Banki, jak powszechnie wiadomo, nie zarabiają kokosów na kredytach hipotecznych (ze statystyk NBP wynika, ze netto jest to jakiś 1% pożyczonej kwoty rocznie). Ich głównym źródłem dochodu jest to, co do tego kredytu dołożą w ramach tzw. cross-sellingu. Pisałem nie tak dawno o tym, że produkty dodatkowe potrafią czasem podwyższyć koszt kredytu o 25% i że lepszy jest kredyt z wyższą marżą i bez cross-sellu, niż super-niska marża i kredyt oblepiony różnymi "dodatkami". Jednym z takich dodatków, które bank chciałby sprzedawać klientowi rok w rok i dzięki temu dodatkowo zarabiać na kredycie, jest ubezpieczenie mieszkania. Wiadomo, że klient ma obowiązek je wykupić, ale minęły już czasy, gdy musiał to zrobić za pośrednictwem banku-kredytodawcy i zaprzyjaźnionej z nim firmy. Chciwość bankowców w tym zakresie była tak duża, że taki np. Getin - jak tylko zauważył, że klient nie dostarczył własnej polisy - natychmiast kazał mu zapłacić za swoją i to za kilka lat z góry. Słodziaki, nie ma co.
Mój czytelnik, pan Tomasz, ma kredyt hipoteczny w BGŻ BNP Paribas. I ten bank też marzy o tym, żeby pośredniczyć przy ubezpieczeniu mieszkania pana Tomka. W umowie kredytowej bank nałożył na niego obowiązek zawierania takiej polisy i przedstawiania jej jako "dowodu rzeczowego". Pan Tomasz grzecznie więc wysyła raz w roku do banku kopię nowej polisy, pilnując przy tym terminów, aby bankowi nie przyszło do głowy samodzielnie ubezpieczyć mieszkanie klienta na swoich, zapewne niespecjalnie dla tego klienta korzystnych, warunkach.
"Mimo, że przedstawiam bankowi corocznie dowód polisy (wysyłam te dokumenty), to bank pobiera z mojego rachunku składkę ubezpieczeniową z tego samego tytułu. Potem się tłumaczą, że dokumenty trafiły do innego departamentu i po tym jak wezwę ich do zwrotu składki, to ją oczywiście zwracają. Powtarzające się corocznie proces wymaga ode mnie prowadzenia niepotrzebnej korespondencji z bankiem i jest irytujący. Ostatnio zauważyłem, że umknęła mi reklamacja składki pobranej kilka lat wcześniej. Po moim wezwaniu i tę mi zwrócili, ale bez odsetek. Złożyłem reklamację i zażądałem odsetek ustawowych, ale bank odmówił"
- pisze pan Tomasz, który skrupulatnie zbiera kopie wysyłanych do banku dokumentów, więc był w stanie udowodnić, że powiadomił na czas o tym, że wykupuje polisę na własną rękę. Na polisie oczywiście była cesja na rzecz banku. Sprawa była więc czysta. Bank - jak zeznaje pan Tomasz - przyznał się do błędu, ale... zakwalifikował sytuację jako "spełnienie nienależnego świadczenia" (w rozumieniu art. 410 Kodeksu cywilnego). A nienależne świadczenie, jak wiadomo trzeba zwrócić. O odsetkach ten przepis nie wspomina, bo to przecież nie wina tego, który przyjmuje pieniądze, że ktoś był nadgorliwy i "spełnił nienależne świadczenie". Klient natomiast twierdzi, że sytuacja w której bank pobiera z rachunku klienta jakieś pieniądze bez zgody tego klienta to nie jest żadne "spełnienie świadczenia", tylko najzwyklejsze w świecie zaiwanienie kasy. A jak ktoś komuś zaiwani pieniądze, to powinien je zwrócić, ale razem z odsetkami. I tu strony sporu się poróżniły.
"Przecież ja żadnego świadczenia nie spełniam, tylko oni sobie biorą z mojego rachunku to, co im się podoba. I jeszcze nie chcą zapłacić od tego odsetek. Fakt, przepis prawa cywilnego nie zawiera regulacji w tym zakresie, ale to może dlatego, że podobne regulacje zawierają przepisy prawa karnego ? Czym to się różni od pobrania pieniędzy z kasy sklepu przez kasjerkę? Potem po prostu trzeba wezwać kasjerkę do zwrotu i uważać, że nic się nie stało? Zasady Kodeksu cywilnego regulują tylko sytuację, w której ja, jako dłużnik, spełniam świadczenie, a potem się okazuje, że nie musiałem go spełnić"
- oponuje klient. Sprawa jest najprawdopodobniej niezupełnie groszowa. Pan Tomek nie pisze co prawda jak wysoka była pobrana przez bank składka ubezpieczeniowa, ani jak długo bank przechowywał kasę, ale przy założeniu, że mówmy o składce rzędu 500 zł, która leżałaby, zaiwaniona przez bank, od kwietnia 2014 r., to odsetki wyniosłyby prawie 92 zł. Taki pieniądze piechotą nie chodzi. Wiadomo, że nie są to kwoty, dla których klient pójdzie do sądu, ale też nie takie, na które można machnąć ręką. Kto w tej sprawie ma rację? Na moje oko prawniczego laika to interpretacja klienta jest bliższa stanowi faktycznemu, niż bankowa. Bo to nie klient "spełnił świadczenie", tylko bank pobrał z konta pieniądze bez świadomości i wiedzy klienta. Ale być może jest tu jakieś drugie dno, którego nie dostrzegam? Tak czy owak mam do banku BGŻ BNP Paribas gorącą prośbę: jeśli rzeczywiście pobraliście od klienta składkę, która się nie należała, a on nie zorientował się od razu, to nie powinniście go za to karać, zabierając mu pieniądze, które mógłby zarobić w tym czasie, gdyby mógł nimi obracać.