawać.Co więc zrobił Raiffeisen? Piszę o tym w tekście na stronie www.subiektywnieofinansach.pl. Link do tego tekstu jest tutaj

Konto inne, niż wszystkie. YKonto zapłaci premie za... kredyty i depozyty w innych bankach

$
0
0

Banki coraz chętniej wydają pieniądze na różnego rodzaju programy rekomendacyjne. Przyniesiesz klienta - dostaniesz 50 albo 100 zł premii. Ale prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy ludzie sami między sobą się skrzykują do zakupu grupowego jakiegoś produktu finansowego. Jest serwis, który chce być w takich poleceniach i zakupach grupowych pośrednikiem. Nazywa się Ybanking.com i był już kiedyś opisywany na "Subiektywnie o finansach".

Czytaj: Czas "finansowych fejsbuków". Zarejestruj się, namów znajomych i...

Pokrótce przypomnę jak to działa: zakładasz konto w serwisie i korzystasz z ofert instytucji finansowych, z którymi Ybanking.com ma umowy. W zamian otrzymujesz premie finansowe (banki i firmy ubezpieczeniowe płacą je za pozyskanie nowych klientów). I to jest model prosty jak budowa młotka. Ale można też przyciągać do Ybanking.com swoich znajomych i tworzyć z nimi grupy. Wtedy nie tylko dostaje się premie za swoje zakupy, ale i "działkę" od premii przyznanych znajomym będącym w grupie. Zasada jest taka, że połowa premii przyznanych za twoje zakupy idzie na twoje konto, a połowa - do puli grupowej.

Dotej pory program dotyczył kilku lokat, kilku kredytów, jakiegoś ubezpieczenia i kilkunastu funduszy inwestycyjnych. Ale teraz żarty się kończą, bo platforma wchodzi na wyższy poziom - z jej pomocą będzie można nie tylko założyć lokatę, wziąć kredyt i zarabiać na tym, że koledzy z grupy robią to samo, ale również... założyć konto bankowe. Pierwszym bankiem, który będzie współpracował z Ybanking.com w tym zakresie, będzie Raiffeisen , którego sztandarowy ROR to "Wymarzone konto". W wariancie społecznościowym "Wymarzone..." będzie występowało pod brandem YKonto. 

Czy warto założyć YKonto i ile będzie można na nim zarobić? O tym piszę na www.subiektywnieofinansach.pl. Tam też znajdziesz wszystkie najnowsze wieści ze styku Twojej kieszeni i nowoczesnych technologii (szukaj w sekcji "Portfel i Technologie").

Link do tekstu o tym ile można zarobić na YKoncie jest pod tym linkiem 

Viewing all 78 articles
Browse latest View live